Rozdział XLVII
Kiedy lądowaliśmy
działo się wiele niezrozumiałych dla mnie i innych sytuacji. Już sam wylot z
Nourasji był bardzo chaotyczny. Aron i Aikka byli dla siebie zimni, co
skutkowało skróceniem naszego pobytu. Przed samym wylotem Em wsiadła do innego
statku i wyleciała w bliżej nieokreślonym kierunku, a żeby było tego mało to w
chwili gdy wysiadaliśmy na Ziemi, Tom przybrał postać Em i razem z Aronem
prosili byśmy zachowali to dla siebie.
Pytałam Arona o to w
myślach, jednak ten uparcie milczał, choć jego zmartwiony wzrok mówił mi, że
coś jest nie tak, jednak nie może mi o tym powiedzieć. Miałam nadzieje, że jak
znajdziemy chwilę w ustronnym miejscu wytłumaczy mi wszystko.
Ze względu na nasz
wcześniejszy powrót nikt nas nie przywitał, jednak nie zraziłam się.
Postanowiłam, że pierwsze co zrobię to pojadę do Ricka i zrobię mu
niespodziankę. Nie chciałam jednak zostawiać przyjaciół samych. Aron widząc
moje zniecierpliwienie uśmiechnął się szczerze.
- Trochę nam zejdzie na
rozładunku, możesz jechać. – Powiedział jasno, dobrze wiedząc jaki obiorę
kierunek - Kierowca jest do twojej dyspozycji. Chciałbym tylko żebyś wpadła do
sierocińca jak się przywitasz… z Rickiem. – Dokończył z lekką pewnością, jakby
wiedział czego mam się spodziewać.
- Dziękuję Aron. –
Powiedziałam krótko i oddaliłam się w stronę zaparkowanego samochodu.
Pukałam, dzwoniłam,
wołałam. Jednak nic się nie wydarzyło. Nikt na mnie nie czekał w mieszkaniu
Ricka. Zdawało się, że wiatr już dawno zadomowił się w tym miejscu, a nas nie
było zaledwie tydzień.
Wiesz gdzie go szukać.
Pomyślałam pamiętając obrazek szczęśliwej rodziny odchodzącej podczas naszego
odlotu, ale nie umiałam do końca przyznać się sama przed sobą, że może tam być.
Nie chciałam, żeby tam był. Nie chciałam go znaleźć u niej.
Postanowiłam wrócić do
swoich przyjaciół, którzy miałam nadzieje, że dojechali już do sierocińca z
całą skradzioną wodą z Nourasji. Kierowca jakby dostał przykaz od Arona czekał
na mnie przed wejściem. Wślizgnęłam się na tylnie siedzenie królewskiego
samochodu i rozsiadłam w skórzanym karmelowym siedzeniu.
Cansas City o tej porze
roku było takie smutne. Szarawe i czarne chmury goniły się w nieskończonym
wyścigu o miano najszybszej i największej. W powietrzu unosił się zapach pleśni
i wilgoci, a na ulicach panowała wieczna plucha. Dzielnica Kosmitów była w
jeszcze gorszym stanie. Drogi dawno nie były czyszczone i w brzegach zbierał
się już piach i brud. Ceglane mury kruszyły się z biegiem mijających lat.
Kiedy dojechałam na
miejsce Aron kończył rozładowywać beczki z wodą używając przy tym swoich
umiejętności: siły oraz szybkości zaczerpniętych od innych ras. Zanim zdążyłam
wysiąść ten już klepał pakę pustego auta.
Ona umiera. Usłyszałam w myślach, gdy zbliżyłam się do
Arona.
Co jej może pomóc? Odpowiedziałam
na jego zaczepkę podchodząc bliżej. Oparłam się o ścianę sierocińca, a Aron
poszedł za moim przykładem.
W tej chwili chyba
tylko najczystsze środowisko we wszechświecie. Przed oczami
stanął mi Oban. Połacie zieleni, nienaruszone górskie szczyty i krystaliczna
woda.
- Możesz ją tam zabrać?
– Aron odezwał się pełen nadziei. – Ona nie przeżyje podróży na Kaspie.
– dodał w myślach.
- Ja nie mam takiej
mocy. – Sprowadziłam go szybko na ziemię, jednocześnie myśląc o moim
przyjacielu, który taką moc posiada.
- Chociaż spróbuj, ona
umrze w ciągu godziny. Zbyt długo nas nie było… - spuścił wzrok. – Em mi tego
nie wybaczy…
Mocno wzięłam powietrze
do płuc.
- Jordan nie jest
chłopcem na posyłki Aron, to Avatar. – wyjaśniłam mu bardzo wyraźnie
podkreślając tym samym, że nasze problemy muszą pozostać naszymi.
- Który ma do Ciebie
słabość. – zauważył – Myślę, że właśnie nas podsłuchuje i tylko czeka, aż dasz
mu znać by się ujawnił. – a we mnie się zagotowało. Uderzyłam pięścią w mur.
Nienawidziłam, kiedy miał rację.
- Nie jestem Twoim
gońcem Aron! – wysyczałam w końcu. Każda jego prośba zawsze jest „tą ostatnią”.
Chciałam odejść, jednak on skutecznie mnie zatrzymał.
- To jest nasza
ostatnia szansa, naprawdę chcesz pozbawić tą starą istotę życia? – Spytał z błaganiem w oczach.
Zrezygnowałam, kiedy poczułam falę smutku przechodzącą przez moje ciało.
Wiedziałam, że to Aron, musiał mieć zdolność panowania nad emocjami.
- Spróbuje – wydusiłam
w końcu. – Chodźmy do środka. – poprosiłam. Jeżeli miałam wywołać Avatara,
wolałam nie robić tego na zewnątrz, by nie wzbudzać sensacji.
Kiedy znaleźliśmy się
na zaniedbanej klatce schodowej zamknęłam oczy i uspokoiłem oddech.
- Jordan – wymówiłam
jego imię bardzo niepewnie patrząc w sufit.
- Potrzebuję Twojej
pomocy. Jeżeli mnie słyszysz… - kontynuowałam bez większej nadziei na sukces. –
To nie działa! – westchnęłam zirytowana w stronę Arona, który zdążył skulić się
na schodach.
- Postaraj się
bardziej… - poprosił jeszcze raz, wrzucając mi do głowy obraz załamanej Em,
jeżeli dowie się o tym, że mieliśmy wyjście z tej sytuacji i go nie
wykorzystaliśmy.
- Jordan… -
wymamrotałam jeszcze raz. Jednak odpowiedziała mi cisza…
… do czasu.
- Mam do Ciebie wielką
słabość – Usłyszałam głos Jordana w eterze. O dziwo, myślałam, że słyszę to
tylko ja, jednak Aron też wydawał się być zaciekawiony.
- Nie dziwcie się tak.
Jeżeli mam Wam pomóc, potrzebuję Was oboje. – odezwał się głos. Aron otrzepał kurz
z spodni i stanął przy mnie szukając naszego rozmówcy.
- Portal na Oban
otworzy się wkrótce. Musicie zadbać, by tylko Omira przez niego przeszła. –
instruował nas. – Będzie otwarty bardzo krótko, dlatego nie może nikt w tym
przeszkodzić.
Wszystko ucichło.
Wiedziałam, że Jordan działa teraz w sprzeczności z działaniem Avatara, już sam
fakt, że się odezwał może sprawić mu wiele kłopotów. Zostawił nam jednak bardzo
mało wskazówek.
- Za mną! – Aron
szarpnął mnie mocno i zaciągnął do pokoju, gdzie zgromadzony był zapas wody, a
za szczelnymi drzwiami leżała Omira.
- Jaka jest szansa, że
Twój Jordan zawiedzie? – Spytał pospiesznie. Czuł, że możemy ominąć okazję w
każdej chwili. Ja sama nie wiedziałam, na ile mogę ufać Jordanowi, jednak
zwykle mnie nie zawodził.
- Niewielka. –
odpowiedziałam.
- Dobrze. – Wziął
głęboki oddech.
- Za chwilę otworzę
drzwi do Omiry. Wejdziesz tam i pomożesz przejść przez portal. Ja za ten czas
będę bronił dostępu do niej. – wyjaśnił plan na szybko i już chciał się rzucić
do wyrwania drzwi izolatki.
- Czekaj! – Chwyciłam
go za rękaw. – Jak to bronił? – spytałam patrząc mu w oczy.
- Myślisz, że
mieszkańcy tego domu pozwolą Ci ot tak wejść do Omiry, a tym bardziej zabrać ją
w nieznane? – Spytał z ironią i jak na złość pojawiła się Holly zaniepokojona
naszą rozmową.
- Spiskujecie? –
Spytała skacząc wzrokiem na mnie i Arona. Aron nie czekał na moją odpowiedź,
odepchnął Holly, a drugą rękę nienaturalnie rozciągnął i wyrwał z framugi
drzwi.
- Eva! – Przypomniał mi
co miałam robić. Wbiegłam do izolatki, a za mną zamknęły się drzwi. Widziałam
przez szybę, jak Aron zaczyna szarpać się z Holly. Jednak skupiłam się na swoim
zadaniu.
Pierwszy raz stanęłam
twarzą w twarz z tą słynną Omirą. Wyglądała jak Cathulu. Jej czarno-zielone
łuski pokrywały całe jej ciało, a macki wystające w okolic ust i nosa nie
pokazywały optymistycznego nastawienia. W całej izolatce panowała atmosfera z
podwyższoną zawartością tlenu. Patrzyła się na mnie oczami, które zawały się
gasnąć z każdą chwilą.
- Pomogę Ci – obiecałam,
choć sama zaczynałam wątpić w tą obietnicę, gdy za szybą zaczynała się
rozgrywać regularna walka. Holly wraz z innymi podopiecznymi starali się dostać
do izolatki, by mnie wyciągnąć, nic zupełnie otruję Omirę swoim jestestwem.
- Ty jesteś Molly, prawda?
– Spytała nagle ochrypniętym głosem. Przeszły mnie ciarki, kiedy wypowiedziała
to imię.
- Tak. – Nie chciałam
podchodzić bliżej, by jej nie zaszkodzić, choć nogi same do niej ciągnęły.
- Słyszałam o Tobie. –
wypowiedziała z trudem.
- Pewnie Em dużo o mnie
mówiła, lub Aron… - wymamrotałam. Kobieta nie wyrażała żadnych emocji, jednak
to co powiedziała potem sprawiło, że aż zamarłam:
- Żyłam w czasach, gdy
panował Canaletto, widziałam jego upadek. Chciał moją rasę przekonać, do
dołączenia do niego. Mówił, że stworzył gwarancję wiecznego urzędowania. Ty nią
byłaś… prawda? – Spytała bardzo słabym głosem. Wtedy uświadomiłam sobie, ile
ona musi mieć lat, ile lat już żyje, że pamięta rządy Canaletto. Zanim jednak o
cokolwiek zapytałam oślepiło nas światło. To było to, na co czekałam.
Podeszłam do niej już
bez strachu, za chwilę miała być już w idealnych warunkach do życia. Miała się
odrodzić. Pomogłam jej wstać z łóżka i skierowałam się do coraz
intensywniejszego światła. Dopiero po paru chwilach uświadomiłam sobie, że to
światło to tak naprawdę Jordan, w ciele Avatara w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Podaj mi dłoń Omiro.
– jego głos rozniósł się echem po izolatce, aż ciarki mnie przeszły. Kobieta
wysunęła z oporami swoją dłoń i chwyciła Avatara.
W tym jednym ułamku
sekundy, zanim zniknęli mi w tym złotym blasku ujrzałam uśmiechniętą twarz
Jordana. Cieszyłam, się że go widzę, choć w tak dziwnych i niespotykanych
okolicznościach. Nadal mi pomagał, choć miał na głowie cały wszechświat. Kiedy
zniknęła, musiałam z Aronem rozegrać jeszcze jedną walkę – wyjaśnienie
wściekłemu tłumowi, gdzie zabraliśmy ich opiekunkę.
- Jedź do domu. –
poprosił, kiedy odprowadzały mnie kilkanaście par oczy przepełnionych
nienawiścią.
- Wróć do domu, jak
skończę z nimi rozmawiać, dam Ci znać. – wyjaśnił całując mnie przelotem w
policzek i zatrzaskując za sobą drzwi.
Kiedy dotarłam do domu,
nikogo w nim nie zastałam. Prawdopodobnie ojciec znowu szuka sposobu na
podratowanie biznesu, pomimo sukcesów Arona, nadal nie ma godnego następcy, a
Rick niechętnie wraca do rozmów o mnie jako kierowcy.
Zasnęłam w swoim łóżku
– miłe uczucie. Przyśnił mi się sen, z serii tych, które zawsze wróżyły coś
złego…
- Molly, proszę obudź
się. – usłyszałam zachrypnięty głos Jordana. Kiedy otworzyłam oczy byłam w
jasnym pokoju, dokładnie takim samym, jak w dniu w którym Jordan został
Avatarem. Mój przyjaciel stał naprzeciw mnie w fioletowej szacie niechlujnie
zawiązanej w pasie. Był zmartwiony.
- Jordan co się dzieje?
– spytałam, starając się odgonić myśl, że mimo starań Omira nie żyje, być może
zwlekaliśmy za długo…
- Musisz uciekać. –
zakomunikował krótko. Cofnęłam się o krok, nie rozumiałam jego słów…
- Przed kim uciekać?
Przed Tobą? – dopytałam niepewnie.
- Nie mam dużo czasu.
Stwórcą nie spodobało się, że po raz kolejny ingerowałem w Twoje życie. –
Zlustrował mnie wzrokiem. – Postanowili wszystko cofnąć… - zmrużyłam oczy,
starając się wyostrzyć mojego przyjaciela w coraz jaśniejszym otoczeniu.
- Wszystko to znaczy
co? – dopytałam, nieświadoma wszystkiego zaczęłam się trząść. Wahał się, jakby
nie chciał mi tego mówić.
- Dzisiaj z rana, kiedy
laborant śledczy wejdzie do swojego biura, komputer poinformuje go, że
znaleziono DNA w 100% zgodne z DNA sprawcy potrącenia sprzed roku, a
nieodczytane zapisy z monitoringu pokażą obraz.
Mój oddech stał się
coraz głębszy. Połączyłam kropki, jak na obrazkach z podstawówki, ale nie
chciałam zobaczyć obrazka… wypierałam to z głowy.
- Zobaczą Ciebie i na
potwierdzenie będą mieć Twoje DNA – tylko Twoje Molly. – Jordan starał się do
mnie zbliżyć. – Wiesz, że prokurator jest cięty na tę sprawę mimo, że minął
rok. Musisz uciekać.
- Ale dokąd? – Myśl, że
wyjdzie moje tak długo skrywane przestępstwo mnie przeraziła.
- Z dala od Ziemskiej
jurysdykcji. – ton jego głosu zmusił mnie do spojrzenia w jego złote oczy.
- Leć do Aikki, on Cię
ochroni. – powiedział powoli, abym w tych nerwach to zapamiętała.
- Aikka mnie ochroni. –
Powtórzyłam, aby dodać sobie odwagi. Wtedy zaświtała mi inna myśl…
- Mówiłeś, że cofnęli
wszystko. – przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, że Jordan najchętniej by
się teraz ulotnił. – Co z Omirą? – Spytałam, przecież jeszcze tego samego
wieczoru Jordan zabrał ją na Oban.
Avatar zacisnął mocno
wagi i spuścił wzrok.
- Mów! – rozkazałam.
- Skup się na sobie,
Molly. Musisz uciekać. – powtórzył.
- Gdzie jest Omira
Jordan? – Przybliżyłam się do niego ostrożnie, jak lew rozpoczynający polowanie
na łanię.
- Musiałem ją odesłać.
– odpowiedział lakonicznie.
- Dokąd? – spytałam
oddychając już niemal na głos. Każdy mój wydech było wyraźnie słychać.
- Na obrzeża Kansas
City, koło wysypiska kompostowego. – odpowiedział wyraźnie zawstydzony.
- Dlaczego tam? –
Spytałam. Nie miałam z nią wielkiej więzi, jednak wiedziałam, że była ważna dla
moich przyjaciół, oszukiwali i kradli dla niej, tylko po to by przeżyła.
- Uciekaj, nie myśl o
tym. – poprosił. Zdałam sobie sprawę, że wysypisko o którym mówi, znajduje się
prawie godzinę drogi od miejsca, w którym mieszkam. Nie chodziło mu o to by
odstawić ją w bezpieczne miejsce, ale żebym nie wpadła na to by po nią jechać,
albo żeby zająć swoich przyjaciół kiedy ja będąc na drugim końcu miasta w
astroporcie będę uciekać.
- Sama sobie
odpowiedziałaś. – spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Była słaba, nie
przeżyłaby podróży.
- Ona była częścią
czyjeś rodziny. – wyszeptałam.
- Ale nie Twojej.
Proszę Cię nie rób nic głupiego i uciekaj. – jego błagalny głos sprawiał, że
moje serce mocniej zabiło.
- Molly. – Jordan
pojawił się przy mnie i bez mojej zgody objął jedną ręką w pasie, przyciągnął
do siebie, a drugą złapał za kark, jakby chciał mieć pewność, że nie odsunę się
w tej chwili.
- Kocham Cię, obiecaj
mi że przeżyjesz to życie najlepiej jak możesz. – Wtedy mnie pocałował,
zachłannie, to było pożegnanie, którego w tamtej chwili się nie spodziewałam. –
Uciekaj Molly jak najszybciej. – szept zapadł mi w pamięć: Uciekaj…
Cała zalana potem,
ledwo łapiąc powietrze zerwałam się z łóżka. Nie wiedziałam, czy to był sen,
czy naprawdę rozmawiałam przed chwilą z Jordanem po raz ostatni. Z wielkimi
zawrotami głowy upadłam na kolana i wyrzuciłam z siebie resztki chińszczyzny z
kolacji.
Czując cierpki smak w
ustach, zmusiłam się do wstania. Chwyciłam swoje zabrudzone jeansowe rybaczki,
czarny podkoszulek i wytartą skórzaną kurtkę, oraz mały plecak, do którego
spakowałam dokumenty, batonik i butelkę wody.
Kiedy wychodziłam,
spojrzałam na zegarek – 3:20. Czyli mam jakieś trzy godziny aby uciec z Ziemi.
Sama odprawa i zakup biletu zajmie mi dobrą godzinę. Musiałam jak najszybciej
dostać się na lotnisko.
W płucach czułam zimne
powietrze, które trochę otrzeźwiło moje myślenie. Z garażu wyjęłam swój skuter
i nie bacząc na to czy obudzę tatę, czy nie uruchomiłam go na podjeździe i jak
najszybciej opuściłam rezydencję mojej rodziny.
Wjechałam na
autostradę. Do Astroportu miałam jakieś dwadzieścia minut drogi. Wystarczająco
aby dotrzeć i uciec stąd zanim zacznie świtać. Jednak kiedy zobaczyłam zjazd na
południowy wyjazd z miasta… musiałam.
Załatwię obie sprawy
Jordan. Obiecuję. Pomyślałam, gdy tylko znalazłam się na drodze prowadzącej na
południową część miasta. Nawet nie wiem czego się spodziewałam. Jordan
domyślnie, ale jednak potwierdził, że Omira już nie żyje. Wysypisko kompostu
było idealnym miejscem do zamaskowania śmierci – odór z tego miejsca tuszuje
każdy zapach włącznie z zapachem rozkładającego się ciała.
Pustynny krajobraz
wyłaniał się wraz z każdą minutą. Czerwono-pomarańczowa barwa zapanowała nad
krajobrazem. Nie miałam pojęcia gdzie szukać. Głupio myślałam, że ciało będzie
porzucone przy drodze i jeszcze oznaczone jakimś mrugającym światełkiem. Porzuciłam
skuter przy drodze i zaczęła biec wokół kompostowni w poszukiwaniu ciała Omiry.
Kiedy już chciałam
wypluć sobie płuca, zobaczyłam kontur, przysypany już częściowo piaskiem. Kiedy
podeszłam bliżej zobaczyłam ją, a raczej jej ciało… już powoli wzdęte i coraz
ciemniejsze. Nie wiem o czym w tym momencie myślałam, ale nie chciałam
zostawiać tego w ten sposób. Zadzwoniłam do Arona, nie chciałam by Holly
dowiedziała się o ciele przez telefon.
- Potrzebuję Twojej
pomocy. – wyznałam, kiedy odebrał.
- Gdzie jesteś? –
Spytał gotowy do drogi.
- Przy kompostowni, za
miastem.
- Gdzie? – Zdziwił się –
Dobra. Wyczuwam Cię. Zaraz będę. – odpowiedział po chwili namysłu.
Nawet nie chciałam myśleć,
ile kosmitów musiał spotkać w swoim życiu, by w tej chwili posługiwać się
tyloma umiejętnościami. Był niesamowitą istotą. Cieszyłam się, że mogę mieć go
za przyjaciela nawet w takiej chwili. Odeszłam kawałek, by w chwili kiedy tu
się zjawi, nie widział od razu tego ciała. Zjawił się dość szybko, wykorzystując
przemianę w Phils (rasa Spirit’a). Kiedy lądował wskoczył znowu w swoją ziemską
powłokę.
- Co się dzieje? Czemu
to jesteś? – Pytał zdenerwowany rozglądając się na boki. Zamarł kiedy ją
zobaczył. Chciałam mu wytłumaczyć co się stało, jednak on uciszył mnie gestem
ręki. Zaczął intensywnie się we mnie wpatrywać. Wiedziałam, że czyta mi w
myślach, więc skupiłam się na wiadomości od Jordana. Z każdą chwilą, ogarniało
go coraz większe przerażenie.
Widziałam, jak przełyka
ślinę i odsuwa mnie by podejść bliżej leżącej nieopodal Omiry. Wyciągnął ku
niej dłoń i zatrzymał ją wyprostowaną. Grunt pod jej ciałem, zaczął przypominać
ruchome piaski, które zaczęły ją pochłaniać. Doskoczyłam do niego i szarpnęłam.
- Co Ty wyprawiasz!?
- A jak myślisz!? Holly
i Em nie mogą dowiedzieć się, o tym co tu zaszło. Zbyt długo zajęło mi
przekonywanie ich wszystkich, że Omira jest bezpieczna. Em by mi tego nie wybaczyła!
– wykrzyczał i odtrącił mnie by dokończyć maskowanie ciała. Kiedy skończył spojrzał
na mnie zmartwiony.
- Nikt nigdy nie może się
o tym dowiedzieć. Rozumiesz?
- Rozumiem. – odpowiedziałam
zrezygnowana. Niepodobało mi się to w jaki sposób ją potraktowaliśmy, mimo, że
ona tyle dobrego zrobiła. Irytowały mnie te wszystkie tajemnice, jednak były
one konieczne, dla naszego bezpieczeństwa.
Właśnie… Bezpieczeństwo…
Pomyślałam. Aron jakby usłyszał moje myśli i chwycił mnie mocno za ramiona. Jego
dłonie zacisnęły się na moich ramionach, a na jego plecach pojawiły się skrzydła.
- Widziałem wszystko i
o tym dlaczego powinnaś jechać prosto do Astroportu porozmawiamy, jak będziesz
już poza jurysdykcją ziemską. – powiedział groźnie odbijając mocno skrzydłami
ku górze, wzbiliśmy się w powietrze. Zostało około półtorej godziny do chwili,
w której śledczy zorientują się, że moje DNA jest w ich bazie i właśnie
znaleźli długo szukanego mordercy...
Wymęczone, ale wchodzę na nowo w tor tej opowieści. :)
Wymęczone, ale wchodzę na nowo w tor tej opowieści. :)