Rozdział XLVI
,,Nadal możemy latać"
- Molly
Kapanie wody odbijało
się echem w pustym pokoju.
- Molly
Słabe światło
przenikało do moich oczu.
- Molly!
Z każdym wołaniem pokój
stawał się jaśniejszy. Szare i zimne betonowe ściany zdawały się sięgać do
nieba.
- Molly!
Siedziałam cała mokra
na betonowym bloku, ubrana w bawełniane, luźne, białe spodenki i cienki top. Z
włosów kapała mi woda.
- Molly!
W końcu spojrzałam w
jaśniejszy kąt, skąd dobiegało coraz głośniejsze wołanie. Męski głos zdawał się
desperacko zwrócić na siebie uwagę. Zmrużyłam oczy by przyjrzeć mu się bliżej.
- Molly!
Wołał nadal. Ukazał mi
się cień, który zdawał się podchodzić do mnie coraz bliżej.
- Kim jesteś? –
Spytałam w końcu. Odczuwałam lęk w pobliżu cienia, który zdawał się przybierać coraz
wyraźniejsze kształty.
- Jak to kim? – Zapytał
drwiąco, nachylając się do mnie. Cień jakby pozostawał cieniem.
- Twoim największym
koszmarem. – Odpowiedział po chwili, a ja ujrzałam twarz taty, Ricka, Canaletto
i tego zamordowanego mężczyzny.
Obudziłam się z jednym
wielkim krzykiem, zrywając się z łóżka jak poparzona i stając na równe nogi.
- Eva! – Jakby z
prędkością światła oplotły mnie czułe dłonie Arona. Cała się trzęsłam.
– Usiądź – poprosił i
poprawił mi roztrzepane włosy. Był sam środek nocy, a ja byłam niezmiennie w
sypialni w wielkim pałacu na Nourasi. Nie potrafiłam opanować drżenia. Było mi
zimno, ale nawet ciepły koc nie byłby w stanie zmienić tej sytuacji. Aron objął
mnie ramieniem i starał się przytulić do swojej piersi jednak ja była sztywna
jak ten betonowy blok ze snu.
- Koszmar? – Spytał
delikatnie. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Wciąż widziałam ten przenikliwy
chłód. Tamto miejsce miażdżyło mnie swoim chłodem i pustką. Aron machnął mi
ręką przed oczami.
- Śpij. – szepnął. –
Będę obok. – zapewnił, a ja poczułam pogrążającą mnie senność. Ciepłe dłonie
kładą mnie wygodnie na łóżko i okrywa.
Obudziła się z
krzykiem, pojawiłem się przy niej szybciej niż myślałem. Była cała spocona i
przerażona. W jej głowie panował za duży chaos bym mógł się przez niego
przebić.
- Usiądź. – Poprosiłem,
w tym czasie do pokoju wpadli zaalarmowani przyjaciele.
- Możesz rozpylić coś
na uspokojenie. – poprosiłem Holi, a ta zatrzepała swoim ogonem. Pyłek za
chwilę powinien działać.
- Co się stało? –
Spytała Em podchodząc bliżej.
- Nie podchodź! –
poprosiłem odsuwając rękę w ochronnym geście. - Jest w szoku. Nie umiem
odczytać jej myśli, nie wiem co się stało.
- Koszmar? –
Zasugerowała Em. Pokręciłem głową przecząco. Nigdy nie widziałem takiej reakcji
na nocne sny, to musiało być coś większego, jej największy lub coś znacznie
potężniejszego. Pomachałem jej przed twarzą ręką by nawdychała się proszku,
który rozpyliła Holi.
- Śpij. – poprosiłem
cicho i na chwilę wdarłem się w jej myśli. Uspokoiłem je na tyle by zasnęła.
Kiedy jej oddech się uspokoił położyłem ją na łóżku i przykryłem.
- Zostanę przy niej
chwilę. – Holi usiadła obok niej i cały czas rozpylała uspokajający proszek ze
swojego ogona.
- Wyjdźmy na powietrze
na ten czas. – Zasugerowała Em chwytając mnie zdecydowanie za nadgarstek i
ciągnąć na balkon.
Dopiero teraz
potrafiłem skupić się na Em. Jej rude krótkie futro świeciło w blasku księżycy.
Em spała w krótkich rozszarpanych specjalnie ubraniach, które zasłaniały
niedbale jej piersi i okolice bikini. Rude włosy urosły już na sporą długość.
Em oparła się przodem o balustradę.
- Jak idzie Wam z wodą?
– starałem się zacząć rozmowę. Uświadomiłem sobie, że kiedyś rozmowa z Em była
czymś naturalnym, a teraz na siłę próbuje coś zacząć. Od kiedy dowiedziała się
o moich zaręczynach z Evą stała się bardziej zdystansowana.
- Wszystko zgodnie z
planem, za dwa dni będziemy mieć uzupełnione zapasy. – Odpowiedziała spokojnie.
– Mówiła spokojnie, a w jej głowie aż tliło się od myśli.
- Wszystko będzie
dobrze. Omira będzie zdrowa. Obiecuję Ci to. – oparłem się obok niej i
nachyliłem w jej stronę.
- Już mi to obiecałeś.
– Przypomniała. – Obiecałeś, że zabierzesz ją na swoją planetę jak tylko będzie
zdatna do zamieszkania.
Dobrze pamiętam tą
obietnicę.
- Dotrzymam jej. Jak
tylko stan Omiry się ustabilizuje przetransportujemy ją na Kaspie. Tam zajmą
się nią moi medycy. Możesz lecieć z nią. – dodałem. Em jakby od razu
posmutniała. Nie chciałem wchodzić w jej głowę. Chciałem z nią porozmawiać, tak
jak kiedyś, a coś konkretnie ją trapiło.
- Nie mogę, muszę
zostać na Ziemi. – w jej słowach panował strach, bała się nawet myśleć o
wylocie.
- Przeniesiemy tam cały
sierociniec. Będziecie bezpieczni – wszyscy. – Chciałem ją jakoś rozweselić,
pocieszyć, jednak ją to jeszcze bardziej przygasiło. Ramiączko jej bluzki
opadło odsłaniając delikatnie jej pierś. Poprawiłem je odruchowo.
Musisz przestać ubierać
się tak grzecznie. Wszyscy w okolicy mają Cię pragnąć.
Usłyszałem jej myśli, wręcz krzyczały, jakby chciała, żebym je usłyszał. Spojrzała
na mnie wyczekująco.
- Musisz się nimi
wszystkimi zająć. – powtarzała, a w jej głowie tworzyła się twarz mężczyzny jej
rasy. Jego wzrok był bardzo magnetyczny, przenikliwy i niebezpieczny.
- Boisz się go? –
Spytałem, starając się dobrać słowa jak najlepiej umiem. Odwróciła się do mnie
i mocno przytuliła. Nie pytałem, po prostu odwzajemniłem.
- Musiałam to zrobić. –
wyszeptała w moją klatkę piersiową. Wplotłem palce w jej włosy. Ogarnęło mnie
to samo ciepło, co w dniu naszego pierwszego pocałunku.
- Em, co Ty dokładnie
zrobiłaś? – Spytałem marszcząc przy tym czoło. Nie umiałem sobie wyobrazić
jakie głupstwo zrobiła moja przyjaciółka.
- Zgodziłam się wyjść
za mąż, w zamian za pomoc w leczeniu Omiry. – powiedziała powoli. Długo
dojrzewała do tego wyznania. Mówiła powoli, coraz bardziej zalewając się łzami,
a ja nawet nie umiałem jej przytulić. Sparaliżowała mnie myśl, że Em zrobiła
coś tak nierozsądnego.
- Dlatego wtedy mnie
odrzuciłaś? – Spytałem, przełykając wolno ślinę, nie do końca byłem pewny czy
chcę poznać prawdę.
- Nie, dopiero jak stan
Omiry się pogorszył poprosiłam o pomoc Silwerta.
- Chcesz mi powiedzieć,
że oddałaś swoje życie, za życie Omiry?
- Nie oddałam życia –
próbowała się tłumaczyć – Nikt mnie nie zabije, po prostu…
- Po prostu spędzisz
resztę życia z despotą… - wyrzuciłem z siebie z wielkimi pretensjami.
Wiedziałem kim był ten kosmita, zwykłym gangsterem bez skrupułów.
- Nie miałam wyjścia. –
Łzy na jej policzkach były coraz liczniejsze.
- Kiedy zamierzałaś mi
powiedzieć, że nie polecisz ze mną i Omirą? – Spytałem w końcu nie mogąc
zrozumieć jej decyzji.
- Zawsze powtarzałam,
że masz się zająć Omirą, nigdy nie prosiłam o siebie Aronie. – przypomniała.
Dopiero w tej chwili zrozumiałem o co jej tak naprawdę wtedy chodziło.
Byłem taki głupi.
Pomyślałem patrząc na załamaną przyjaciółkę. Wziąłem ją w ramiona. Przytuliłem
tak mocno jak tylko umiałem, jakby to miało pomóc załagodzić sytuację. Em
odwzajemniłam uścisk i trwaliśmy tak bez słowa kołysząc się lekko. Ciepło jej
ciała szybko do mnie dotarło. Była taka niewinna, taka dobra. Nie mogła tak
skończyć.
- Nie wrócisz na
Ziemię. – odparłem po dłuższej chwili. W mojej głowie zrodził się plan idealny.
Chroniący ją przed wszelkim złem tego świata. Wychyliła głowę z mojej piersi i
spojrzała zapłakanym wzrokiem na mnie.
- Zorganizuję Ci
transport bezpośrednio na Kaspię. Będziesz miała ochronę i wszystko czego Ci
potrzeba. – Oczy Em powoli otwierały się coraz szerzej. – Gdy tylko Omira
poczuje się lepiej, zabiorę ją i cały sierociniec na Kaspie. Będziecie tam
wszyscy bezpieczni, bez tyrani jakiegoś psychopaty.
Em popchnęła mnie do
tyłu i sama odskoczyła jak poparzona.
- O czym Ty mówisz!?
Oszalałeś! – Em się bała… Bała się jej przyszłego męża do tego stopnia, że myśl
ucieczki ją przerażała. – Starałem się podejść do niej, jednak ona z każdym
moim krokiem się odsuwała.
- Kochasz go? –
Chciałem się upewnić, bo być może się mylę i Em naprawdę darzy go uczuciem.
Jednak ona spuściła głowę, a jej ręce opadły swobodnie wzdłuż ciała. Była
bezradna, potrzebowała mnie, tylko ja mogłem jej pomóc.
Podszedłem ostrożnie do
niej i jedną ręką objąłem ją w tali przyciągając do siebie. Druga dłoń
powędrowała do jej podbródka, podniosłem go by móc spojrzeć w jej oczy. Jej
piękne, załamane przez bezradność oczy.
- Pomogę Ci, zaopiekuję
się Tobą. Nie musisz się już więcej bać. – mówiłem powoli starając się nie
zginąć w jej zielonych oczach.
Wtedy Em zrobiła coś
czego się nie spodziewałem. Chwyciła moją twarz dwoma rękami i przybliżyła się
jeszcze bardziej. Pocałowała mnie. Jej szorstkie i suche usta dotknęły moich. W
pierwszej chwili chciałem ją odrzucić, jednak po chwili znowu poczułem ciepło
którego dawno od niej nie czułem. Ciepłe usta stykały się z moimi, a ja nie
miałem ochoty tego przerywać. Staliśmy na królewskim balkonie wtuleni i z pełnym
zaangażowaniem kochanków całującymi się. Nie istniało nic po za nami w tym
momencie. Świat przestał być istotny. Po tak długim czasie poczułem bliskość,
której nie chciała mi dać Eva i nie umiałem się jej przeciwstawić, zwłaszcza,
że pochodziła od mojej Em.
Wiedziałem, że na
pocałunkach się skończy, dlatego chciałem by trwały jak najdłużej.
W trakcie oficjalnych
wizyt, trudno mi było szczerze porozmawiać z Molly. W jej życiu wiele się
zmieniło i mimo zapewnień o mojej przyjaźni, nigdy nie udało mi się z nią
szczerze porozmawiać o tym co się wydarzyło na Obanie, oraz o tym co wydarzyło
się w jej życiu po nim. Postanowiłem użyć tej samej sztuczki co podczas
wyścigu.
Przebrany w płaszcz,
postanowiłem zakraść się do jej pokoju i wybawić ją na zewnątrz i porozmawiać.
Robić tak co noc, aby móc nadrobić stracony czas. Wiedziałem dokładnie jaki
jest rozkład strażników na zewnątrz. Pod osłoną nocy wyszedłem z swojej komnaty
i poruszając się po tarasach i balkonach moich bliskich i dworek dostałem się
do gościnnego skrzydła moich przyjaciół.
Już miałem skoczyć na
balkon Molly i Arona, kiedy usłyszałem rozmowę. Dwie postacie rozmawiały ze
sobą gwałtownie w środku nocy. W pewnym momencie przestały i zatraciły się w
pocałunku. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby jedną z tych osób, nie był mój
przyjaciel – Aron, narzeczony mojej przyjaciółki Molly.
Prawie straciłem
równowagę stojąc na zdobieniu balkonu. Zakradłem się bliżej krawędzi okna pokoju,
w którym spała Molly. Chciałem ją obudzić i jej od razu powiedzieć jej o
zdradzie Arona, jednak w jej pokoju był ktoś jeszcze. Kosmitka o kocich
kształtach sypała wokół siebie i śpiącej Molly jakiś proszek, a doradca Arona
stał na progu opierając się o framugę.
- Może już wystarczy? –
spytał przyglądając się swojej partnerce.
- Aron prosił by ją
uspokoić – odpowiedziała.
Schowałem się ponownie
chwytając odpowiednie elementy na zdobionym balkonie i powoli schodziłem na
dół.
Aron zdradzał swoją
narzeczoną, a w dodatku, żeby się o tym nie dowiedziała usypia ją z pomocą
swoich przyjaciół. Nawet nie wiem, czy Molly jest świadoma tej zdrady, jednak
zrobię wszystko, by jej o tym powiedzieć, kiedy będzie sama. Musiałem tylko
wymyśleć sposób, aby mieć osobiste spotkanie z Molly, w końcu stać się jej
przyjacielem.
Kiedy zdradziłem Molly
z Crogrami do końca żałowałem, że tak się stało, obiecałem sobie wtedy, że
nigdy nie pozwolę jej już cierpieć z mojego powodu. Przysięgłem jej wtedy na
Obanie, że będę jej służył. Moją służbą teraz, będzie powiedzenie jej prawdy o
moim byłym przyjacielu i otoczyć ją należytą opieką w tym trudnym dla niej
okresie.
Obudziłam się rano z
wielkim bólem głowy.
Aron siedział przy moim
łóżku z naszykowanym ciepłym napojem, który podał mi zaraz po przywitaniu.
- Jak się czujesz? –
Spytał troskliwie. Jego wzrok był rozbiegany. Spoglądał na moje ciało, włosy,
twarz. Szukał oznak złego samopoczucia.
- Nie najlepiej spałam.
– Odparłam spokojnie i pozwoliłam by ciepła ciecz zalała moje gardło. Ciepły
płyn rozlewał się po moim przełyku i nadawał ciepła całemu ciału. Nie sądziłam,
że mój „nie najlepszy sen” odbił się na reszcie.
- Miałaś koszmary –
oznajmił odgarniając kosmyk moich włosów. Zesztywniałam. Sny które mnie
nawiedzały nie były zwykłymi snami. Były błędami z przeszłości, które trudno
wymazać. Aron znał większość, jednak nigdy nie poczuje potęgi strach jaką
rozsiewał wokół siebie Canaletto. Istota, która zabrała wszystko co było dla
mnie istotne – moje życie.
- Obudziłam Cię? –
Starałam się skupić na bardziej przyziemnych rzeczach niż ból jaki mi sprawiono
i jaki ja sprawiłam innym.
- Obudziłaś nas
wszystkich. Martwiliśmy się. – Aron spojrzał na mnie z wielką troską. – Nie
było z tobą praktycznie żadnego kontaktu. Holi użyła proszków nasennych i
uspokajających abyś zasnęła. – Poczerwieniałam ze wstydu.
- Ostatnio zdarzają się
coraz częściej. – wyznałam z coraz większym spokojem. Aron ostrożnie ujął moją
dłoń.
- Odwołam dziś nasze
spotkania. Masz prawo czuć zmęczenie po tak długiej podróży, nie jesteś do tego
przyzwyczajona – W głębi siebie wiedziałam, że jest to bardzo dobry pomysł,
więc nawet nie protestowałam. Nie miałam dzisiaj sił udawać przed Aikką kogoś kim
nie jestem. Aron z uśmiechem przyjął moją aprobatę dla jego pomysłu.
- Odpoczywaj – Poprosił
ściskając mocniej moją dłoń i wstał. Kierował się do wyjścia. Cicho zamknął za
sobą drzwi.
Mogłabym spędzić w tym
łóżku cały dzień, gdyby nie gość, który odwiedził nas godzinę po naszej
rozmowie. Aikka w uroczystej szacie zastał mnie w luźnym dresie, w którym
spałam i jeszcze nie zdążyłam się ubrać.
Aikka ukłonił się nisko
i spojrzał na mnie z troską. Miałam wrażenie, że próbuje się doszukać czegoś
więcej.
- Wybacz za
wtargnięcie, słyszałem o Twoim złym samopoczuciu, ale nawiedził nas gość, który
oczekuje audiencji… z Tobą. – ostatnie słowa bardzo mocno zaakcentował, jakby
miały wyjątkowo podkreślić charakter tego wydarzenia.
- Ze mną? – Upewniłam
się, a mój obanowy przyjaciel pokiwał delikatnie głową.
- Przyjechał z daleka,
jak tylko dowiedział się, że tutaj jesteś – dodał, czekając na moją reakcję.
- Dobrze, przebiorę się
tylko i razem z Aronem zejdziemy do niego.
- Nie sądzę, by Argamon
był zaproszony – Aron zanim Aikka zdążył się odezwać, zabrał głos ucinając
wszelkie dyskusję.
Aron jakby skrzywił się
na te słowa, a po chwili jeszcze bardziej wykrzywił swoją twarz, jakby zobaczył
coś paskudnego.
- Pozwólmy się Evie
przygotować, zaczekamy na balkonie.
Aron jakby zaczął
wypychać Aikkę na zewnątrz i zostawili mnie z wielką szafą ubrań i brakiem
jakiejkolwiek podpowiedzi co do stroju.
Trudem wypchnąłem Aikkę
na balkon nim nie palnął jakieś głupoty przy Evie. Już sam ton jego głosu mógł
dać Evie znak, że jest na mnie potwornie zły. A ja dokładnie wiedziałem,
dlaczego. Nie musiałem nawet czytać mu w myślach. Mój przyjaciel jest świetny w
skradaniu, jednak wciąż zapomina o moich wyostrzonych zmysłach. Wiedziałem, że
to jego widziałem wczorajszej nocy skradającego się do naszej komnaty, jednak
to upragnione ciepło płynące z ust Em nie pozwalały mi zareagować - choć
powinienem.
- Lepiej przyłóż mi od
razu w twarz – zasugerowałem, kiedy w końcu byliśmy na świeżym powietrzu. Aikka
był bardzo zły, był bardzo wrażliwy na zdradę, choć sam się jej dopuszczał –
może nie wobec kobiety, ale wobec przyjaciół już tak, a ta zdrada boli mocniej.
- Czyli przyznajesz, że
masz coś na sumieniu? – Upewnił się.
- Oczywiście, że mam –
Nie chciałem udawać – Dobrze widziałeś co się wczoraj stało.
- Mówisz o tym, jakby
nic się złego nie wydarzyło. – Słowa pełne wyrzutów, co najmniej jakbym
zdradził, nie Evę, a właśnie samego księcia.
- Od kiedy związałem
się z Evą, nawet nie spojrzałem z pożądaniem na żadną kobietę, a jestem z nią
już rok. Sam wiesz, że każdy ma potrzeby. Em potrzebowała wczoraj pocieszenia,
to był impuls, którego żałuję.
Dopiero w chwili, kiedy
wypowiedziałem te słowa poczułem ucisk w brzuchu. Szczerze żałowałem
wczorajszej nocy, a z drugiej strony w chwili, gdy dowiedziałem się, o układzie
Em, zdałem sobie sprawę, że nadal darzę ją pewnym uczuciem, które cały czas
tłumiłem. Czy jednak powinienem czuć się winny wiedząc, że Eva też ma swoje
własne sympatie?
- To Cię nie
usprawiedliwia. Jeździsz ze swoją narzeczoną i kochanką i nie widzisz w tym nic
złego?
W tej chwili miałem
ochotę mu przyłożyć. Em nie była moją kochanką. Byłaby nią, gdyby Eva obdarzyła
by mnie uczuciem, ale tak nie jest. Jednak Aikka o tym nie wie. Uspokoiłem się.
Nawet jeżeli Eva dowie się o tym pocałunku, to co z tego? Ona również zdaje
sobie sprawę z naszego układu. Dobrze wie, że też mogę mieć własne sympatie tak
jak ona. Postanowiłem zagrać tą kartą i tym samym zmanipulować swojego
przyjaciela, aby uchronić tak dobrze pielęgnowane kłamstwo.
- Ona wie o tym, że nie
jest jedyną. – Na twarzy Aikki zobaczyłem zdziwienie pomieszane z
niedowierzaniem.
- Doprawdy? –
Zmarszczki na jego czole stawały się coraz wyraźniejsze.
- Tak – szedłem dalej w
to ponure kłamstwo, zastanawiając się powoli co jest prawdą, a co jej
przeciwieństwem.
- Czyli jeśli jej
powiem…
- … to nie będzie
zaskoczona. – Dokończyłem. Poczułem wrogość płynącą w moją stronę. Zobaczyłem
Evę w myślach Aikki. Niewinną dziewczynę z czasów wyścigu. Mokre włosy zlepiały
jej twarz, a blady uśmiech kierowany w jego stronę dawał nadzieję. Ta sama
zatroskana dziewczyna próbowała go ratować podczas finału. Aikka pokazał mi też
ją, gdy była zdeterminowana by poznać prawdę, gdy odkryła co jest celem
wyścigu. Ona nie wybaczała zdrady. Musiałem zapamiętać ten obraz.
Poczułem jak pięść
Aikki trafia w mój policzek. Jak na szlacheckie pochodzenie dość często
obrywałem w twarz, jednak zasłużyłem. Dałem się ponieść chwili, przy kobiecie
którą byłem szczerze zauroczony i zaryzykowałem relację z Evą.
- Zawiodłem się na
Tobie. – skwitował to krótko. Miałem wrażenie, że nasza wizyta zostanie
skrócona, a moja przyjaźń z Aikką zakończona, przez jeden krótki pocałunek.
- Ona też nie jest taka
święta, za jaką ją uważasz. – Lodowaty wzrok Aikki mówił wszystko – nie wierzył
mi. Eva była dla niego ideałem cnót, a ja zwykłym zdrajcą.
- Zabieram Molly na
wycieczkę, nie jesteś zaproszony. – Jego zimny i oficjalny ton potwierdzał moje
obawy.
Perłowa sala tronowa
była celem naszego spotkania. Aikka zabrał mnie tam jak tylko się
przyszykowałam. Uznałam, że na niespodziewaną wizytę ubiorę coś klasycznego.
Bez falbanek, czy długich lesistych sukien z nadmiarem materiału. Ubrałam
prostą kremową sukienkę na ramiączkach, sięgającą do kostek. Nadal nie
rozumiałam idei spotkania sam na sam, z jakimś dostojnikiem. W końcu byliśmy na
oficjalnej wizycie razem z Aronem.
Sala tronowa była mała,
prawie nie pasująca do nazwy „tronowa”. Pusta, wypełniona jedynie pochodniami
wiszącymi nad naszymi głowami i jednym skromnym tronem w kolorach białej perły.
W jej roku stał niski Nourasjanin.
- Eva Wei i Książe
Aikka. – zapowiedział strażnik stojący przy wejściu i niska postać odwróciła
się do nas. Szliśmy w jego kierunku a ja zobaczyłam coraz więcej szczegółów.
Był stary, jego skóra luźno wisiała na twarzy i szyi. Jego ciemne granatowa
szaty luźno ciągły się po ziemi. On sam podpierał się grubą drewnianą laską.
- Książe – spojrzał na
niego oczami, które zachodziły już mgłą i pochylił się z wielkim szacunkiem.
Potem zwrócił swój wzrok na mnie.
- Avatarze – pochylił
się mocniej. Przestraszyłam się, że zaraz nie utrzyma tego skłonu na swoich
wątłych nogach i chwyciłam go za ramiona ciągnąc do góry. Spojrzał na mnie z
wielkim uznaniem.
- Molly, chciałem
przedstawić Ci ojca Remena. Jest głównym opiekunem Świętego Miasta Dol. Od
ponad stu lat nie opuszczał miasta, jednak jak usłyszał, że tu jesteś
postanowił osobiście Cię zaprosić do Miasta.
- Do miasta? – Spytałam
zaciekawiona
- Święte Miasto Dol.
dla nas jest na co dzień niedostępne. Wstęp do niego karany jest nawet
śmiercią. Otwierane jest raz do roku. – Aikka zamyślił się na chwilę. – To
wielki zaszczyt – wejść tam na specjalne zaproszenie.
Zakonnik, czy tam mnich
przyglądał się naszej rozmowie z wielkim skupieniem.
- Nie obawiaj się –
odezwał się spokojnym tonem starzec. – Chcę tylko pokazać Ci Dol. Porozmawiać z
kimś tak ważnym dla naszego wszechświata. – Mówił płynnym międzygalaktycznym,
choć zaciągał ostatnie sylaby w bardzo zabawny sposób, zachowałam jednak powagę
tej sytuacji.
- Aron nie jest
zaproszony? – Spytałam spokojnie, rozumiejąc wagę tego zaszczytu. Aikka
wykrzywił się niemal niezauważalnie.
- To jest specjalne
zaproszenie Molly. Nawet ja odprowadzę Cię tylko do bram.
Starszy Nourasjanin
patrzył na mnie z wielkim zaciekawieniem.
- To będzie dla mnie
zaszczyt, gościć Ciebie w Mieście. – podkreślił.
Droga do Świętego
Miasta Dol nie była długa jak podkreślał to Aikka, jednak podróż ta pozwoliła
mi z nim porozmawiać. Opowiadałam mu o tym co dokładnie wydarzyło się na
Obanie: o przyjęciu tytułu przez Jordana, o powrocie do domu. Opowiedziałam mu
o mojej przeszłości i odzyskaniu ojca. Mówiłam o tym, że na Ziemi nikt nie wie
o moich dokonaniach, a mój ojciec skutecznie odmawia bym była pilotem
wyścigowym.
- A jak poznałaś Arona?
– Spytał Aikka po moich opowieściach. Musiałam trzymać się oficjalnych wersji,
nie mogłam wspomnieć Aicce o nielegalnych wyścigach i moich przestępstwach.
- Pracuje dla mojego
ojca, by zarobić na odbudowę planety. Często się widywaliśmy i… - zamyśliłam
się chwilę - … zakochaliśmy się w sobie.
Podobno kłamstwo
powtarzane tysiąc razy stanie się prawdą, miałam nadzieje, że brzmi to całkiem
wiarygodnie w tej chwili. Nawet nie chciałam patrzeć na reakcję Aikki w tym
momencie.
- Jesteś z nim
szczęśliwa? – Dopytywał, a mi przed oczami stanął jeden obraz: Ricka
odchodzącego z swoją byłą partnerką i ich córką na lądowisku.
- Tak – odpowiedziałam
krótko, chciałam szybko zejść z tego tematu. Jednak Aikka miał inne zdanie.
- Molly, chyba po tym
wszystkim co razem przeszliśmy zasługuję na szczerość – spojrzał na mnie i
zmusił mnie do tego samego. Zatkało mnie, nikt tak naprawdę nie pytał mnie od
dawna o moje prawdziwe uczucia. Aikka widząc jednak moje zmieszanie odpuścił.
- Uważaj na niego, nie
jest z Tobą do końca szczery. – doradził powoli, tak aby to do mnie dotarło.
Ja również nie jestem z
nim szczera. Dopowiedziałam w głowie. Nasza rozmowa
przestała się od tego momentu kleić i do końca pozostaliśmy w milczeniu.
- Powodzenia – Aikka zawołał,
kiedy przekraczałam bramy Świętego Miasta.
Miasto było potężne.
Wypełnione bielą i złotem. Budowle wspinały się aż do nieba. Niektóre były
częścią góry, inne stały swobodnie niczym niewzruszone skały. Tysiące małych
okien w których panowała całkowita ciemność.
Mój przewodnik nie był
rozmownym, prowadził mnie tylko przez to wyludnione miasto. Miałam wrażenie, że
jest jego jedynym mieszańcem, a stukot naszych kroków odbijał się od tych
pustych domów.
- Twoje myśli są bardzo
splątane. Nie umiesz zaznać spokoju. – Stary zachrypnięty głos przemówił,
jednak miałam wrażenie, że mówi gdzieś w przestrzeń, a nie bezpośrednio do
mnie.
- Nie sprawię, że Twoje
problemy znikną Avatarze, ale postaram się dać Ci możliwość ich zrozumienia. –
jego głos odbijał się od pobliskich budynków.
- Nie jestem Avatarem…
- Starałam się wytłumaczyć to dziwne położenie, w którym się znalazłam. Starzec
odwrócił się do mnie i dał ręce za plecy.
- Mylisz się, masz te
same prawa co Twój przyjaciel, jednak dla swojego bezpieczeństwa ukryłaś tą
moc.
- Nie jestem Avatarem.
– Nawet nie chciałam myśleć nad sensownością jego słów. On tylko pokiwał ze
zrozumieniem.
- Nie będę Cię
przekonywał. Jednak wygrywając wyścig, zyskałaś to prawo i nikt Ci go nie
odbierze. – Odwrócił się na pięcie i nadal kierował do jednego z większych
budynków w tym wymarłym mieście. Kiedy bliżej przyjrzałam się budynkom, były
zniszczone, jakby przeszło przez nie jakieś niewyobrażalne nieszczęście.
- Zapraszam do środka. Sala
była duża, zimna i ciemna. Na środku jej stała jedna, jedyna rzecz – lustro,
które stało się dla mnie największym przekleństwem.
- Tak jak mówiłem, dam
Ci narzędzie do naprawy Twoich problemów. Skorzystaj z niego mądrze.
Czułam, że nie powinnam
podchodzić do tej tafli, jednak druga część mnie tego pragnęła. Zobaczyłam ją,
po drugiej stronie lustra. Stała tam, tak samo jak tego słonecznego dnia, w
szarym kombinezonie, zdecydowanie za krótkim na pilota, jednak podkreślającym
jej kobiece walory. Różowe włosy luźno opadały na ramiona, a kask dumnie
dzierżyła w dłoni. Stała odwrócona do mnie, jednak wiedziałam, że to ona.
Przystanęłam z
niedowierzaniem, oto po tylko prośbach i staraniach ją widziała.
- To naprawdę Ty. –
szepnęłam, a ona jakby na zawołanie się odwróciła. Kiedy mnie zobaczyła
uśmiechnęła się. Uśmiech zmarszczył jej tatuaże na policzkach.
Ważne, że wciąż możemy
latać. Brzmiało w mojej głowie.
- Mama, mamusiu! –
Podbiegłam do zimnej tafli, jednak mogłam oglądać ją tylko zza szkła. Zastanawiałam,
się czy jest to tylko wytwór mojej wyobraźni czy to dzieje się naprawdę. Maya
stała tam i patrzyła na mnie jakby czegoś szukając. Nawet jeżeli to tylko
wytwór mojej wyobrazi, to jest właśnie to czego potrzebowałam.
Wiedziałam, że mnie
słyszy mimo to nadal nie odpowiadała.
- Mamusiu to ja – Eva.
– Maya patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Moja Eva jest
malutka, a tutaj stoi dorosła kobieta. – Jej głos był wysoki, taki jaki
zapamiętałam przed laty.
- Mamusiu… - Nie
umiałam sklecić zdania, tyle chciałam jej powiedzieć, tak długo na to czekałam.
- Eva – zlustrowała
mnie wzrokiem, jednak w ten ciepły matczyny sposób. – Urosłaś od kiedy Cię
widziałam. – Było to jak spotkanie z dawno niewidzianą ciotką, która na siłę
próbuje mnie przekonać, że ona zna mnie, a ja ją.
- Dużo się zmieniło od
kiedy Cię nie ma – wyszeptałam spuszczając wzrok.
- Chyba nie mamy
wystarczająco czasu, żebyś mi opowiedziała wszystko, kochanie. – Dała mi
wskazówkę, bym opowiedziała jej tylko o największym zmartwieniu. Zawahałam się,
czy poradzić się mamy o sprawy sercowe, czy jednak powiedzieć jej o swoim
przestępstwie.
Przymknęłam oczy i znów
byłam w tą deszczową noc sama na środku ulicy w rozbitym ścigaczu. Pomarańczowe
światło sygnalizacji świetlnej raz po raz oświetlało tą totalną masakrę.
- Ja zrobiłam coś
bardzo złego.
- Kochanie ważne, że
wciąż możemy latać. – Powtórzyła. Zawsze to powtarzała.
- Ja wkrótce mogę
przestać. – Maya spojrzała na mnie z wielkim zrozumieniem, matczyną troską.
Jednak ja nie chciałam jej powiedzieć o złej ocenie czy zbitej szklance. – Ktoś
stracił przeze mnie życie mamo. – Zacisnęłam mocno dłonie, aż poczułam drżenie.
- Evo, jako mama zawsze
będę po Twojej stronie.
- Liczyłam na lepszą
pociechę. – szepnęłam z lekką ironią z nadzieją, że tego nie usłyszy.
- Ten człowiek i tak by
umarł. – wstrzymałam oddech i jeszcze mocniej przyciągałam brodę do piersi. - Spójrz
na mnie córeczko. – Z wielkim wahanie podniosłam wzrok. Maya patrzyła na mnie z
wielką wyrozumiałością, ten ciepły matczyny wzrok, którego nie miałam przez
całe dzieciństwo.
- Zawsze kochałam
Ciebie i tatę najmocniej na świecie. – Moje serce zalewało się nieskończonym
ciepłem. – Kierowałam się jedną zasadą, Ty też powinnaś.
Moje usta mimowolnie
się otworzyły, nie do końca rozumiałam co się dzieje, ale wiedziałam, że
poznanie mantry życiowej mojej zmarłem matki jest czymś ważnym.
- Jeśli widzisz, że
gdzieś narodziło się szczęście to nie pozwól mu przestać trwać i szukaj swojego
szczęścia. Jeśli je znajdziesz pozostań w tym miejscu – Otworzyłam szeroko
oczy, ja kilka razy w życiu wiedziałam, że jestem szczęśliwa.
- Ty byłaś szczęśliwa z
tą zasadą?
- Miałam Ciebie Evo i
Dona, nigdy nie chciałam Was opuszczać. Nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić
kochanie. Wierzę jednak, że wiesz o czym mówię.
Przemknęła mi przed
oczami chwila kiedy przeskoczyłam skuterem nad murem Sterny.
Kiedy z Jordanem
zwiedzaliśmy ruiny na Alwasie, lub kiedy prowadziłam czysty wyścig z Aikką.
Kiedy przekroczyłam
bramę w lodowej jaskini na Obanie i gdy odkrywaliśmy rytuał tych dziwnych
Obanowych stworzeń.
Stałam na środku tego
pustego i zimnego miejsca uśmiechając się pod nosem na myśl o tym, co tak naprawdę
przeżyłam. Kiedy znów spojrzałam w stronę matki, już jej tam nie było. Nie
czułam jednak smutku. Czułam się opuszczona, jednak ta krótka rozmowa, choć nie
wyjaśniła mi wszystkiego to pozwoliła na chwilę spokoju.
Wróciłam do swojego
przewodnika z spokojem na sercu. Miał rację, to dziwne wydarzenie w moim życiu
przywróciło mi spokój.
- Miasto Dol, jest
świętym miejscem. Nie wpuszczamy tutaj obcych by nie zakłócić spokoju dusz
które tu mieszkają, jednak jeśli Avatar czuje niepokój, cały wszechświat na to
reaguje.
- Nie jestem Avatarem.
– powtórzyłam jak mantrę wyobrażając sobie swojego przyjaciela który samotnie
teraz przebywa na Obanie. Starzec tylko przytaknął na moje słowa i oprowadzał
mnie po dalszej części miasta, opowiadając jego dobrą historię, oraz czas w
którym Crogowie przejęli władzę nad tym miejscem.
Kiedy wychodziłam zza
bram tego przedziwnego miasta zobaczyłam Aikkę, który cały czas medytował pod
drzewem. Dopiero kiedy podeszłam bliżej bawiąc się przy tym palcami otworzył
oczy i wstał, kłaniając mi się. Nie chciałem mu mówić dokładnie co się
wydarzyło, ale byłam mu wdzięczna za tą wizytę.
- To było bardzo
pouczające przeżycie, dziękuję Ci. – Aikka uśmiechnął się.
- Cieszę się, że mogłem
pokazać Ci ten ukryty klejnot mojej planety. Rozumiem, że nie chcesz rozmawiać
o tym co tam zobaczyłaś, szanuję to.
- Żałuję, że mamy tak
mało czasu, żebyś pokazał mi więcej. – Naprawdę chciałam poznać to miejsce,
jednak przez te wszystkie oficjalne wizyty widziałam tylko to co na co dzień
widzi rodzina królewska: przepych, kontrolowane ubóstwo. Aikka lekko się
uśmiechnął.
- Myślę, że mamy
jeszcze wystarczająco czasu, aby zajrzeć w jedno miejsce. – wyciągnął ku mnie
dłoń. Kiedy ją podałam pociągnął mnie w stronę G’dara.
- Nikt na nas nie
czeka? – dopytałam siadając za Aikką. On tylko uśmiechnął się pod nosem, pogłaskał
G’dara a ten wzbił się w powietrze. Okrążył nas pył wzniecony przez skrzydła
wierzchowca. Aikka szepnął coś dotykając błękitnego grzbietu. Jego skrzydła zaczęły
jaśnieć, a Aikka ruszył do przodu.
- Trzymaj się Molly! –
zawołał w ostatniej chwili. Oplotłam go ciasno swoimi rękami w pasie i
przytuliłam policzek do jego pleców. Pęd jaki nabierało to zwierzę było
imponujące, dopiero teraz po tylu latach mogę poczuć tę samą prędkość, jednak
bez oddzielającej mnie od świata szybą. Aikka trzymał się jakby nie robiło to na
nim żadnego wrażenia. Trzymając jedną ręką lejce, drugą podtrzymywał moje ramię
z tyłu, jakby chciał się upewnić, że nadal za nim jestem. Kiedy mocniej chwycił
moje ramię, ja automatycznie mocniej ścisnęłam uda wzdłuż jego bioder, a Aikka wykręcił
podwójny korkociąg sprawiając, że wszystkie moje wnętrzności w jednej chwili
chciały się uwolnić.
- Zwolnić!? – Spytał Aikka
stabilizując lot
- Nawet nie próbuj! – Odpowiedziałam
mu do ucha starając się nie nawdychać powietrza które tak bardzo przez prędkość
chciało mnie całe wypełnić.
Dolecieliśmy do wzgórza,
z którego widać było całe Miasto Dol i w oddali zamek, wszystko skąpane w żółtym
intensywnym świetle krwisto zachodzącego słońca. Zsunęłam się z Gdara i
rozejrzałam z każdej strony. Byliśmy tam sami.
- Bardzo się cieszę, że
w końcu mogłam to zobaczyć, Aikko. – Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się, jak
połacie zielonych lasów powoli znikając w mroku zachodzącego słońca. Jak rzeka płynąca
tak daleko, że urywa się, gdzieś na końcu świata odbija czerwono-żółte
promienie słoneczne i z każdą chwilą coraz bardziej wita się z białym jak śnieg
księżycem nadchodzącym z drugiej strony.
- Żałuję, że tak długo
musiałaś czekać. Możesz tutaj wracać kiedy tylko będziesz chciała. – Aikka dotknął
mojego ramienia. – Makreda i ja zawsze powitamy Cię jak członka rodziny.
Moje usta ułożyły się w
słaby uśmiech.
Przeszło mi przez myśl,
że dobrze jest mieć alternatywę. W razie gdy rozsypie mi się cały świat, że mam
miejsce we wszechświecie, gdzie będę bezpieczna i otoczona przyjaciółmi.
Molly zapamiętaj tą myśl,
proszę. – W mojej głowie rozbrzmiał zachrypnięty głos Jordana, jakby był tuż
obok, choć koło mnie nadal stał tylko Aikka.
Wiem, że napisałaś już wszystkie rozdziały wcześniej, ale po tym widać, że zanim je dodasz to jeszcze sporo nad nimi pracujesz. Wychodzi Ci to zdecydowanie na ogromny plus <3
OdpowiedzUsuńRozdział jest zupełnie w innym klimacie niż dotychczas, ale to sprawia, że jest świetny! Można wręcz pomyśleć, że pisała to zawodowa pisarka <3 Podoba mi się ta tajemniczość, która z każdym zdaniem coraz bardziej rozkwita. Świetnie sobie radzisz z budowaniem napięcia i ciekawości czytelników. Myślę, że jakbyś napisała książkę z takimi umiejętnościami, jakimi już dysponujesz, to na pewno zaciekawiłabyś wiele, naprawdę wiele osób ;) Pomyśl nad tym i koniecznie coś w końcu wydaj! <3
A wracając do treści rozdziału to zdecydowanie zaczynasz komplikować wizytę naszych bohaterów na Nourasji xD Jestem pewna, że w końcu się wyda, że to udawane zaręczyny i jestem ciekawa co na to Aikka xD I co na to Aron ^^ Co za mącenie w głowach czytelników... no naprawdę! :P Eva w końcu zaczyna dostrzegać dobroć Arona, więc wszystko wskazuje na to, że się w nim zakocha, a tu nagle BUM! Aron całuje Em i co gorsza ona nie jest mu obojętna ^^" I każdy teraz jest zdezorientowany xD Teraz naprawdę nie wiem, kogo Aron ostatecznie wybierze.. Chociaż bardziej pasuje tu wybór Em, to znając Ciebie wybierze Molly ;] (Mogę się mylić oczywiście, ale chyba tak nie jest ^^"). Gorzej, jak Molly się w nim zadurzy ^^" Proszę Cię, tylko nie rób odwróconego trójkąta miłosnego... ;P
Btw miałaś świetny pomysł z tą wizytą w Mieście Dol. W ogóle z początku myślałam, że opisywany staruszek to Satis i byłam taka zdezorientowana, bo przecież on umarł. Spotkanie z Mayą zdecydowanie się Evie przydało i mam nadzieję, że będzie jej trochę łatwiej poradzić sobie ze wszystkim. Ma zdecydowanie za dożo na głowie. A pomysł z tym, że stan psychiczny Evy wpływa na cały wszechświat jest genialny! Niby coś logicznego, ale ja bym chyba na to nie wpadła ;D
Tak trzymaj Słońce i z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział <3
Niesamowita historia, kontynuuj proszę!
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńChciałabym serdecznie zaprosić Cię do zupełnie nowo powstałego Magicznego Zbioru opowiadań w blogosferze. Mam nadzieję, że i Ty dołączysz do nas. Zapraszam!
https://magiczny-zbior.blogspot.com/
ps. wybacz, że komentuję tutaj, ale nie znalazłam odpowiedniej zakładki.
Czy doczekamy się kolejnego rozdziału?
OdpowiedzUsuńTeraz tak nudno gdy trzeba przymusowo siedzieć w domu. Może mogłabyś umilić nam ten czas swoim opowiadaniem? <3 Z chęcią poczytałbym o dalszych losach Evy i reszty bohaterów. Jestem pewna, że reszta forumowiczów również z utęsknieniem tu zagląda ;)
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia kochana i pamiętaj o nas ;*
Mogę się podpisać pod tym apelem. Równie chętnie poznam ciąg dalszy opowiadania:).
Usuń