Dobrze, teraz już na
spokojnie, po piekielnej ilości niespodziewanych poprawek w końcu mogę napisać
notkę. Pierwsza część notki to opowiadanie już niektórym pewnie znane mojego
autorstwa o Aicce przed Obanem, postanowiłam dać mu nowe życie. Dlatego jeżeli
już czytaliście to opowiadanie to od razu zapraszam do drugiej części "Po Obanie"
Z racji obszerności tej notki, oraz z racji dużej ilości teraz czasu jeszcze tego roku ukarze się kolejna część opowiadania JUŻ TAK NA SERIO!
Rozdział XXV
Aikka
Nourasia,
Rok 5165 (40 lat do rozpoczęcia Wielkiego Wyścigu Obana)
To był burzliwy dzień,
biała struga światła raz po raz przeszywały ciemne jak atrament niebo i
krzyczała przy tym jakby wołała o sprawiedliwość dla skazańca. W ten burzliwy
dzień, w pałacu zamkowym Króla Lao panował chaos. Oto po dziesięciu latach
starań od ostatniego poczęcia, miał narodzić się następna tronu. Ostatnia
nadzieja planety na wyzwolenie się z niewoli Crogów.
Jednocześnie w jednym z
wielu pokoi narad na narodziny nowego księcia czekała delegacja wysłana z
Imperium Crogów, której jedynym zadaniem było zlikwidowanie potencjalnego
zagrożenia w przyszłości. Mieli zabić nowo narodzonego księcia jak to czynili
dziesięć, piętnaście i osiemnaście lat temu.
Imperium uznało, że magia
pochodząca z Nourasji może zagrozić im podczas nadchodzącego Wielkiego Wyścigu
Obana. Wyścigu, którego nagroda miała przerosnąć zdobytą wiedzę wszystkich
istot w galaktyce. Dlatego dekretem przyjętym jednomyślnie przez Imperium w
każdej planecie objętej Sojuszem i w której panuje monarchia, każdy następna i
następczyni tronu ma zostać ścięty zaraz po narodzinach. Pokój zapewniony przez
Avatara nie został przy tym w żaden sposób złamany, bo jeśli władca sam
przekaże dziecko Crogom, ono stanie się ich własnością. A z swoją własnością
można zrobić, co się chce, również zabić.
Król Lao spokojnie czekał
w kameralnej sali tronowej. Była ona umiejscowiona w najwyższym punkcie zamku,
a wszystkie jej okna wychodziły na panoramę, w której widniało Święte miasto
Dol. Pomieszczenie to było małe. Na samym środku stały dwa ozłacane trony z
symbolem władzy Nourasiańskiej, które widniały również na rękach władcy.
Natomiast freski przedstawiona na ścianach pokazywały, jakim mocarstwem była
kiedyś Nourasia… była. Teraz jest tylko namiastką tego, co z niej zostało.
Ciągły terror siejący przez Crogów niszczy tą piękną planetę, a Lao jest
bezsilny.
Królowa Nori zaś
znajdowała się w skrzydle szpitalnym. W bólach przy opiece jednego medyka
rodziła już ponad 6 godzin. Pod drzwiami natomiast stali najlepsi strażnicy
zasłużeni w wielu bitwach, aby nikt nie zakłócił tego wydarzenia. Ten poród był
dla Nori cięższy i wymagał od niej jeszcze większego cierpienia. Otóż narodzić
się miało nie jedno, ale dwójka dzieci. Jednak była to jedna z największych
tajemnic na zamku.
O tym niezwykłym cudzie
wiedzieli tylko Król, Królowa i medyk. Kiedy Królowa wydawała z siebie ostatni
krzyk w królewskiej porodówce rozległ się krzyk, a raczej krzyki dzieci. Dwóch
nourasjańskich chłopców płakało złaknionych ciepła matczynych ramion. Nori
wzięła ich w objęcia i wiedziała, że tym razem będzie inaczej.
Przytuliła ich mocno do
piersi i na obu czołach złożyła matczyny pocałunek. Obaj byli do siebie
podobni. Mieli ciemną karnacje, małe sterczące uszy i rude włosy po swoim ojcu.
Książęta miały również błękitne oczy jak najczystszy ocean na północy planety.
Legenda głosi, że ten, kto przejrzy się w nieruchomej tafli zobaczy swoją
duszę, a łyk tej wody sprawia, że znikają wszelkie bóle.
Kiedy już nacieszyła się
swoimi pociechami do pokoju wszedł dumny król. Jego szaty były w bieli i
brązie, a jego ruda grzywa sięgała już do pasa. Rozejrzał się po pomieszczeniu
aż natrafił na piękny widok. Swoją żonę tulącą w ramionach jego dwóch synów.
Widok łamał mu serce. Jednak oboje wiedzieli, co należy zrobić. Kiedy ich spojrzenia
się spotkały Nori niepewnie poluzowała uścisk na swoich synów i ostatni raz złożyła
pocałunek na ich czołach. Było to pożegnanie. W kącikach jej oczu zbierały się
łzy, kiedy król ostrożnie układał synów na wcześniej przygotowanym stole. Oba
szkraby wyrażały jasny sprzeciw oddalenia ich od matki, a zaraz miało być
jeszcze gorzej.
Król jedną ręką chwycił
zmęczoną dłoń małżonki i czekał na znak, który pozwoli mu zdecydować, któremu
synowi dać szansę na życie. Nori mocniej ścisnęła dłoń króla jakby w błaganiu,
aby zachować ich obu, udać przed Crogami, że poroniła. Jednak Król musiał być
nieugięty, musiał dać Imperium przynajmniej jednego syna.
W końcu jeden z synów
przestał płakać, jego zamazane błękitne oczy nabrały wyrozumiałego spojrzenia.
Dotknął swojego brata za ramię i ten też przestał płakać. Obaj spojrzeli na
ojca, który zdziwił się tą sytuacją. Następnie spojrzeli po sobie jakby się
naradzali. Jakby wiedzieli, co ich czeka. W końcu syn po lewej stronie króla
ponownie spojrzał w kierunku swojego opiekunka. Jego wzrok był jednak inny.
Odważny. Dumny. Pokazujący, że nie lęka się śmierci i jest na nią gotowy. To
był znak. Królowa podciągnęła się na łokciach i obdarowała odważnego syna
słabym uśmiechem. Następnie Król przemówił do śmiałego syna.
- Będziesz się zwał Kaikka, na cześć pierwszego władcy,
który swą odwagą zatrzymał rwącą rzekę. W przyszłości będą o Tobie śpiewać
pieśni, a Twoja ofiara nie pójdzie na marne. – Lao był dumny z syna. Następnie
zwrócił się do drugiego syna, który skupił wzrok na swoim ojcu.
- Ty natomiast będziesz się zwał Aikka, czyli nieugięty i
jako mój jedyny syn dopełnisz przeznaczenia. Będziesz tym, który uwolni
Nourasję od władzy Imperium, a twoje przyszłe rządy zapewnią dobrobyt całej
planecie.
Lao owinął obu synów w
beciki. Jednego w biały symbolizujący niewinność i przepasał go złotym sznurem.
Drugiego natomiast przewinął w stare brudne szmaty niegodne następny tronu i
wezwał swojego najdzielniejszego wojownika w stanie spoczynku - Canaan’a.
Podarował mu brudny becik i rzekł.
- To jest Książe Aikka,
jedyny prawowity następna nourasiańskiego tronu. Wyznaczam Cię jako jego
opiekuna. Wychowaj go jak swojego syna, jednak niech zawsze pamięta o swoim
pochodzeniu. W dniu jego trzydziestych siódmych urodzin przyprowadzisz go do
Świętego Miasta, gdzie jego magiczna moc dojrzeje. – Pokorny wojownik przyjął
becik i zrozumiał, że to na nim spoczywa teraz całe królestwo. – Ruszaj. Nie ma
czasu.
– Dodał król, a Canaan
wybiegł przez tajne wyjście zostawiając parę królewską z ich drugim synem.
Lao podał Kaikkę jeszcze
raz swojej żonie, która z żalem patrzyła na syna. Po raz kolejny musi oddać
swoje dziecko Imperium. Pamiętała wszystkie ich imiona: Tantos, Paros i Galija,
teraz dojdzie kolejne…. Kaikka. Pamięta wszystkie ich twarze, każdą ryskę i wie,
że były one cudowne, mimo że mogła mieć je dla siebie tylko przez chwilę.
Złożyła ostatni pocałunek na czole dziecka i cicho je pobłogosławiła. Następnie
podała je mężowi, który szybko zniknął za drzwiami komnaty zostawiając Nori
samą w tym dramacie.
Sam udał się z dzieckiem
na ręku do gabinetu, gdzie zniecierpliwione istoty o żółtym spojrzeniu już nie
mogły się doczekać kolejnego morderstwa. Kiedy mądry władca stanął w drzwiach z
Kaikką na rękach Crogowie zerwali się z krzeseł nie przejmując się, że
poupadały na podłogę. Ich ciężkie kroki zmierzały ku niewinnemu dziecku. Jeden
z pazurów sięgnął do księcia i odsłonił jego szyję z becika.
- Nic niewartościowa
istota. Podobnie jak całe wasze społeczeństwo. Imperium jest jedyną władzą,
która utrzyma ten świat w dobrobycie. – Lao często był upokarzany przez
Imperium. Chciałby to skończyło się jak najszybciej. Los jego syna jest
przesądzony, po co to odwlekać. Wyprostował ręce, które z każdą sekundą stawały
się cięższe podstawiając Kaikkę pod nos jednego z Crogów. Niemowlę nie wierciło
się ani nie sprzeciwiało, też wiedziało, co je czeka.
Crog tylko zmarszczył
brwi i odsunął dziecko jak zepsuty obiad. Wyglądał na urażonego. Po chwili
zaśmiał się triumfalnie.
- Sam tego dokonasz. Krew
Twojego syna będzie na Twoich dłoniach. Krew waszej ostatniej nadziei. –
Crogowie byli okrutni i uderzali zawsze w najczulszy punkt. Lao spodziewał się
takiego scenariusza, więc już przez wiele dni na to się przygotowywał. Położył
Kaikkę na marmurowej posadzce i wyjął miecz z pochwy. Jako człowiek honoru miał
opory, ale wiedział, że to jedyny sposób, aby Aikka mógł wychować się w
spokoju.
Zamachnął się i nagle jego
miecz trafił na mocną dłoń Croga, który zmiażdżył wykuty w najlepszej stali
miecz. Lao zdziwiony spojrzał na jednego z pułkowników. Czyżby darowali życie
jego synowi, czyżby uznali, że jest już niegroźny? Jakże się pomylił.
- Nie myślałeś, chyba że to takie proste? – Zapytał
zakpiwszy z Lao.
- Weź swojego syna i przedstaw go poddanym.
- Zabijesz go na oczach poddanych. – Dodał inny Crog.
Król z ciężkim sercem
spełnił ich rozkaz. O zmierzch krew jego syna polała się na oczach
najwierniejszych poddanych, a Lao w księgach historii został zapisany jako
Okrutny i już nigdy miał nie odzyskać utraconej godności.
Alota to wioska na
skrajach planety. Zasłonięta przez góry z wschodu i otoczona przez morze z
zachodu sprawia, że władza Crogów nigdy tam nie panowała, a trudne często
trudne warunki nie pozwalają tak łatwo się z niej wydostać. Nourasianie
mieszkający w tej wiosce muszą poradzić sobie ze wszystkim sami. Utrzymać się,
przeżyć. Wielu z nich to uwolnieni niewolnicy i ich rodziny.
Niezliczone hektary upraw,
które wydają owoc dwa razy do roku pozwalają na to, aby nikt w wiosce nie umarł
z głodu. Wielu mieszkańców tylko raz w swoim życiu opuszcza wioskę. W chwili,
kiedy ich magiczna moc, którą mogą się szczycić wszyscy dojrzali
Nourasianie pojawiają się
w Świętym Mieście Dol, gdzie przechodzą inicjację. Potem wracają i zakładają
rodzinę. Wioska jest położona tak daleko, że nawet wezwania do wojny tam nie
dochodzą. Na niewiele by się też zdały, mało, który mieszkaniec tej wioski umie
władać mieczem i zna zaklęcia bojowe. Są tam typowi rolnicy. Sztuką władania
bronią zajmują się żołnierze i arystokracja.
To właśnie w tym miejscu
przez ostatnie 36 lat Canaan ukrywał Aikkę. Zgodnie z poleceniem króla wychował
go jak własnego syna, którego przez wiele bitew nigdy nie posiadł. Izolował go
jednak od reszty społeczności, gdyż nie mógł pozwolić, aby Książe garnął się do
roli. Zamiast tego uczył go walki na miecze i sztylety; strzelania z łuku;
sztuki medytacji oraz skupianiu energii w jednym punkcie. Nauczał zaklęć, które
miały przydać się młodemu Księciu w przyszłym zadaniu. Uczył etykiety. Zakupił
nawet na targu jajo błękitnego żuka, którego wytrenował na najszybszego po
wschodniej stronie planety.
Jednak dla bezpieczeństwa
Księcia nie wyznał mu, że jego rodzicami jest Król Lao i Królowa Nori. Wyznał
tylko, że jego rodzice są ważni, a jego rola będzie jeszcze ważniejsza. Aikka
przyjął to wszystko do wiadomości i traktował Canaan’a jak wymagającego wuja.
Starał się jednak przez te wszystkie lata znaleźć własną drogę. Własne cele.
Chciał sam decydować o tym, z kim będzie przebywał i co będzie robił.
W społeczeństwie, w
którym istotną sprawą jest rolnictwo, młody Aikka sam widział potrzebę nauki w
tej kwestii. Mimo że wiele razy był przyłapywany na nauce roli przez wuja i
dostawał za to nie małe kary to nigdy się nie poddał. Podobno zakazany owoc smakuje
najlepiej.
Jako młody Morawianin
Aikka musiał też poczuć, co to miłość. Niestety podobnie jak wiele rzeczy w tej
małej wiosce miłość dla Aikki była czymś niepożądanym. Efektem ubocznym życia w
takim społeczeństwie. Co prawda Canaan nie dostał nigdy instrukcji dotyczących
uczuć Aikki, ale sam wiedział, że jako Książe powinien mieć aranżowane
małżeństwo. Dlatego przez ponad rok medytował z Aikką w najwyższych częściach
gór, a obiekt westchnień za ten czas został wydany za mąż i opuścił wioskę.
Co nie oznacza, że Aikka
nigdy już się nie zakochał…
- Aikka! Aikka! Wstawaj!
– Za umięśnione ramiona szarpały małe zgrabne dłonie młodej czarnowłosej
Nourasjanki. Jej żywe oczy lśniło najczystszą zielenią a obok nich widać było
pierwsze zmarszczki, jednak nie ze starości a z ciągłego uśmiechu, który
pokazywał jej perłowe zęby. Młody Książe niechętnie otwarł oczy i szybkim
ruchem chwycił Nourasiankę w swe objęcia.
Ona starała się wytłumić
pisk wgryzając się w poduszkę. Kiedy już się uspokoiła spojrzała na Aikkę. On
wydawał się szczęśliwy i rozbudzony mimo wczesnej pory. Ostrożnie wsunął palce
w jej włosy zauważając przy tym, że jej cera ma ten sam odcień, co jego.
Dziewczynę relaksował ten dotyk. Aikka był dla niej inny. Wyróżniał się mimo
tego, że żył w tej wiosce od urodzenia.
Do głowy młodego
romantyka wkradł się pomysł. Zerwał się zostawiając piękność w swoim łóżku.
Jego pokój nie był zbyt duży i okazały. Gipsowe ściany w odcieniach bieli.
Drewniana szafa zrobiona z koryta ściętego drzewa. Mała komoda, w której
trzymał łuk, strzały, a na niej symbole bóstw Nourasiańskich, do których modlił
się codziennie o siłę i cierpliwość. Miał też coś, co przypominało owalne okno.
Książe wyciągnął się mocno ponad nie i z rosnących na ścianach całego domu
kłączach zerwał kwiat, którego kolor przypominał zaschniętą krew. Wskoczył
znowu do pokoju.
Wtedy przyjrzał się
swojemu nowemu obiektowi westchnień. Nourasianka leżała na brzuchu i już
zdążyła chwycić jedną z wielu leżących na podłodze książek. Była ubrana inaczej
niż większość Nourasianek. Jej biała sukienka sięgała tylko do kolana. Było to
spowodowane przymusem noszenia przez nią tatuażu na lewej łydce. Symbolizował,
że jest ona córka wolnego już niewolnika. W społeczeństwie, dla którego podział
kastowy jest widoczny i istotny czystość krwi jest najważniejsza. Stąd
informacja dla potencjalnych zalotników. Ona jednak zawsze obracała wszystko w
pozytyw. Szczyciła się, że może nosić spódnice ponad kolano i nikt jej nic nie
powie. Była chuda, wydaje się czasem, że zbyt chuda i dość niska. Kiedy wstanie
dopiero jak stanie na krześle zrówna się z Aikką, mimo że oboje mają
trzydzieści sześć lat.
Aikka podstawił jej
ostrożnie kwiat pod nos odciągając ją od ciekawej lektury. Jej perłowe zęby
znów ujrzały światło dzienne i zwinnie usiadła po turecku chwyciły w dwie łapki
kwiat analizując go swoim wzrokiem. Aikka za ten czas starał się zabrać książkę
„Dialog międzyplanetarny” spod lepkich palców swojej towarzyszki. Nourasianka
jednak sprytna bestia spostrzegła chowaną książkę i od razu spojrzała na
pozostałe. Trochę posmutniała, Aikka miał wprawę w czytaniu, jej z trudem
przyszło przeczytanie tytułu jednego egzemplarza, co dopiero o treści jednak
stara się udawać przed tak bliską osobą, że potrafi to, co on.
Kiedy Aikka ułożył
książki w zgrabny stosik i oddalił od zasięgu wzroku dziewczyny ściągnął swoją
koszulę nocną odsłaniając wysportowaną sylwetkę. Idealne ciało, którego
wyrzeźbienie wiązało się z miesiącami ciężkich i wyczerpujących treningów. Na
linii pleców dało się jednak zauważyć mankamenty tego idealnego ciała – świeże
rany po uderzeniach. Słyszała pogłoski o tym, że wuj Aikki jest ostry jednak
dopiero teraz widzi jak bardzo. Z trudem odwróciła wzrok. Aikka ubrał się jak
zwykle, w białą szatę i spojrzał na towarzyszkę.
- Dziś są zbiory. – Oznajmiła starając się wymazać ze swojej
pamięci myśl o bliznach swojego obiektu uwielbienia. – Chodź ze mną! –
Doskoczyła do niego w dwóch susach i chwyciła za dłonie mając błaganie w
oczach. Młody nieświadomy swojego pochodzenia książę był bardzo chętny jednak
znał odpowiedź. Nie mógł. Miał inne obowiązki, jednak jak odmówić tak ślicznym
oczom, w których odbija się cały blask sadów wioski. Już miał się zgodzić,
kiedy do pokoju wtargnął ktoś trzeci. Dość stary. Świadczyła o tym postępująca
siwizna i długość włosów. Także twarz osobnika była obsypana w wielu miejscach
zmarszczkami. Zmierzył nieproszoną dziewczynę wzrokiem i karcąco cmoknął.
- Witam Pana. – Dziewczyna niezdarnie się ukłoniła z
nadzieją, że to złagodzi trochę tą lodowatą twarz i skruszy lód nienawiści w
jego sercu. Canaan jednak szybko zignorował starania dziewczyny i udawał, że
jej nie ma. Była powietrzem.
- Będziemy dziś trenować Twoją równowagę. Przygotuj się. –
To był żołnierski rozkaz. Zboczenie sprzed lat, kiedy Canaan był jeszcze
wielkim wojownikiem. Trzykrotnie brał udział w powstaniach przeciw Crogom
zawsze on i jego miecz potrafili dobić wroga. Jego spryt był nagradzany
kolejnymi odznaczeniami, aż w końcu dostąpił największego zaszczytu pod koniec
swojej służby – wychować królewskiego potomka.
- Dobrze, tylko się pomodlę. – Wyjaśnił Aikka i spojrzał w
stronę czerwono niebieskich figur bóstw jego planety zapewniających spokój i
dobrobyt. Canaan był zadowolony z tej odpowiedzi, jedna z wielu rzeczy, którą
nauczył księcia – szacunek do wiary. Potem ponownie spojrzał na intruza. Na jej
łydce ujrzał symbol, który wprawił go w bardzo duże obrzydzenie. Nie pierwszy
raz widzi ją przy Aicce i nie pierwszy raz widzi ten symbol, jednak zawsze jego
odczucie jest to samo. Postanowił jeszcze bardziej upokorzyć już i tak
zmieszaną Nourasiankę.
- Może ty odprawisz modlitwę? – Zwrócił się do niej, a ona
rozejrzała się nerwowo po pokoju szukając wsparcia w swoim Aicce. Jako istota z
honorem Aikka nie pozostał głuchy na tą prośbę. W obronnym geście przysłonił
dziewczynę ramieniem i starał się, aby słowa, które zaraz wypowie on albo jego
wuj nie zabolały jej tak bardzo, choć bardzo chciał ją przed nimi uchronić.
- Wuju, dobrze wiesz, że Makreda nie ma prawa do wiary. –
Starał się mówić jak najdelikatniej, ale czuł na skórze, że jego skryta miłość
zadrżała na te słowa. Mimo że urodziła się już, jako wolna, to znamię jej
rodziców będzie jej jeszcze towarzyszyć. Niewolnicy nie mają prawa do wiary,
dopiero ich wolne dzieci po jednym pokoleniu będą mogły wyznawać wiarę. Makreda
była jedyną córką urodzoną już jako wolna, jej rodzeństwo niestety posiada ten
sam obowiązek, co ojciec i matka – są niewolnikami.
Wuj nie był zaskoczony
taką postawą, ustawił się przodem do figurek i czekał aż to Aikka zacznie
modlitwę. Ten jednak najpierw ujął dłoń dziewczyny jakby była z porcelany i
musnął ustami, bo pocałunkiem nie można tego nazwać. Dopiero po tym przystąpił
do codziennej modlitwy. Makreda przyglądała się temu z fascynacją i zazdrością.
Bardzo chciała wierzyć a jest jej to zabronione. Wręcz pragnie tego, choć to
tylko słowa wypowiadane do martwej figurki to widzi w tym sens a jej dusza aż o
to błaga. Jednak będzie musiała umrzeć nie zaznając spokoju płynącego z
modlitwy.
Po ceremonii wuj
zakomunikował, że czas na trening. Aikka posłusznie zrozumiał i niepewnie
spojrzał się na zielonooką jakby nie do końca wiedział, co chce powiedzieć czy przeprosić,
czy wyprosić. Dziewczyna jednak zrozumiała dość szybko. Spuściła wzrok i powoli
odchodziła po drodze mijając srogiego wuja Aikki. Tego dnia już jej nie
zobaczył.
Zarówno on jak i ona
mieli obowiązki, które nie pozwalały im się zbliżyć do siebie tak jakby tego
chcieli.
Aikka z swoim wujem
trenował zawsze z dala od ludzi. Unikali kontaktu z ludźmi, aby zredukować
uszczypliwe komentarze do minimum. Nourasianie nie umieją zrozumieć, dlaczego
Aikka, choć od dziecka wychowany w tej społeczności nigdy nie był na zbiorach,
nigdy nie pomagał przy siewie i nigdy nie przychodził na festyny i święta.
Zamiast tego uczono go szermierki i płynnego czytania książek. Wielu
mieszkańców snuło domysły, kim są jego rodzice, plotki po wiosce jednak jak
wiatry, szybko znikały.
Wielu uważa, że rodzice Aikki
byli tak okrutni, że Canaan, jako dobry wuj postanowił go zabrać, było by w tym
trochę prawdy, gdyby nie fakt częstych reprymend i zakazów z jego strony. Inni
twierdzą, że Aikka ma być nowym kapłanem w Świętym Mieście, ale kapłan nie musi
umieć władać mieczem. W oczach Aikka miał być też: skrybom, doradcą, dyplomatą
i wieloma innymi i Canaan nie miał zamiaru w to interweniować, póki nie padnie
pogłoska, że Aikka jest księciem.
Młody Książe stał pod
wodospadem. Woda kaskadami spadała po jego plecach sprawiając nieziemski ból.
Na domiar złego Książe stał na chyboczącym się palu a upadek mógłby wiązać się
z skręceniem karku lub nabiciem na ostre kamienie czekające w niewidocznych
wzburzonych wodach. Canaan nigdy nie oszczędzał księcia w treningu. Wyznawał zasadę,
że najlepiej coś wychodzi, jeśli od tego zależy własne życie.
Po wielu latach Aikka
przywykł do tego typu treningów, każdy z nich miał go przygotować na „ważną
misję w jego życiu”. Przeciwstawiał się toną spływającej na niego wody i choć
musiał na to wydać większość swojej koncentracji to jej mała cześć skupiała się
na czarnowłosej Nourasiance i pragnieniu by pomóc jej przy zbiorach. Myślał o
jej sukience, która zwiewa na wszystkie strony, kiedy ta używając zaklęcia
lewitacji sięga po najwyżej rosnące owoce. A może przypadkiem zahaczy o jakąś
gałąź i zrani swoje delikatne ciało.
Kolejnym punktem dnia, po
treningu siłowym przyszła pora na trening umysłowy, gdzie Aikka musiał
pochwalić się swoją wiedzą o tematyce ekonomicznej, terytorialnej, dyplomatycznej
i językowej. Zwykle te lekcje są przeprowadzane już w salonie skromnej willi
wojownika. Aikka siedząc przy drewnianym stole odpowiada po kolei na pytania
swojego wuja.
- Wymień podstawowe strefy wpływów?
- Koalicja Ziemska, posiadająca siedemnaście kolonii oraz
szeroko rozumiany sojusz ekonomiczny oraz Imperium Crogów, które zajmuje
przeważnie wschodnią część galaktyk i utrzymuje tam pełną kontrolę tranzytową.
- Do której strefy można
zaliczyć Nourasię?
- Do żadnej, Nourasia
miała być niezależną planetą, która ze względu na swoje położenie między
planetarne miała być bezstronna. – Aikka się zawahał. – Jednak nieoficjalnie to
Crogowie utrzymują większą część wpływów na planecie niezależnie od władz. –
Aikkę bolało to, jako mieszkańca tej pięknej planety, nie wiedział jeszcze jak
bardzo może go to zaboleć. Opiekun księcia był zadowolony z tej odpowiedzi,
jednak zadawał kolejne coraz trudniejsze pytania jakby czekał, na choć
najmniejszą pomyłkę. Jako Książe, Aikka nie może się mylić, powinien podejmować
decyzje pewne a jednocześnie przemyślane wiedza, którą nabywa ma mu w tym
pomóc.
Młody Książe jednak przy
każdej wolnej sekundzie przenosi się w inne tereny: piękne zielone sady pokryte
najsłodszymi owocami a wśród nich mieszkańcy wioski maksymalnie zaangażowani w
zbiory. Z domu księcia na zbiory poszła gosposia, nikt inny. Aikka nie umiał
się z tym do końca pogodzić. Jako członek tej społeczności powinien pomagać i
starać się utrzymywać dobre stosunki ze wszystkimi. Bolało go również to, że
musi ukrywać przed swoim wujem wiele kontaktów, przyjaźni, bo za każdą
niepożądaną znajomość był surowo karany. Nie pamięta już, kiedy jego plecy były
bez ran i siniaków. Wuj nienawidził pomyłek, sprzeciwów i niesubordynacji.
Każdy kolejny dzień
wyglądał podobnie: Trening zwinności, siły, wytrzymałości, równowagi, wiedzy.
Każda godzina szczegółowo zaplanowana i wypełniające coraz to krótsze dni.
Częste ćwiczenia, którym towarzyszyły już tylko blaski z niezliczonych świec.
Wiele kolejnych kar i pouczeń. Jednak w każdy dzień pojawiał się promień
nadziei, cząstka szczęścia wypełniająca serce Aikki i zalewając jego całe ciało
napawając go znanym mu już wcześniej uczuciem spełnionej miłości.
Codzienne wdrapywanie się
Makredy po oknie by to ona była pierwszą istotą, którą zobaczy. Była jak wschód
słońca, zawsze można było się jej spodziewać o odpowiedniej porze. Czasem nawet
zdarzało się, że Makreda zaskakiwała Aikke wieczornymi wizytami. Było to dla
niego niesamowite uczucie. Leczyła wszystkie jego bóle i troski. Była jedną z
tak niewielu bliskich mu osób, której mógł powiedzieć wszystko. Z każdym
kolejnym dniem i wieczorem Aikka przytulał Nourasiankę jakby to było ich
ostatnie spotkanie.
Otaczał ją ramionami
wtulając się w czerń jej włosów i wąchając jaśminowy zapach jej skóry. Ona nie
pozostawała mi dłużna. Przytulając się przejeżdżała opuszkami palców po jego
plecach szukając zagojonych i świeżych ran. Za każdym razem trafiając na świeży
strup puszczały jej łzy jakby to jej sprawiono ten ból. Aikka, choć silny też
czasem uronił łzę.
Makreda często namawiała
go do sprzeciwu, raz widziała jak Aikka sam poddaje się karze. Jednak Książe
zawsze spokojnie tłumaczył jej, że zasłużył, zawiódł wuja. Mówił jej, że na
polu bitwy każdy błąd kosztuje, to ma go na to przygotować. Szczerze wierzył,
że to właśnie to ta wielka misja, stać się najlepszym wojownikiem, którego
będzie posiadał Król, podobnie jak Canaan.
Ona natomiast słuchając
tego dostawała spazmów i mocniej tuląc Aikkę szlochała, że go nie puści.
Błagała, aby jej nie zostawiał. Oboje zaczynali wierzyć, że są sobie pisani a
ich uczucie jest szczere. Aikka jednak czuł w głębi duszy, że nie będzie im
dane się związać. Jego ostatnia miłość została zniszczona w jedną porę roku, a
była to Nourasianka zarządcy tej wioski, czyli nie najgorsza partia. Skoro nie
mógł być z tamtą to, dlaczego wuj miałby pozwolić na związek z Makredą.
Canaan wiedział o związku
młodego księcia, zawsze czuwał za zamkniętymi drzwiami gotów wkroczyć, gdyby
młodzi niedoświadczeni i nieświadomi młodzi chcieli skonsumować swój związku.
Wiedział, że źle robi pozwalając się Księciu związać emocjonalnie z córką
byłego niewolnika, ale wierzył, że Książe, kiedy dowie się o swoim rodowodzie
dobrze postąpi i przerwie ten kontakt tak szybko jak ścina się niepotrzebne
liny. To będzie dla księcia największa lekcje, umiejętność zauważania różnic w
pochodzeniu i zdolność do dostosowania się. Było to potrzebne w jego procesie
edukacji, który nieuchronnie zbliżał się do końca.
Tylko czy zakochany
Książe wyciągnie odpowiednie wnioski z lekcji, którą szykuje mu życie.
Pora roku minęła dość
szybko, za nią kolejna mroźniejsza, znów wszystko obrodziło świeże owoce, które
zostały zebrane drugi raz w roku. W końcu zbliżył się upragniony koniec,
kolejny nourasiański rok zbliżał się ku schyłkowi. Koniec roku wiązał się
również z ważną uroczystością, która zmieniała każde dziecko w dorosłego.
Każdego roku, pierwszego
jego dnia odbywało się święto w Świętym Mieście Dol. Każdy trzydziestosiedmiolatek
brał w nim udział. Po tym wydarzeniu miał stać się pełnoprawnym członkiem
społeczeństwa. To też okazja mieszkańców tej planety na zobaczenie Świętego
Miasta, które przez resztę roku jest zamknięte dla wszystkich. Jedynymi
mieszkańcami tego Miasta byli kapłani z wieloletnim stażem. Wpuszczani tam
kapłani już nigdy nie opuszczali Miasta w obawie, że to, co zobaczą za jego
granicami zniszczy ich.
W tym roku z Aloty
wyjdzie trójka dzieci, która powróci jako dorośli. To była ich ostatnia noc
jako dzieci.
Makreda, która będzie
pierwszą w rodzinie z prawem do oficjalnego przejścia z etapu dziecka na
dorosłego. To ważne wydarzenie dla całej jej rodziny, która ma nadzieje, że po
tym ludzie inaczej zaczną ją postrzegać. Nie będzie już brudna i będzie mieć
szansę na udane małżeństwo, którego skutkiem będą narodziny wolnych
spadkobierców ich krwi.
Sama Makreda ma nadzieje,
że jeszcze w Świętym Mieście po ceremonii Aikka zadeklaruje się, co do ich
wspólnej przyszłości. Oboje są w pewien sposób podobni: ona jest od rzutkiem ze
względu na pochodzenie, on ze względu na zachowanie wuja. Nie obchodziło ją, że
Aikka nie umie uprawiać roli ani zajmować się innymi zwierzętami niż jego
błękitny żuk. Nie bierze udziału w festynach i świętach wspólne z innymi
mieszkańcami. Makreda chciała być z Aikką szczęśliwa. Chciała mieć z nim
dzieci. Chciała widzieć, jak dorastają, jak Aikka uczy ich się modlić, jak ona
uczy Aikkę zbierania owoców a on ją czytania. Chciała wstawać i budzić się
każdego dnia przy nim.
Aikka, któremu dzień
przed wyjazdem wuj obiecał, że w Świętym Mieście w końcu pozna swoich rodziców,
dowie się skąd pochodzi i dowie się, jaką misję w swoim życiu ma do
wypełnienia. Młody Książe czuł się nieswojo. Miał spotkać Nourasianczyków,
którzy są jego rodzicami, którzy nigdy go nie odwiedzili i których nawet nie
zna. Zastanawiał się, co im powiedzieć czy być na nich zły? Jakaś część jego
duszy cieszyła się, że w końcu pozna odpowiedzi, których szukał trzydzieści
siedem lat, jednak druga część pragnęła pozostać w tej błogiej nieświadomości.
Przecież te treningi, ten
rygor i wiedza, którą posiadam musi być ważna dla Nich. Musi być jakaś funkcja,
jakiś zawód, który będzie w sobie łączyć umiejętności walki z szeroką wiedzą
najstarszych skrybów i dyplomatów. Młody Aikka powoli rozumiał, jednak nie do
końca chciał wierzyć w to, co go czeka. Nie do końca chciał zrozumieć, że
urząd, który jest mu przeznaczony jest aż tak wysoki. Wypierał z swojej
świadomości fakty, które były jedynym logicznym wyjaśnieniem. Usiadł na łóżku i
zaczął pisać, pisał list do Makredy… na wszelki wypadek.
Trzecim był Werner, który
jako rolnikiem z dziada pradziada. Jednak będąc w Świętym Mieście Dol miał
zamiar złamać tradycję i wstąpić do armii. Marzył zostać wojownikiem i zapewnić
rodzinie lepszy byt niż ciągły wysiłek fizyczny. Tej nocy nie zasnął spokojnie.
Musiał nic nie mówiąc rodzicom pożegnać się z nimi i postarać się, aby nie
wyglądało to na ostatnie pożegnanie.
Cała trójka ma nadzieje
na lepsze życie, cała trójka wie, że cokolwiek czeka ich po ceremonii będzie
zaskoczeniem, o którym im się nie śniło. Rano zostali pożegnani z honorami i
wyruszyli przez góry i bezdrożna do Świętego Miasta. Nikt nie przypuszczał, że
tylko jedno z nich powróci do rodzinnej wioski.
Święte Miasto Dol okazało
się być jeszcze piękniejsze niż słyszeli. Najwyższe wieże sięgały do nieba a
mury odbijały biel, która ukazywała wszystkie swoje odcienie jednocześnie. W
tym mieście można było poczuć się jakby w niebie, tak można określić, że Święte
Miasto Dol to taka furtka do nieba. Nie pokazuje wszystkiego, ale zachęca do
wejścia.
Tłum młodych Nourasian od
rana wypełniał granice tego urokliwego miasta, gdzie na każdym kroku widać było
piękne figury z brązu i cudowne płaskorzeźby na murach przedstawiające władców,
kapłanów, bogów w każdym możliwym formacie. W samym środku tego miasta był
wielki plac z fontanną tak urokliwą, że nie sposób ją opisać. Wielu twierdzi,
że jest to bogini zaklęta w brązie czekająca aż zapanuje idealna harmonia.
Jedno jest pewne: gdyby piękno można było wyrzeźbić przybrałoby ten kształt.
Makreda wkraczając w
granice Miasta ściskała mocno dłoń Aikki, niepewność, co się stanie była
ogromna. Przez całą drogę tutaj Aikka był spięty, a jeśli już wykonywał jakieś
gesty czułości wobec niej były sztuczne. Choć mówił, że to nic ona czuła, że
coś go trapi. Niepokoił ją fakt, że przestał jej ufać. Przez ostatni rok
zbliżyli się do siebie bardzo mocno. Z nikim nie czuła takiej więzi jak z nim.
Aikka natomiast za każdym razem, kiedy Makreda próbowała się do niego zbliżać
zaciskał mocniej pięść, w której trzymał list adresowany do niej. Miał
nadzieje, że kiedy jej go wręcz będzie wstanie rozczytać się z tak
pogniecionego papieru.
Stanęli przed jedną z
wielu ceremonialnych kaplic. Stał tam już kapłan czekający na kolejnego
śmiałka. Makreda spojrzała na Aikkę jakby szukała pozwolenia. On mocniej
ścisnął jej dłoń i przyciągnął do siebie zaciskając w czułym uścisku. Nie
chciał jej puścić. Przez chwile nawet pomyślał, aby wcale tam nie iść. Wcale
nie przechodzić inicjacji. Wcale nie pozwolić sobie dorosnąć.
- Chcę mieć to już za sobą. – Makreda nie chciała długo się
żegnać. Po wyjściu z kaplicy miała być kimś innym, chciała już to zakończyć.
Aikka spojrzał na nią czule i wyjął pognieciony list.
- Proszę. Jeśli coś się zmieni to przeczytaj to. – Wręcz
wcisnął jej go do ręki. Makreda wyczuła w tym drugie dno. Zabrała pogniecioną
kartkę i schowała głęboko w swojej torbie. Miała nadzieje, że cokolwiek się
zmieni nie będzie musiała tego czytać. Odchodząc w stronę kapłana jeszcze raz
spojrzała na Aikkę. Miała przeczucie, że już go nie zobaczy.
Aikka tylko obserwował,
jak odchodzi. Wydawało mi się, że oczy zrobiły się bardziej wilgotne jednak
starał się nad tym panować. Zaczął się rozglądać. Wiedział, że Canaan jechał za
nimi. Widział go dwukrotnie podczas śledzenia ich. Czuł, że zaraz go spotka w
końcu obiecał, że dzisiaj pozna swoich rodziców. W końcu go zauważył. Szedł w
jego stronę. Miał na sobie zbroję i miecz przypięty do boku. Wyglądał dostojnie
i dumnie. Wyszedł mu na spotkanie.
- Wuju. – Aikka spojrzał
na niego uważnie, ten tylko skinął głową i gestem zaproponował przechadzkę.
Nourasianin nie chciał ruszać się z miejsca w oczekiwaniu na swą wybrankę, ale
ciekawość była silniejsza. Szli w stronę jednej z świątyń, była inna, bardziej
bogata a na jej szczycie widniał symbol królewski. Czyli moje obawy się
potwierdziły. Pomyślał.
Kaplica w środku była
podobnie jak reszta Miasta była pokrywa bielą i płaskorzeźbami posypanymi
złotem i brązem. Na samym środku stał ołtarz to na nim Aikka miał dorosnąć. Przejście
w dorosłość u Nourasian to nie zwykłe zdmuchnięcie świeczek i zjedzenie tortu.
U tej rasy dorosnąć znaczy zdać sobie sprawę z tego, że wszystko kiedyś
przeminie. Każdy musi zmierzyć się z jedyną pewną rzeczą na świecie – Śmiercią.
Canaan został na progu
przyglądając się jak młody Książe niepewnie kroczy ku ołtarzowi i czekającego
tam zamaskowanego kapłana. Położył się na plecach na zimnym jak lud marmurowym
ołtarzu i przymknął oczy. W głębi duszy miał nadzieje… nadzieje na to, że już
się nie obudzi, że Śmierć nie pozwoli mu już odejść. Wiele razy po śmiertelnym
cięciu nożem kapłańskim Śmierć nie chciała już oddawać duszy z powrotem. Wtedy
wierzono, że taki Nourasianin nigdy miał nie dorosnąć.
Poczuł ból w klatce
piersiowej. Ostrze wykradnięte podobno z samej kosy Mrocznego Kosiarza
znajdowało się teraz w jego sercu. Błękitna krew zaczęła wydobywać się z rany w
rytm skołatanego organu. Powoli odpływał. Senność zalewała jego ciało jak woda
z wodospadu. Mimo strachu czuł też wolność, którą podobno można poczuć tylko
raz w życiu.
Potem zapadła ciemność.
Bezmiar ciemności, na której środku stał książę. Jakby z nicości, z prochu
powstał stół, dwa krzesła i on. Postać całkiem zwyczajna. Nourasianin ubrany w
czarne ubrania zlewające się z całości patrzył się z zaciekawieniem na
przybyłego gościa. Aikka wyczuł instynktownie, że powinien go znać. Przez
chwilę wydawało mu się nawet, że patrzy na swoje odbycie. Zachęcony przez
gospodarza usiadł naprzeciw niego i patrzył.
Śmierć, bo tak chyba
powinno brzmieć jego imię na stole rozłożyła figury, które Aikka dobrze znał.
Szachy, a więc będzie grał z Śmiercią w szachy. Jednak, ponieważ był dobrze
wychowany przed grą wypadało coś powiedzieć, więc zaczął dialog:
- A więc to Ty. – Istota naprzeciw drgnęła jednak nic nie
powiedziała, jakby czekała na kontynuację. – Spodziewałem się kogoś innego.
Myślałem, że będziesz wyglądał inaczej. – Aikka mocniej wysunął podbródek,
faktycznie spodziewał się kogoś innego, kogoś straszniejszego i kogoś mniej
ludzkiego niż ta postać tak złudnie przypominająca jego. Na wnioski wysunięte
przez Aikkę, Śmierć już inaczej zareagowała.
- Niby jak? Powinienem mieć gołą czaszkę? Kosę? – Aikka
zawstydził się tym pytaniem, ale postanowił ratować sytuację.
- Nie, ale wyglądasz tak… - zmierzył śmierć jeszcze raz
wzrokiem szukając innego słowa niż samo jak ja. - … Naturalnie. Prosto. –
Śmierć zastanowiła się chwilę marszcząc przy tym brwi.
- Życie jest proste, dlaczego więc koniec miałby być inny?
- Prawda. – Skwitował młody następca tronu i
zniecierpliwiony przyjrzał się figurą równo ustawionym na biało-czarnych
kwadracikach. – Kto zaczyna?
Istota w czerń odziana z
pogardą spojrzała na Aikkę jak na ignoranta, jakby nie znał podstawowych zasad
tej jakże prostej i znanej gry.
- Białe. – Wypluł w końcu jakby to słowo miało w sobie
cząstkę jadu żmii. Aikka dopiero po chwili spostrzegł, że to on ma białe
lśniące figury przed sobą a przed Śmiercią stoją figury okryte kosmicznym
bezdrożem.
- W czarnym Ci do twarzy. – Powiedział przesuwając
pierwszego pionka w pole. Aikka chciał złagodzić atmosferę, jakby to miało
zmienić stosunek Śmierci do niego.
- Myślisz, że wzbudzałbym jakikolwiek respekt będąc ubrany w
różową sukienkę? – Śmierć po raz kolejny zirytowała się uwagą Aikki posuwając
swój pionek z brzegu planszy. Aikka odpowiedział tylko nerwowym śmiechem i
przez chwilę oboje grali w ciszy. W końcu młody Nourasianin znużony ciszą postanowił
dowiedzieć się subtelnie, co z nim teraz będzie. Zgarbił się starając się, aby
jego twarz była teraz ciut bliżej. Nikt nigdy nie mógł być pewny tej próby, być
może Śmierć planuje zabrać go ze sobą.
- Wiesz trochę się boję. – Śmierć strąciła pierwszą figurę z
planszy.
- Wszystko w waszym życiu jest takie niepewne a boicie się
jedynej pewnej rzeczy… mnie. – Śmierć spojrzała mu w oczy tak głęboko, że Aikka
mógł zobaczyć w błękicie swoje odbicie. Tym razem to Aikka był pewniejszy
siebie i podjął dialog z współgraczem.
- Zmartwię Cię, ale tak naprawdę nikt się Ciebie nie boi.
- Doprawdy? Czemu więc tak wiele o mnie pieśni, literatury i
sztuki. Nie rozglądałeś się po Mieście, wszędzie są moje portrety. – I dodał. –
Strach wami kieruje, sam przyznaj! Przez całe życie próbujecie zrozumieć, czym
jestem.
- Staramy się zrozumieć Twoją rolę, a nie, Ciebie, jako byt.
– Kolejna figura wylądowała poza planszą roztrzaskując się przy tym na tysiące
części.
- Kontynuuj. – Zachęciła Śmierć, zaciekawiona, co ma jej do
powiedzenia jedyny prawowity następca tronu tej planety.
- Każdy z nas, wierzący czy nie zdaje sobie sprawę, że w
końcu Cię spotka, ale tak naprawdę nikt nie myśli o tym, co jest PRZY Tobie,
tylko tym, co jest PO Tobie. –
Starając się nadać jego
wypowiedzi trochę głębi dodatkowo gestykulował dłońmi.
- Chcesz powiedzieć, że wasz strach jest spowodowany nie
mną, tylko… zawodem, jaki wykonuje? – Śmierć była zdziwiona wnioskiem, jaki
wysunął się z wypowiedzi Następcy tronu.
- Dokładnie!
- Zawsze mnie zastanawiało: Czemu tak mrocznie mnie
przedstawiacie? Jak mówiłem jestem jedyną pewnym wydarzeniem w waszym życiu a
mimo to zawsze jestem tym złym. – Sobowtór Aikki zadumał. - Mówi się, że istoty
takie jak Wy boicie się tego, czego nie rozumieją i nie znają. – Śmierć wzięła
głębszy wdech. - Możecie mnie nie rozumieć, ale chyba mnie znacie, prawda? –
Mroczny Żniwiarz usunął kolejną figurę z planszy. -
Zabieram waszych
bliskich, zwierzęta, wszystko, co was otacza, jestem wszechobecny a mimo to nie
możecie mnie zaakceptować, dlaczego?
Aikka zadumał nad tym
pytaniem i chwilę mu zajęło zanim słowa, które chciał wypowiedzieć złączyły się
w klarowną całość.
- Czy kiedykolwiek przeminiesz? - Spytał
- A co to ma do rzeczy? – Zdziwił się sobowtór Księcia.
- Nie zrozumiesz naszego strachu przed Tobą, jeżeli nigdy
nie zaznałeś strach przed brakiem istnienia. Twoja rola nigdy się nie kończy:
byłeś i będziesz wieczny. My przemijamy. Nie oswajamy się tak łatwo z czymś, co
odbiera nam życie! – Zabrzmiało to jak oskarżenie. Aikka zaczął się denerwować
i powoli gubił sens tej rozmowy. Śmierć jednak odpowiadała łagodnie i z wielkim
spokojem.
- To nie ja decyduję o tym, kiedy i jak. Życie to wasza
wartość, na którą ja nie mam wpływu. Jeśli nie wasza własna wola to zawsze wola
innej osoby decyduje o tym, że wasze życie się kończy.
-, Więc gdyby nie my i
nasze niedoskonałości, nie miałbyś sensu istnienia?
- Dokładnie.
Znów zapadła niezręczna
cisza i wszystko, co odbijało się echem w pustce czerni to kolejna stłuczona
figura. Tym razem Śmierć nie była zadowolona z głuchej ciszy i postanowiła
kontynuować dialog, który się zawiązał starając się naprowadzić Aikkę na to, czego
szuka w tej chwili.
- Wasza wolna wola potrafi zdziałać wszystko. Jesteście
wszechmogący, ale tego nie dostrzegacie. – Podpowiedziała.
- A jednak Ciebie nie potrafimy pokonać ani oszukać.
- To nie ja ustalam zasady tylko Wy! – Śmierć jakby
zirytowana odpowiedziała a ziemia lekko się za trzęsła. To Aicce powinno
zależeć, nie mnie. Pomyślała.
- Życie stworzyło śmierć.
- A jakżeby inaczej. Równowaga musi być we wszystkim. –
Śmierć obserwowała jak Aikka pozbywa się kolejnych pionków z planszy zostawiając
czarny pył rozsypany dookoła. - Czy mógłbyś żyć beze mnie?
- Nie, bo tak naprawdę nic nie miałoby sensu ani nasze życie
ani to, co w nim robimy. Na wszystko miałbym czas, więc tak naprawdę nic nie
musiałbym robić. – Przez ostatnie trzydzieści siedem lat Aikka zdobył
niesamowity bagaż wiedzy i doświadczenie, wiedział, jak rozmawiać… nawet z
Śmiercią.
- Dlaczego?
- Bez świadomości przemijania nie odczuwałbym zachwytu.
Jeżeli wszystko byłoby jednocześnie wieczne… byłoby martwe. – Aikka wykonał
ostatni ruch blokując czarnego króla - Szach Mat.
- Wygrałeś – Podsumowała beznamiętnie Śmierć.
- I co z tego, od początku znałeś wynik. – Aikka czuł się
trochę urażony, choć powinien być dumny: pokonał Śmierć, mimo że tylko w grze.
- Owszem. – Śmierć
skinęła głową.
-, Więc, po co to
wszystko? Po co ta cała maskarada, te szachy! Ta rozmowa!? – Aikka był
zniesmaczony, przez chwilę nawet podejrzewał, że Śmierć dała mu wygrać, co
wcześniej nie było spotykane w jego wychowaniu.
- To Ty zacząłeś dialog, jak i grę ze mną. – Odpowiedziała
Śmierć z swoim zwyczajowym spokojem.
- Wolna wola. – Aikka rozłożył ręce i czekał na jakieś
podsumowanie. Czuł się silniejszy, dojrzalszy.
- Otóż to. Ja mogę wiele, ale Wy o wiele, wiele więcej. Czy
już rozumiesz Aikka? – Śmierć wstała z wielką gracją. Aikkę trapiło tylko,
dlaczego wygląda jak on, jednak nie odważył się zapytać, zdobyć to, co chciał.
- Tak. – Wstał i chciał podać dłoń Śmierci na pożegnanie.
Ona jednak spojrzała z pogardą na dłoń i założyła ręce za plecy.
- Idź już. – Ponagliła. Aikka z uśmiechem odwrócił się i
jeszcze tylko przez ramię spytał, a raczej stwierdził:
- Zapewne jeszcze się zobaczymy.
- Obawiam się, że nie mamy wyboru. – Śmierć zniknęła w
swojej czerni i Aikka znów był sam. Tak jak na początku, nie było nic.
I się obudził, jakby
nigdy nic się nie wydarzyło.
Aikka powstał z ołtarza i
zobaczył dwójkę Nourasian otoczonych światłem. Podchodząc bliżej zauważył symbole
władzy. Nourasian w dłoni dzierżył książęcą koronę, sam mając na swojej głowie
znacznie ważniejszą. Nourasianka obok wpatrywała się w niego z zachwytem i
nieopisanym szczęściem. Oboje byli mu bliscy, choć tak dalecy. Aikka
odziedziczył jej oczy, a od obcego mu Nourasianina dostał rudy odcień włosów
jak i karnację.
Canaan wyszedł przed
szereg i stając u stóp Aikki ukłonił się nisko oddając tym samym szacunek. Mimo
cienia nadziei, że to nie prawda, Aikka wiedział już, kim są jego rodzice i kim
on sam jest. Minął kłaniającego się wuja i uklęknął przy stopach swojego ojca.
Król założył mu koronę książęcą złożoną z kilku cienkich drutach z brązu. Na
czole dopasowały się w dwie pół spirale.
Czyli jednak Książe. Pomyślał
Aikka wstając z kolan i nie wiedząc do końca, co teraz zrobić. Nori zrównała
się z ukochanym synem i pogłaskała go po policzku. W kącikach jej oczu zbierały
się łzy. Król też nie pozostał bez reakcji na widok swojego jedynego dojrzałego
syna. Objął swoją żonę i złożył pocałunek na jej brązowych włosach.
- Czas przedstawić się
poddanym, synu. – Król był dumny i lekko wypchnął zachęcająco w stronę wyjścia.
Aikka lekko speszony wyszedł. Słońce lekko oświetlała jego twarz. Czuł się
silniejszy, ale i inny. Był inny. Był kimś innym i choć widział rodziców
pierwszy raz w życiu i jeszcze nawet nie wypowiedział ani jednego słowa z
swoimi rodzicami to czuł, że musi zachowywać się tak jak oni tego wymagają. Od
pierwszej chwili wymagali od niego bycia Księciem, a nie prostym członkiem
społeczeństwa.
Wyszedł na główny plac w
Świętym Mieście, za nim jego rodzice, wuj i straż. Wszyscy wiedzieli, kim jest,
choć widzieli go pierwszy raz w życiu. Był nową nadzieją, której tak bardzo
brakowało temu społeczeństwu. Wszyscy mu się kłaniali. Aikka jednak wiedział jedno,
pierwszy raz w życiu czuł, że to właśnie jest jego miejsce, że w końcu nie
wyrzeka się swojego prawdziwego życia i nagle ją rozpoznał.
Demon jego życia jeszcze
sprzed godziny już postanowił go nawiedzić. Stanęła zagradzając mu drogę i
wcale nie miała zamiaru go przepuścić. Na sukni miała ślady krwi i łez.
Zaciskała mocno usta w obawie, że powie coś niewłaściwego. Aikka odwrócił się z
wątpliwością patrząc na swojego nauczyciela. Jego wzrok mówił jedno: Wiesz, co
należy teraz zrobić. Tego najbardziej się obawiał, ale miał nadzieje, że list
wszystko jej wyjaśni.
Zamknął oczy i ruszył.
Minął ją bez żadnego gestu, słowa czy spojrzenia. Musiał to zakończyć, teraz.
Nawet, jeśli ją kochał to ta miłość była bardziej niż zabroniona. Była tylko
córką niewolnika a on księciem. Społeczeństwo nie zaakceptowałoby tego związku.
Oddalił się a wraz z nim jego rodzina i świta.
Zostawił ją samą. Po tym
wszystkim nawet się do niej nie odezwał, nie pozwolił pożegnać, przytulić.
Ominął ją jakby się nie znali. Jakby to, co było między nimi nigdy nie miało
miejsca. To bolało. W dodatku te wszystkie spojrzenia. Zwykle to on ją w takich
chwilach uspokajał, teraz już go nie było. Czuła się bezradna jak dziecko.
Otulona własnymi ramionami osunęła się na ziemię. Przyjemny chłód zawładnął jej
ciałem.
Kiedy przeszedł pierwszy
szok w końcu otworzyła torbę i wysunęła pognieciony list.
Proszę. Jeśli coś się
zmieni to przeczytaj to. Tak brzmiały jego słowa. Wydaje się, że coś się
zmieniło. Na kopercie płynnie było napisane jej imię. Makreda. To moje imię.
Drżącą ręką zerwała
pieczęć i wyjęła kartkę poskładaną na trzy części. Zaczęła płakać. Jednak
bynajmniej nie z powodu, że było tam napisane coś romantycznego czy wzniosłego.
Być może były to przeprosiny, wyznanie dozgonnej miłości lub obietnica powrotu.
Nie wiedziała i miała się nigdy nie dowiedzieć. Pozwalała łzą opadać na kartkę
delikatnie rozmazując atrament. Było tam może sto wierszy równym i starannym
pismem, którego ona nie potrafiła odczytać.
Jedyne, co odczytała to
ostatnią linijkę. Była inna, mniej staranna jakby autor wahał się czy aby na
pewno dobrze robi. Jakby nie do końca chciał się przyznać do autorstwa. Wyrwała
ten fragment a resztę wyrzuciła. Skoro tylko to potrafi odczytać to niech to
będzie jedyną pamiątką i dowodem na ich znajomość, na ich znajomość. Ten mały
świstek miała mieć już zawsze przy sobie. Jako amulet lub przestrogę. Nie była
do końca pewna. Wiedziała tylko, że to jedno słowo zabierze do grobu.
Aikka.
Pół
roku po Obanie.
- Książe Aikko, już czas.
– Gaspar oderwał mnie od pisania mowy w trakcie posiedzenie doradców ojca.
Wstałem leniwie, wcale nie miałem ochoty po raz kolejny spotykać się z
szlachcicami, którzy co rusz przyjeżdżają i przyglądają mi się z przejęciem w
oczach. Byłem wdzięczny, że po oficjalnym ujawnieniu mnie światu mogłem wyrwać
się z tego zamkowego cyrku i wyjechać na wyścig Obana, jednak teraz czuje się
podle.
Po powrocie priorytetem
było dla mnie odnalezienie Makredy, porozmawianie z nią i wyjaśnieniu tylu
rzeczy jednak ona zniknęła… wysłani wojskowi nie znaleźli jej w miejscu, gdzie
się wychowałem i ukrywałem, nawet nie było pewne czy po całej ceremonii w
mieście Dol wróciła. Było za to pewne, że ją zostawiłem, miałem szczerą
nadzieje, że list jej wiele wyjaśni, ale zaślepiony tym, że musze jej to
wyjaśnić umknęło mi, że Makreda nie umie czytać. Zostawiłem ją z listem, w
którym wyznaje swoje uczucia, deklaruje, że po nią wrócę i nie zostawię i żeby
mi wybaczyła wszelkie przykrości z miasta a zapomniałem, że Makreda nie przeczyta
tego…
Dodatkowo moja matka
naciska na moje oświadczyny coraz bardziej nachalnie. Sprowadza do zamku piękne
szlachcianki pragnące władzy przy moim boku i coraz bardziej jest
niezadowolona, że zbywam większość nawet nie rozmawiając z nimi.
- Wasza Wysokość,
sugeruje jednak uwagę. – Gaspar prowadził mnie do skrzydła zamku, w którym
miałem spotkać się z emisariuszami ojca. Gaspar był średniego wieku, podobnie
jak większość mojej rasy rudy, jednak znacznie wyższy. Ubrany w błękitne szaty
z odznaczeniami został wyznaczony do bycie moją oficjalną nianią i doradcą w
sprawach zamkowych. Praktycznie bez niego nie mogłem się ubrać, zjeść czy
przejść po ogrodzie. Wszystko musiałem z nim konsultować a ten mimo moich
tysiąca próśb nadal nie umie nazwać mnie po imieniu i trochę wyluzować z tą
etykietą.
- Racja, opowiedz mi
trochę o tym spotkaniu. – rzuciłem i starałem się słuchać, jakby nie patrzeć
kiedyś stanę na czele tej planety.
- Emisariusze co kilka
miesięcy przyjeżdżają do stolicy w celu wymienienia informacji, zdaniu raportów
Twojemu ojcu i od dzisiejszego dnia również poznanie Ciebie. Będziesz mógł w
przyszłości wybierać własnych emisariuszy jednak na razie musisz zdać się na
intuicję ojca.
- Z kim powinienem
porozmawiać jako pierwszym.
- Hrabia Nataniel jest
jednym z bardziej zasłużonych ludzi króla. Twój ojciec często radzi się go w
sprawach dotyczących południowych stron planety. Walczył w wilczym dole z
kampanią Crogów i przysłużył się bardzo do stworzenia Straży Myśli. – mówił
Gaspar.
Straż Myśli – najgorsza
rzecz jaka mogła powstać na mojej planecie. Straż, której zadaniem jest
pilnowanie, czy przestrzegasz prawa we własnych myślach. Straż, na podstawie
której słowa Nourasianin zwłaszcza niższych kast mógł być skazany za to: że
wierzy choć jest niewolnikiem, za to że spiskuje przeciw królowi itd. Wszystko
tylko na podstawie wyłącznie ich słowa. Jedną z pierwszych decyzji, kiedy
zostanę królem będzie likwidacja tej wątpliwej instytucji.
- Powodzenia Książe. –
życzył mi mój sługa zostawiając mnie przy otwieranych już drzwiach. Czekała tam
na mnie grupa piętnastu starszych wiekiem Nourasian którzy po moim
zapowiedzeniu wręcz zamarli w bezruchu by zaraz wrócić do swoich rozmów.
Starałem się przyłączać, dowiadywać o sytuacje podległych im krain, a nawet raz
czy dwa doradzać. Jednak starzy wyjadacze w pewnym momencie schodzili na tematy
błahe i wcale nie związane z polityką czy sprawami zwykłych obywateli.
Zauważyłem wtedy jak na jednym z balkonów siedzi oparta o barierki, lekko
zgarbiona moja rówieśniczka, której suknia była znacznie obszerniejsza od niej
samej. Podszedłem do niej cicho i odezwałem się.
- Piękny widok. –
odezwałem się również patrząc na kwitnące ogrody zamkowe. Lekko odskoczyła i
szybko zerwała się na równe nogi.
- Wasza Wysokość. –
dygnęła pokazując swój piękny uśmiech oraz całe swoje oblicze. Jaśniejsza
karnacja niż moja, brązowe włosy zapleciony w schludny warkocz, który opadał
jak wodospad po jej ciele.
- Elena. – odezwała się
ponownie czekając na moje słowa. Byłem w szoku dawno nikt nie przedstawiał się
tak prosto, bez wielkich tytułów i z wyższością.
- Tak po prostu?
- Wybacz mości książę. Hrabina
południowej części Nourasii, córka właściciela Cyntry i jej bezpośrednia
spadkobierczyni. – oczywiście upomniałeś się, to masz idioto i po co ją psułeś.
- Książe Aikka. –
odpowiedziałem krótko, a ona tylko się nieśmiało uśmiechnęła. Była jakaś inna
nie bała mi się spojrzeć w oczy to mnie zauroczyło.
- Zdaje się, że jest to
spotkanie emisariuszy, Eleno.
- Zgadza się, mój ojciec
chce bym po jego odejściu zaczęła piastować to stanowisko mi mnie szkoli w tym
kierunku.
- Zaskakujące. Nie
powinnaś być w takim razie w środku? – spytałem.
- Już od dłuższego czasu
nie rozmawiają o niczym innym, tylko o dobrych trunkach w stolicy, jak Wasza
Wysokość przyszła odegrali te same dialogi jeszcze raz i wrócili do swoich
rozmów. – poinformowała mnie wyrażając się o tym wszystkim z zniesmaczeniem.
- Nie jesteś tym
zachwycona. – zauważyłem.
- Chciałabym, żeby takie
spotkania miały na celu poprawę czegoś, a nie było tylko spotkaniem towarzyskim
pod patronatem króla. W Cyntrze była powódź, co roku jest. Co roku zalewa te
same domy, te same rodziny mają z tym problem i co roku kończy się na marnych
odszkodowaniach z których ledwo potrafią zrekompensować szkody, ale nie robi
się nic by temu zapobiec. Ostatnio zapanowała w biedniejszych dzielnicach
dziwna wysypka, a bezpańskie zwierzęta porzucone podczas okupacji zaczynają
atakować dzieci. Oni jednak wolą wykłócać się o to z której winiarni się dzisiaj
napić. – Słuchałem jej z przejęciem, pierwszy raz ktoś wprost powiedział mi jak
jest. Dodatkowo ona wydawała się tym wszystkim bardzo przejęta i niezrozumiana
przez pozostałych. Chciałem jej coś doradzić, jednak w tym momencie zjawił się
jeden z emisariuszy. Starszy wiekiem, odznaczony tak że brakowało już miejsca
na piersi w białych szatach i pełnym obuwiu. Ukłonił mi się nisko i nie
zważając na naszą rozmowę przedstawił się.
- Hrabia Nataniel, Wielki
emisariusz Cyntry. Miło mi w końcu księcia poznać.
- Miło mi w końcu poznać.
– odpowiedziałem. Wyobrażałem go sobie trochę inaczej. Miał wielką szramę na
twarzy i zdaje się, że utykał.
- Widzę, że poznał już
książę moją jedyną córkę, Eleonorę. – uśmiechnął się zżółkłymi zębami w moją
stronę obejmując ją trochę za mocno ramieniem. Elen nagle jakby straciła chęć
czegokolwiek. Stała się bierną uczestniczką naszej rozmowy, w której próbowałem
poruszyć problemy usłyszane od córki hrabiego jednak za każdym razem mnie
zbywał.
Po dwóch godzinach
spotkanie dobiegło końca, a ja mogłem iść do swoich kolejnych zajęć. Lekcje
dyplomacji, języka i sztuk walki zajęły mi resztę dnia. Pod wieczór udało mi
się wyrwać nie zauważony przez nikogo do ogrodów. Biel kwitnących kwiatów
pokazywała mi piękno tej złotej klatki.
W samym środków ogrodów w
labiryncie żywopłotów usłyszałem niecodzienne dźwięki. Świst ostrza który
zatapia się z dużą prędkością w coś miękkiego. Nie było to normalne zwłaszcza w
tym miejscu i o tej porze. Poszedłem w tym kierunku. To co zobaczyłem wprawiło
mnie w osłupienie.
Elena w zwiewnej wręcz
wyzywającej sukni, z zniszczonym warkoczu który jeszcze rano był taki
poukładany. Rzucała nożami w dwie kukły. Zaskoczyło mnie jednak to w czym były
te noże: w wachlarzu. Tym samym zdobionym wachlarzu, który był przypięty do jej
sukni rano. Nietypowy sposób chowania broni.
Oczywiście wiedziałem, że
powszechnie szlachetnie urodzone mają przy sobie broń dla bezpieczeństwa, ale
zwykle jest ona prostym sztyletem, a nie skomplikowanym ułożeniem noży w
stylowym wachlarzu. Niefortunnie nadepnąłem na jakiś patyk, Elena odskoczyła na
bok patrząc na mnie przestraszona.
- Nie wiedziałam, że ktoś
tu jest. – wyjaśniła speszona starając się w poprawić swoje włosy i ubiór. Była
w tym wszystkim taka prawdziwa.
- Nie chciałem Cię wystraszyć,
po prostu nie mogę wyjść z podziwu dla Twojej broni i techniki. – Stałem tam
nią zauroczony. Wiedzieć, że szlachcianki umieją posługiwać się bronią to
jedno, wiedzieć… to zupełnie inna sprawa.
- Technika drogi Książe
jest jeszcze niedopracowana. Rzemieślnicy z Cyntry dali mi ten wachlarz dopiero
miesiąc temu. Nadal się uczę z niego korzystać. – Złożyła jednym ruchem cały
wachlarz a na jej dłoniach zobaczyłem rany po ostrzach.
- Powinnaś to opatrzeć. -
odparłem zbliżając się do niej.
- Nie musi książę się
martwić nic mi nie będzie. – Elena uśmiechnęła się nieśmiało starając się ukryć
zakłopotanie.
- Aikka. – poprawiłem ją
skinąwszy głową. Wydawała się zaskoczona, ale szybko zrozumiała, że ma sobie
darować uprzejmości.
- Elena. – odwzajemniła i
zmierzała w kierunku wyjścia.
Podałem jej ramię i razem
zaczęliśmy spacerować po ogrodzie. Jednak cisza przy takiej kobiecie mnie
krępowała.
- Skąd pomysł na taką
broń? – zarumieniła się nieśmiało i odgarnęła kosmyk swoich włosów.
- Nie lubię sztyletów schowanych
za podwiązką. – odpowiedziała. Oczywiście, szlachcianki gdzieś muszą trzymać tą
broń, a nie mogą się z nią obnosić. Przechadzaliśmy się tak, aż nie
natrafiliśmy na jedną z zdobionych fontann Elena oderwała się od mojej osoby i
zaczęła płukać dłonie w wodzie. Woda od razu zafarbowała na czerwono a ja
ujrzałem na swoim rękawie lekkie czerwone smugi jednak starałem się je schować
obserwując jak moja rówieśniczka stara się pozbyć krępujących plam.
- Powinnaś mieć dobrego
nauczyciela. – zwróciłem jej uwagę. Ona nie odrywając się od swojego zajęcia
odpowiedziała.
- Żaden nie jest tak
dobry jak Twój, jednak w tydzień nie nauczy mnie odpowiedniego obycia.
- W takim razie zostań
dłużej. – byłem nastawiony na to, że mi odmówi jednak w tej chwili chodziło mi
o to by umiała dobrze władać bronią, którą uznała za odpowiednią dla siebie.
Nie kierowałem się swoją zachcianką, choć nie mogłem oprzeć się przekonaniu, że
Elena jest wyjątkowa.
3 miesiące później…
- Robisz postępy. –
Mistrz Azar trenował Elenę już trzecią godzinę. Elena skorzystała z mojej
oferty i została na zamku na czas treningów. Byłem nią szczerze zauroczony i
choć nadal szukałem Makredy to nie mogłem pozbyć się wrażenie, że to Elena jest
mi przeznaczona. Najbardziej ironiczne w tej sytuacji jest to, że Elena nie
była tutaj by się zalecać. Od samego początku miała cel, do którego wytrwale
dążyła. Różniła się od wszystkich hrabianek przysyłanych do mnie w celu
zamążpójścia. Ją to w ogóle nie interesowało a przy tym jeszcze bardziej mnie
do niej przyciągało.
Obserwowałem ją, kiedy
tylko mogłem z galerii powyżej, jednak z powodu obowiązków to był pierwszy raz
od 2 tygodni. Miałem zamiar zabrać ją gdzieś, gdzie mógłbym z nią porozmawiać,
zachęcić do jeszcze dłuższego pobytu, bo patrząc po jej umiejętnościach lada
dzień wyjedzie.
Czekałem na nią przy
wyjściu. Była w kremowej sukni dość dopasowanej do jej sylwetki. Do tego włosy
które ta jak przy naszym pierwszym spotkaniu spływały jej zaplecione w warkocz
po ciele.
- Wasza wysokość. –
skłoniła się, a ja podałem jej ramię i skierowaliśmy się do ogrodu.
Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, o jej sposobie walki, o jej mieście, o moim
życiu daleko od dworskiego życia. Po tych rozmowach byłem już całkiem dobrze
przekonany, że Makreda już zniknęła, nadal żywię do niej uczucie jednak nie
mogę wiecznie uciekać od obowiązku zaręczyn.
- Zechciałabyś zostać tu
dłużej? Wiem, że niedługo Twój trening dobiegnie końca. – spytałem
odprowadzając ją już do jej komnaty.
- W jakim celu? –
uśmiechnęła się niewinnie.
- Poszerzysz horyzonty,
jako przyszła emisariuszka będziesz miała okazję zdobyć zaufanie nowego króla,
a ja miałbym zaufanego współpracownika na południu. – nie chciałem być
nachalny, a już na pewno nie proponować czegoś co może stać się dla nas
krępujące, chcę być w stu procentach pewien, że moja decyzja co do niej jest
słuszna.
- Musiałabym dostać stałą
służbę i komnatę, odpowiednią do moich potrzeb zgodnie z panującą etykietą
Aikko. – odpowiedziała spokojnie jakby chciała mnie zniechęcić.
- Jakie masz potrzeby
Eleno? – zabawię się w świętego Mikołaja spełniającego życzenia.
- Liny do akrobacji,
prywatna biblioteczka i dodatkowy koc, w zamku jest zimno. – wymieniła. Nie
były to wygórowane potrzeby, wręcz były to znikome potrzeby: każda komnata
kobieca w zamku zawiera liny do akrobacji, prywatna biblioteczka jest
standardem każdej komnaty stałej, a koc? Równie dobrze mogłaby o niego poprosić
służbę.
- To wszystko? –
upewniłem się? Może czegoś nie zrozumiałem, jednak ona potwierdziła.
- Obiecuje, że osobiście
dopilnuje by Twoje wymagania były spełnione.
- Doceniam to, drogi
książę. – Elen wydawała się tym wszystkim zadowolona. Ja również.
Kiedy Elena przeniosła
się już do nowej komnaty odwiedziłem ją. Miejsca miała sporo, jednak wszystko
urządzone w bardzo skromny sposób.
- Czym sobie zasłużyłam
na wizytę? – Elena stała w drzwiach do swojej sypialni w luźnym stroju i
jeszcze niesplecionymi włosami.
- Chciałem się upewnić,
że wszystko spełnia Twoje standardy.
- Tak, dziękuje Aikko. –
jej miłe spojrzenie aż grzało moje serce. – Napijesz się czegoś? – spytała
wskazując na siedzenia przy oknie.
- Owszem. – poczekałem,
aż sama usiadła i sam to zrobiłem.
- Makredo mogłabyś
przynieść nam wody. – Elena poprosiła o napoje kogoś za drzwiami a mnie aż
ciarki obeszły. Modliłem się, żeby to nie była ona, ale moje modlitwy były na
nic.
Kruczoczarne włosy,
smukła sylwetka i te wspaniałe oczy. To była moja Makreda, brakowało tylko jej
uśmiechu. Z kamiennym wyrazem twarzy nawet na mnie nie patrząc podała nam
kryształowe kielichy z źródlaną wodą. Byłem w szoku. Nigdy nie spodziewałem
się, że spotkam ją w miejscu, gdzie jej wcale nie szukałem.
- Jakiś problem? – Elena
wyrwała mnie z szoku, kiedy Makreda już odchodziła. Starałem się nie wzbudzić
zainteresowania jej służącą jednak te smutne oczy nie dawały mi spokoju.
- Żadnego. –
odpowiedziałem ukrywając zaniepokojenie.
Od tamtej chwili zupełnie
zmieniłem stosunek do Eleny. Oczywiście nie mogła wiedzieć kim jest Makreda, to
moja matka wyznaczała służbę do stałych rezydentów i to ona z ochmistrzynią
rekrutowała służki. Za każdym razem starałem się porozmawiać z Makredą jednak
kiedy miałem ku temu okazję ona znikała. Była to nieustająca zabawa w kotka i
myszkę, a czas uciekał.
Moja matka coraz bardziej
widziała, że dużo czasu spędzam z Eleną i przestała wysyłać zalotnice a nawet
zaczęła subtelnie mnie przekonywać do ogłoszenia balu zaręczynowego. W tej
całej sytuacji Elena była na szczęście nie ugięta. Wykorzystała szanse którą
jej dałem: uczyła się dyplomacji, walki, a ponieważ moja matka uważała, że
jestem nią zainteresowany to dodatkowo umilała jej czas elitarnymi rozrywkami.
W końcu nastał czas
decyzji. Po roku od spotkania ponownie Makredy nie zamieniłem z nią ani słowa,
ale nie zamierzałem się poddawać, postanowiłem postawić ją pod ścianą.
Zarządziłem bal zaręczynowy, bez imienia swojej wybranki po prostu: książę
Aikka zaprasza na swoje zaręczyny. Starałem się, aby przyjęcie było skromne
jednak moja matka skutecznie mi to uniemożliwiła tworząc z tego „niesamowite
spotkanie towarzyskie”.
W dzień moich zaręczyn
wtajemniczyłem w wszystko Elenę. Wyrwałem ją z rana na spacer bez świadków, bez
Gustawa i jej świty. Bez Makredy.
Elena już od kilku dni
chodziła jak na szpilkach, cała sytuacja wymagała wyjaśnień dla niej samej.
Usiedliśmy w labiryncie, w którym się w sumie poznaliśmy na ziemi, nie
przejmując się etykietą. Chciałem by czuła się swobodnie.
- Jestem Ci winny
wyjaśnienia. Dziś jest mój bal zaręczynowy. – Elena cała się spięła, niezbyt
dobry początek.
- Przez ostatnie dni musiałaś
czuć się niezręcznie, nie bez przyczyny, bo dziś na balu do Ciebie podejdę. –
wyjaśniłem spokojnie, a ona jeszcze bardziej się spięła.
- Jednak nie po to by się
Tobie oświadczyć. – dopowiedziałem szybko. W jej oczach pojawiły się łzy ulgi.
Cała się rozluźniła. Wydaje mi się, że to była najważniejsza dla niej
informacja. Jednak pozostało po chwili pytanie: więc dlaczego?
- Opowiadałem Ci o życiu
po za dworem, o małej wiosce i o jedynej Nourasiance która mnie nie odrzuciła. –
delikatnie zmierzałem do celu. – Chce się jej oświadczyć, dzisiaj.
- Nie rozumiem w takim
razie Aikko czemu wplątujesz w to wszystko mnie.
- To Makreda. Twoja
osobista służąca. – Elena wydawała się bardzo zszokowana. Jednak nie odnosiła
się do mnie karcącą lub z obrzydzeniem.
- To dlatego cały czas
przy mnie byłeś. – podsumowała przypominając mi wszystkie nasze spotkanie.
Opowiedziałem jej niedopowiedzianą część historii, w której okazała się ona
bardzo wyrozumiała.
- Aikko ta historia jest
niesamowita, ale jeżeli jej się zaręczysz to się skompromitujesz. Ona jest
córką niewolników, nie ma tytułu. Nie zrozumieją tego. – Elena nie chciała mnie
zniechęcić, ale przedstawiała co się stanie, gdy to uczynię, doskonale zdawałem
sobie z tego sprawę i wiem, że to nie będzie łatwe, ale oficjalnych zaręczyn
nie da się cofnąć.
- Wiem, ale ja chcę tylko
byś nie poczuła się tym wszystkim urażona. Możesz przez przypadek być w to
wplątana.
- Ja sobie poradzę i będę
Cię wspierać w tej decyzji. Ulżyłeś mi Aikko, ponieważ moje serce należy do
kogoś innego i nie chciałabym go zranić. – wyjawiła mi spokojnie wstając z
trawy.
- Zdradzisz mi jego imię?
– spytałem spokojnie.
- Hipno, rzemieślnik,
który zrobił ten wachlarz – dotknęła wachlarza przy jej boku – był to rodzaj
zaręczyn. Obiecałam, że będę jego jak tylko wrócę do miasta.
- W takim razie czemu
zgodziłaś się być moim gościem? – zdziwiłem się.
- Mój ojciec uznał, że
mam robić wszystko by zostać przy Twoim boku. Chciał zwiększyć wpływy naszej
rodziny, jeśli zostałabym Twoją żoną tak by się stało. Dlatego zostałam na
dworze. Teraz będę mogła wrócić do domu, jeśli pozwolisz wykorzystam Twoje
zaręczyny do własnego celu: będę udawać zrozpaczoną duszę, która nie może na
Ciebie patrzeć.
- Jeśli to ma być zapłata
za to co chcę zrobić to zgoda. – podałem jej rękę, zawarliśmy umowę: jej
wolność, za moją narzeczoną.
Na balu było mnóstwo szlachty,
dwórek i dworzan, którzy plotkowali na temat moich zaręczyn z Elenom, mimo, że
nie powiedziałem z kim się zaręczę wszyscy już to „wiedzieli” – czeka ich nie
małe rozczarowanie. Nawet Elena została specjalnie zapowiedziana, a jej strój z
zielonymi zdobieniami jasno wskazywał „to ja jestem wybranką księcia”.
Przyznam, że Elena odegrała swoją rolę idealnie. Przyjmowała gratulacje,
żartowała. Natomiast mnie obchodził jej cień. Ubrana na czarno, z złotą
przepaską jak najskromniej się dało, niezauważona przez nikogo innego moja
skryta miłość.
Kiedy przyszedł czas
muzyka umilkła, wziąłem bukiet kwiatów zerwanych specjalnie na tą okazję i
spokojnie kroczyłem w stronę zielonej sukni. W tle słyszałem odgłosy zachwytu „wybrał
idealnie”, „królestwo będzie mieć kolejną piękną królową” itd. Elena do samego
końca odgrywała zachwyconą i pewną tego, że to przed nią za chwilę klęknę. Ja
jednak minąłem ją, w jednej chwili można było słyszeć odgłosy niedowierzania i
szoku, a jeszcze większe posypały się w chwili, kiedy uklęknąłem przed niczym
nie wyróżniającą się służką, która w tej chwili nawet nie mogła się ruszyć.
Poczułem na sobie karcące spojrzenia i niesłychany szum.
- To hańba! – Krzyknął ktoś
z głębi tłumu.
Makreda stała z oczami
jak pięciozłotówki starając się unikać innych wzroków.
- Przyjmij go. –
poradziłem. – Zostań moją żoną, tak jak Ci obiecałem. – powiedziałem to
spokojnie i w pełni świadom tych słów. Czułem, że za moimi plecami stoją już
moi rodzice, którzy z pewnością piorunują moją ukochaną wzorkiem.
- Makreda, kochanie,
klęczę tu jak idiota, weź ten bukiet. – odezwałem się do niej w znanej jej
formie. Trochę się rozpogodziła i drżącą ręką wzięła bukiet różowych kwiatów z błękitnymi
łodygami, przyjęła zaręczyny!
Zaraz wziąłem ją w
objęcia, pocałowałem. Nie bałem się tego. Byłem szczęśliwy. Oczywiście teraz
była pora na drugą część przedstawienia. Między nas wepchnęła się Elena. Jej
oczy były szczęśliwe, bawiła ją ta sytuacje jednak musiała odegrać ten
teatrzyk. Dostałem najbardziej siarczysty policzek na świecie po czym Elena
urażonym krokiem opuściła bal, miałem nawet wrażenie, że zaczęła płakać.
Wiele hrabianek poleciało
za nią, łącznie z moją matką. Cała sala była pełna szumów.
- Synu może przedstawisz
mi swoją narzeczoną. – poprosił mój ojciec. Nigdy nie widziałem na jego twarzy
tak srogiego spojrzenia. Wiedziałem, że będzie źle…, ale to spojrzenie
przyciskało mnie do podłogi i nie pozwalało nawet się ruszyć, Makreda była
blada, co jak na jej karnacje dość duże wyzwanie.
W końcu jednak odzyskałem
mowę, jeżeli wplątałem nas w coś takiego, teraz muszę brnąć w to dalej.
- Ojcze, oraz wszyscy
zebrani! – zwróciłem się do wszystkich. – To Makreda! Przyszła Królowa
Nourasii! – oznajmiłem. Już się nie bałem. Wiedziałem, że teraz może być już
tylko lepiej, pomijając przytyki i uwagi na temat jej pochodzenia będziemy szczęśliwi
a ja zapoczątkuje nową erę planety: wolną od podziału kastowego.
Super :-) prosze o czestsze notki :-)
OdpowiedzUsuńNo no cały rozdział jest super, ale końcówka jest po prostu the best! :) Czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPrzeszłaś samą siebię! ;*
OdpowiedzUsuńPierwszy fragment opowiadania już znałam, ale i tak ponownie przeczytałam xD uwielbiam w nim moment kiedy Aikka rozmawia ze Śmiercią. Genialne i takie oryginalne. Miło było ponownie do tego wrócić.
Uwielbiam Cię za te rewelacyjne pomysły <3 Połączenie dawnego opowiadania z obecnym było po prostu mistrzowskie! Zrobiłaś to tak dyskretnie wspominając wcześniej o związku Aikki z Makredą, że wątpię by ktoś się zorientował.
Super, że przybliżyłaś nam sposób poznania Nourasjanina z Makredą i jak doszło do tych zaręczyn. W ogóle też super pomysł z tym :) fajnie, że Elena okazała się dobrą przyjaciółką. I cieszę się, że odbiegłaś od standardowego we wszystkich książkach schematu trójkącika miłosnego. Jakoś tak nie pasowałoby to do Księcia :)
PS: zauważyłam, że bardzo poprawił Ci się styl pisania. Dużo mniej błędów stylistycznych czy ortograficznych. No i zdania bardzo spójne. Wcześniej też takie były ale zdarzały się wpadki. A tutaj nic. Bynajmniej nie zauważyłam :) Jestem z Ciebie dumna ;*
I bardzo Ci dziękuję za wniesienie do opowiadania Aikki <3 nawet nie sądziłam, że tak bardzo mi go brakowało.
Z założenia jestem gorącą zwolenniczką czytania historii opowiadających o dalszych losach Evy i to ją skupiających w środku toczących się wydarzeń, jednak historia Aikki, Eleny i Makredy była zaskakująco miłą odmianą. Nie będę tutaj kwestionować szybkiej zgody Makredy (jako kobieta mogłaby się wściec za swego rodzaju oszustwo i wcześniejsze zniknięcie Aikki) na zaistniałą sytuację, gdyż to inne klimaty, ale Elena zdecydowanie powinna poćwiczyć stałą czujność;). Cieszę się na tę notkę i czekam na kolejną. Pozdrawiam, Isami
OdpowiedzUsuńOki, musze przeprosić za brak odezwu ode mnie, ale przynosze wam ewangelię, a inaczej dobrą nowinę, (z blogiem jeszcze nadrobię, bo zbliża się odżycie fandomu!!!)
OdpowiedzUsuńThomas Romain, grafik i twórca świata Obanu, razem z Savinem ogłosili że ZACZĘLI BARDZO INTENSYWNIE MYŚLEĆ NAD KONTYNUACJĄ SERII, bądź zrobieniem spin-offów (dodatkowych historii). JAK PIĘKNIE BYŁO NA TO CZEKAĆ! TO JUŻ DZIESIĘĆ LAT! ok, info przekazane. Miłego wieczoru!
Ej no! Ile można czekać na rozdział?!
OdpowiedzUsuńDodaj coś wreszcie :D
Zgadzam się w stu procentach!
UsuńPonad 3 miesiące bez bohaterów OSR to zdecydowanie za długo xD
Nie mów tylko Diana, że zrezygnowałaś z pisania bo jest w planach oficjalna kontynuacja 2 serii OSR. Dla mnie ta wersja jest jedyną najwłaściwszą, najbliższą sercu i żadna oficjalna tego nie zmieni :*
Dodaj cos nowego bo juz sie nie moge doczekac :-)
OdpowiedzUsuńJak ja dawno nie komentowałam, no ale to dlatego, że rzadko dodajesz rozdziały i przez to też rzadko wchodzę (to nie wyrzut ;)). Do rzeczy. Świat Nourasian, który wykreowałaś jest dokładnie taki jak sobie wyobrażałam. Wiara w bogów, aranżowane małżeństwa, że się tak brzydko wyrażę - zacofanie. Historia Aikki świetna, bardzo mi się podoba, ale jednak nie moje klimaty. Wolę czytać o Evie ;) Jedyne co mogę napisać, to wracaj do nas. Smutno tu i pusto. Brakuje nam ciebie :(.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą jestem w trakcie pisania miniaturki. Nie wiem co z tego wyjdzie. Jeśli ktokolwiek to przeczyta dajcie znać czy jesteście zainteresowane czy lepiej odpuścić ;D
Zainteresowana!^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń