21 lutego 2016

Rozdziały I - IV

Rozdział I - Zamaskowany kierowca

Cierpkie powietrze dostało się do moich płuc, gdy tylko przekroczyłam próg drzwi frontowych, w panującym jeszcze mroku mogłam zauważyć swój oddech, który raz po raz dawał nowy obłok białej pary wodnej. Była może szósta rano, kiedy późną jesienią musiałam wyjść z domu by popracować w ciszy w warsztacie w firmie ojca. Wzięłam swój antygrawitacyjny skuter i zanim go uruchomiłam odeszłam na ponad pół kilometra ciągnąc go za sobą, dopiero wtedy, gdy byłam pewna, że warkot zdezelowanego silnika nie obudzi ojca odpaliłam mojego przyjaciela i ruszyłam w stronę firmy. Choć Don mnie kochał nigdy mnie nie rozpieszczał, zapewne nie potrafił po tym wszystkim, co się stało, dawał mi tylko tyle na ile zasługuje, no a cóż, nie zasługiwałam na wiele, po tym jak odmówiłam pójścia na studia po wielu błaganiach tata zatrudnił mnie u siebie. Nie dawał mi forów ani nawet podwyżek, byłam dla niego zwykłym pracownikiem bez doświadczenia, który na dodatek jest uparty i zna wszystkie jego złe strony. W firmie traktował mnie jak wroga, co trochę oddalało nas od siebie, ale umieliśmy oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Gdy nie byliśmy w pracy był w pełni gotowy zaangażować się w moje życie, gdy tylko będę gotowa, starał się naprawić te wiele lat nieobecności i mieszał rolę opiekuńczego i despotycznego ojca, często mnie to już męczyło i tęskniłam za latami, gdy byłam sama.
Docierając pod bramy firmy podpisałam swoją kartę pracowniczą i gorzko przywitałam się z stróżem nocnym, był to stary mężczyzna z piwnym brzuchem, który przez całą swoją służbę spał nie patrząc, że ktoś mógłby się włamać, nie lubił mnie, bo to ja zawsze go budziłam, a według mnie powinien być mi wdzięczny, bo budzę go przed przyjazdem Dona i kiedy zobaczyłby, co mężczyzna wyprawie wyrzuciłby go bez uprzedzenia. Odstawiłam skuter na miejsce parkingowe i poprawiając swoje ciepłe rękawiczki ruszyłam w stronę hangaru udoskonaleń silników.
Kiedy w końcu odsunęłam metalowe drzwi, włączyłam zasilanie czułam się jak w drugim domu, zapach smaru pomieszał się z chłodem a ja wiedziałam, że to jest moje miejsce. Ściągnęłam czapkę i palcami przeczesałam swoje kruczo czarne włosy, po czym związałam je w zgrabnego kucyka, nie lubię jak po pracy całe są oblepione, ściągnęłam swoją kurtkę i założyłam swój dopasowany kombinezon, Don mimo swojej skąpości bardziej ceni wizerunek, więc skoro miałam pracować w jego firmie musiałam, jakość wyglądać i dał mi przyzwolenie na zakup kombinezonu roboczego. Wybrałam w miarę dopasowany do ciała jednak też luźny by nie drażnić ojca i nie rozpraszać kolegów z warsztatu.
Swoją pracę zaczęłam od najprzyjemniejszej części dnia, próbie silnika. By dobrze działał musiałam najpierw usłyszeć jak sprawdza się w sytuacjach ponad dźwiękowych, bo po ostatnich wyścigach trochę rzęził. Wskoczyłam zgrabnie do kapsuły i odpaliłam go. Wszystkie kontrolki się zaświeciły, a kapsuła zaczęła się ogrzewać, kiedy temperatura oleju osiągnęła dopuszczalne minimum poderwałam to cudo techniki do góry i ruszyłam na tor treningowy. Od warsztatu dzieliło go zaledwie dwie minuty, podczas których mogłam do końca ustawić parametry ścigacza.
Jednak podjeżdżając pod tor usłyszałam znany mi dźwięk jednak niespotykany o tej godzinie na torze. Ktoś korzystał z toru bez niczyjej wiedzy. Musiałam się dowiedzieć, kto. Nie dbając o to, że silnik może być jeszcze nie do końca sprawny śmiało ruszyłam na tor.
Moje serce szybciej zabiło, krew zaczęłam mi pulsować, a na języku poczułam smak narastającej adrenaliny. Tak dawno z nikim się nie ścigałam, że nie jestem pewna czy to pamiętam, ale serce podpowiada mi, że tak i ruszyłam.
Tor był dość duży i tradycyjny, półmrok nadal trwał, ale z daleka można było zobaczyć światła pojazdu intruza. Ruszyłam za nim. Ostatnio czułam się tak podczas Obanu, kiedy miałam wszystko pod swoją kontrolą, tą szybkość to ryzyko, tą wolność. Nie wiedziałam, z kim mam się zmierzyć, ale ten ktoś rzucił mi wyzwanie, które przyjmuje.
Już po dwóch obrażeniach udało mi się dogonić nielegalnie przebywającego tu osobnika. Ścigał się w czarnym ścigaczu z dwoma czerwonymi jak krew pasami na swoich dwóch turbinach. Nie umiałam dostrzec, kim on jest jednak lekko chwiejący się charakter jego jazdy kogoś mi przypominał.
Nie znałam reguł wyścigu, nie wiedziałam czy on się kiedyś skończy ani co stanie się potem jednak zbytnio się tym nie przejmowałam, bo osoba, która siedzi za sterami tej czarnej maszyny przywróciła mi moje dane życie, za którym tak tęskniłam.

Rozdział II - Ponowne narodziny

Kilka zatoczonych kręgów na torze dawały się we znaki mojemu rywalowi, widać było, że jego ścigacz powinien przejść gruntowny remont, silnik wydawał niepokojący gardłowy odgłos a z rury w lewej turbiny kolor spalin przyjął niepokojący szarawy kolor, jednak mimo to mój przeciwnik jechał dalej, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest mi znany.
Jednak, mimo że mój przeciwnik nie szanuje swojej maszyny ja, kiedy zauważyłam niepokojąco wysoką temperaturę płynu chłodniczego zwolniłam i zjechałam do najbliższej zatoczki, nie po to naprawiałam ten silnik drugi tydzień by teraz wszystko zniszczyć przez jeden głupi wybryk. Osiadłam miękko na ziemi i obserwowałam jak obroty turbiny maleją, a temperatura płynów wraca do normy. Kątem oka zauważyłam jak tajemniczy rywal również osiadł na ziemię dokładnie naprzeciw mnie i wyłączył silnik. Mimo mojej wcześniejszej pewności siebie teraz zaczęłam się lekko obawiać, kim jest ta osoba, która oddała mi stare życie.
Ciekawość była silniejsza od strachu i po chwili uzbrojona w swoje pięści wyszłam z ścigacza spokojnie czekając na ruch przeciwnika. W przeciwieństwie do mnie mój przeciwnik otworzył górną kapsułę i wyskoczył z niej płynnie. Kiedy się wyprostował mierzył może z dwa metry, miał czarne długie włosy i bladą skórę. Czarny strój zlewał się z jego włosami a całość dopełniały ciemne okulary mimo braku słońca, całkowitej pewności, kto stoi naprzeciw mnie nabrałam wtedy, gdy usłyszałam jego głos.
- Hej Myszko! – Tylko jedna osoba mnie tak nazywała i tylko ona miała do tego prawo – Rick Thunderbolt. Niemal się nie wzruszyłam, kiedy zorientowałam się, że przede mną stoi mój ukochany trener i przyjaciel. Ruszyłam pędem by rzucić mu się w ramiona, tak dawno go nie wiedziałam. Chwycił mnie dość mocno, mimo że się postarzał nadal wykazywał ogromną siłę. Wydostając się z jego uścisku czułam zapach potu i desperacji. Widać było, że też dawno się nie ścigał, nic dziwnego ostatnim razem nie skończyło się to dla niego dobrze.
- Rick! To naprawdę Ty! – Zawołałam uradowana. Tak cudownie jest go zobaczyć. Po powrocie starałam się go odszukać jednak jedyny ślad po tym, że żyje był mały liścik w naszej skrzynce jakieś trzy tygodnie po Wielkim Finale.
„Dobra robota, tak trzymaj. R”
A teraz po tym wszystkim nareszcie mogę mu podziękować, pogadać, wyżalić.
- Rick! – Nie mogłam się opanować, tak się cieszyłam i ponownie go przytuliłam. Nie zmienił się, nie licząc małych zmarszczek na czole nadal wyglądał jak Rick.
- Dobrze, dobrze też się cieszę, że Cię widzę. Chodziły słuchy, że tylko tutaj i o tej porze możemy porozmawiać. – Rick ściągnął swoje okulary ukazując swoje zielone oczy - Potrzebuje Twojej pomocy – dodał, jak zwykle, Rick przechodzi do konkretów, nigdy mu tego nie powiem, ale po tak długim czasie warto byłoby usłyszeć coś więcej zanim zacznie się prosić. Oprzytomniałam, Rick prosi mnie o pomoc bardzo poważnym tonem i ściągnął okulary. Wyprostowałam się i zgarnęłam kosmyk włosów z czoła czekając na jego prośbę.
O cokolwiek poprosi, cokolwiek powie wiem, że zmieni to moje życie, sprawi, że znów będę Molly, tą, która włamała się na statek lecący na Wyścig, tą, która się ścigała z kosmitami, tą, która pyskowała ojcu. Rick przybył tu by oddać mi moje dawne życie sprzed Evy Wei, dumnej córki Dona Weia. Byłam pewna, że chciał mi dać życie Molly – tej samej, która wygrała Wielki Wyścig Obana i byłam na to gotowa.
Po pół godzinie, prośba Ricka nadal pozostawała tajemnicą, by ją poznać musiałam pojechać z nim w jedno miejsce. Znajdowało się ono na obrzeżach miasta, w dzielnicy Kosmitów. Nie bywałam tam często, bałam się tego miejsca, mimo że kosmici na Ziemi to już norma to jednak nadal bałam się tam przychodzić, było tam mnóstwo przestępców, istot spod ciemnej gwiazdy i choć ufam Rickowi to zaczynam się bać. Zatrzymaliśmy się przy starym zdezelowanym domu z blachy. Nie miał drzwi a okna były przykryte kawałkiem materiału. Wszędzie śmierdziało zgnilizną i w powietrzu było mnóstwo pyłu.
Rick pewnie wszedł do blaszanej chatki a ja poczłapałam za nim nie chciałam zostać tu sama. Wewnątrz nie było nic prócz kamieni, na których można by usiąść. Jeśli Rick namęczył się by przyjechać aż tutaj to musiało być coś ważnego, usiadłam naprzeciw niego i czekałam.
- Myszko chcę żebyś wzięła udział w wyścigach ulicznych. – Powiedział dobitnie bym zrozumiała. Analizowałam każde słowo, ale jedno utkwiło mi w głowie najbardziej, wyścig, wyścig, WYŚCIG! Wiedziałam, że Rick o to poprosi, ale nie sądziłam, że musi to być owite taką tajemnicą. Owszem mój ojciec w życiu nie zgodziłby się żebym się ścigała, nawet po tym jak widział mnie na Obanie, boi się, że skończę tak jak moja matka, szanowałam tą decyzję jednak teraz Rick dał mi wolną rękę, rozkaz, „chcę żebyś wzięła udział w wyścigach” rozbrzmiewało mi w uszach. Brzmiało jak najlepsza melodia na świecie. Ja i wyścig to urodzone słowa. Tkwiłam na tym kamieniu uśmiechając się ja głupia nie umieją powiedzieć nic, tylko się uśmiechałam, panowałam tylko by nie popłakać się ze szczęścia.
Rick zmarszczył brwi i uznając mój uśmiech za zgodę zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Nie wiele z tego pamiętam, zupełnie odłączyłam się od tego co mówił Rick, starałam sobie przypomnieć jak to jest się ścigać, co to znaczy osiągnąć jakąś prędkość, co to znaczy zwyciężyć.
- To, co wchodzisz w to? – Spytał szturchając mnie w ramie. Zgodziłam się, Rick był zadowolony, jedyną wadą tych wyścigów był fakt, że odbywały się w nocy. Zawsze wiedziałam, że nocne wyścigi mają większą oglądalność, ale kto by pomyślał, że jakiś odbywa się tutaj! Musiałam teraz przekonać ojca do codziennych moich nocnych wizyt na torze, ale intuicja mi podpowiada, że póki czegoś nie osiągnę to lepiej trzymać język za zębami.
Mój pierwszy wyścig miał odbyć się już dzisiaj w nocy. Start dwudziesta trzecia zero, zero. Zostało piętnaście godzin.

Rozdział III – Ojciec vs. Szef

Na moje nieszczęście zanim trafię ponownie do świata Molly i ścigaczy muszę wypełnić swoje dorosłe zobowiązania i pojawić się w pracy. Udawać, że coś robię przetrwać kolejne osiem godzin, które będą mi się ciągły jak ser na pizzy. Jedyne, co osiągnę to kolejne wielkie nic, ponieważ po porannym wyścigu najwidoczniej ekipa naprawcza będzie musiała zacząć wszystko od samego początku, a do wyścigu Teem Wei Race zostały cztery dni.
Do hangaru wbiegłam dość szybko, zwykle byłam tu od rana jednak dziś poranek zajęła mi mała wycieczka i zaliczyłam spóźnienie. Kierownik zespołu jednak nie wiele miał do powiedzenia, w końcu jednak czuł respekt, córka jego szefa to mimo wszystko… córka jego szefa. Jedyną osobą, która mogłaby mi dać choćby upomnienie był…
- Eva! – Przymknęłam oczy, kiedy usłyszałam donośny i zachrypnięty głos mojego oprawcy a jednocześnie jedynej bliskiej mi osoby na całym świecie. Moje największe obawy potwierdziły się, kiedy obracając się powoli zauważyłam niewysokiego, bladego jak ściana mężczyznę przed pięćdziesiątką z niemodną już dawno fryzurą. Wzięłam głęboki wdech by się opanować, cały czas powtarzałam sobie jesteś w pracy, jesteś w pracy zachowaj dystans pracownik - pracodawca.
Jednak jak zachować dystans, jeśli: Twoim pracodawcą jest Twój ojciec. Mamy te same nazwiska i jestem prawdopodobnie jedyną osobą w firmie, do której mówi po imieniu. Zwłaszcza, jeśli jest to coś złego to tak jakby powiedział „o patrzcie! Moja córka właśnie zniszczyła kolejną szansę na wygraną!”. Próbowałam z nim o tym pogadać, bezskutecznie.
Kiedy Don zorientował się, że już zwracam na niego uwagę odwrócił się i kierował w stronę swoich biurowców, a to był zły znak. Zwykle dawał mi reprymendę przy wszystkich by nikt nie myślał, że jego córka ma szczególe względy, jednak, jeśli sprawa była poważniejsza to i on miał serce, zabierał pracownika do swojego biura.
Biuro Dona znajdowało się na drugim piętrze wysokiego apartamentowca. Było tam duże biurko, krzesełko mające na celu upokorzyć gości Dona, bo nijak miało się ono do wygodnego i dużego krzesła właściciela tego pomieszczenia. Było też kilka regałów z holograficznymi książkami, ekran oraz kilka zdjęć, na których była mama, Don z jakimiś szychami i mój portret.
Od przybycia na Ziemię tata się zmienił, chciał być bardziej rodzinny, chciałby bym wiedziała, że zawsze mogę na niego liczyć, ale był często mną zawiedziony. Nie znał mnie na tyle by wiedzieć, co kocham najbardziej i czemu poświęciłabym życia gdyby tylko dał mi taką możliwość. Ojciec usiadł i czekał aż zrobię to samo. Zaczął swoje kazanie na nieznany mi temat, ale wiedziałam, że nie jest ze mną dobrze.
- Evo jak Ci się pracuje tutaj? – Zaczął od miłej pogawędki, która jeszcze bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że zrobiłam coś złego, a może propozycja Ricka była tylko jedną wielką pułapką?
- Bardzo dobrze… - Zawahałam się jak teraz do niego powiedzieć, kiedy jest tak miły? - … Panie Wei. – Dona satysfakcjonowała ta odpowiedź. Zaraz zmienił się jego wyraz twarzy, rysy stały się ostrzejsze a mała żyłka na czole delikatnie pulsowała. Wstrzymałam oddech czekając na to, co powie, a raczej wykrzyczy mi w twarz.
- Znasz swoje obowiązki prawda? – Zadał kolejne pytanie, nadal dziwnie spokojnie, a ja przytaknęłam. Don najwyraźniej ponownie cieszył się z tej odpowiedzi, jednak coś w jego minie nie dawało mi spokoju. – Bardzo mnie to cieszy, jednak pozwolisz, że przeczytam na głos zakres Twoich obowiązków tutaj, mogę? – Spytał i nie czekając na moją odpowiedź sprawnie wziął holograficzną kartkę papieru wyszukując odpowiedniego fragmentu.
- Eva Wei, jako mechanik niższego stopnia: Ma za zadania słuchać się poleceń jej przełożonego wyznaczonego na początku pracy; sprawdzać sprawność turbin i turbodoładowań; poprawiać sprawność silników; konserwować starsze klasą turbiny; analizować parametry mierzone w testach próbnych. – Don spuścił wzrok z kartki i spojrzał na mnie. – Czy czegoś nie wymieniłem? – Zapytał głosem, który znałam, zaraz wybuchnie, choć jeszcze tego nie widać. Jednak postanowiłam udawać, że wszystko jest w porządku.
- Nie, Panie Wei wszystko się zgadza. – Odpowiedziałam jak najspokojniej analizując, po co ta szopka, ale i tak zaraz wszystko będzie jasne, kiedy zauważyłam ogień wybuchający w oku ojca, czyli jednak źle odpowiedziałam…
- Dobrze! – Uderzył pięścią w stół przewracając jedyną ramkę z zdjęciem stojącą zawsze przy nim, przedstawiającą moich rodziców, jednak Don się tym nie przejął. – To wytłumacz mi droga panno, dlaczego bez mojej wiedzy ścigasz się na torze!? – Mój ojciec, teraz to już nie był pracodawca tylko głos zatroskanego rodzica, który jednocześnie jest zły na swoje jedyne dziecko, a więc jednak o to chodziło, o poranne przejażdżki, tylko, dlaczego akurat teraz. Przynajmniej wiem, że na razie nie mogę powiedzieć ojcu o wyścigach zaproponowanych przez Ricka.
- Tato, to nic takiego, chciałam wyczuć silnik. – Wyjaśniłam i zaraz przypomniałam sobie o gwałtownym skoku temperatury płynu chłodniczego, to moja szansa! – Chyba już wiem, co jest nie tak z Turbo Duo 3000. – Zakomunikowałam z nadzieją, że jednak uda mi się uniknąć kary, jako córka i pracownik.
- Nie mogłaś z tym poczekać do rana!? Mamy testerów, płacę im ciężkie pieniądze za to by sprawdzali wozy, a nie po to byś się narażała! – Zranił mnie, nieświadomie, ale zranił, stwierdził, że nie jestem dobrym kierowcą, że mogłabym zginąć, a prawda jest taka, że najtrudniejsze wyścigi przeżyłam na Obanie.
- Jestem świetnym kierowcą dobrze o tym wiesz! Nie przeszkadzało Ci to póki nie wiedziałeś, kim byłam! – Nie wytrzymałam, nie powinnam krzyczeć, pyskować ani przypominać ojcu o tym, że nie poznał mnie po tak długim czasie, ale musiałam. Ojciec zbladł i opadł na fotel, prawda boli, ale jego szczególnie.
- Możesz już iść. – Zasłonił oczy dłonią i zaczął pocierać skronie. – Za spóźnienie do pracy odliczę Ci z pensji – dodał na odchodne, ale ja tylko zacisnęłam pięść, dziś już wyczerpałam limit ranienia mojego ojca.
Wróciłam do pracy, zatracając się w niej i próbując skupić się na dzisiejszym wieczorze. Dziś oficjalnie miała wrócić Molly i to się liczyło najbardziej.
Praca wyjątkowo mi się dzisiaj dłużyła, za każdym razem, gdy zerkałam na zegar wydawało mi się, że ciągle jest ta sama godzina. Z tego dziwnego zawirowania czasowego uwolnił mnie dopiero ojciec. Był już inny. Spokojny i uśmiechnięty. Podał mi kurtkę i zaprowadził do auta. Było już coraz zimniej i ojciec bał się bym używała skutera zimą.
Kiedy i on zatrzasnął drzwi zrobiło się inaczej. Wszystko opadło, wszystkie złe emocje z poranka, nie było ich, ojciec odpalił silnik, włączył tryb antygrawitacyjny i powoli ruszał w stronę bramy wyjazdowej. Będąc już na drodze odezwał się, tak jak rodzic ma w zwyczaju.
- Jak Ci minął dzień? – Zdawał się nie pamiętać, że jest moim szefem, że dziś dał mi reprymendę, tak jakbyśmy razem nie pracowali. Lubiłam ten jego tryb, stawał się ojcem, nie szefem. Ja miałam z tym lekkie problemy, oddzielić pracę od życia, za to tata radził sobie z tym świetnie, a ja mogłam mieć dzięki temu niezłą zabawę, skoro udaje, że nic się nie stało…
- Mój szef jest idiotą i skończonym baranem. – Powiedziałam spokojnie, starając się przy tym nie śmiać a jednocześnie czekałam na jego reakcję, była dość. Gwałtowna.
Hamulce zostały wciśnięte do dechy a moje czoło miało bliskie spotkanie z deską rozdzielczą. Tata patrzył na mnie z niedowierzaniem, dało się słychać dźwięki klaksonów rozgniewanych kierowców za nami. Był w szoku. Być może nie powinnam tak mówić podczas jazdy, ale taka była prawda, mój szef był idiotą, ale mój tata jest cudowny; mój szef jest baranem, ale mój tata jest nadopiekuńczy. Taka była różnica między nimi i sądziłam, że skoro ojciec tak bardzo ceni sobie tą granicę między szefem a ojcem to spłynie to po nim, jednak tak się nie stało.
Kolejny klakson wybudził tatę, ponownie ruszył bez słowa, nie pytał już o nic. Zastanawiałam się czy powinnam go przeprosić a tak to, kogo Dona Weia – szefa, czy Dona Weia – tatę?
Kiedy zajechaliśmy pod restaurację, w której zwykle jedliśmy obiady, Don wysiadł i nie czekając na mnie ruszył do pomieszczenia, w którym panował morski klimat. Wszędzie było mnóstwo błękitu i bieli, a z żyrandoli w artystyczny sposób wisiały holograficzne rośliny. Konsjerż przywitał nas ciepło i zaprowadził do oddalonego stolika, to był nasz stolik. Kiedy wróciliśmy z Obanu często siadaliśmy z dala od ludzi i długo ze sobą rozmawialiśmy próbując na siłę nadrobić ten cały stracony czas. Potem stało się to naszymi miejscami, na które była ciągła rezerwacja.
Odsunęliśmy krzesła, usiedliśmy i wybraliśmy dania. Sałatka z karczochów dla mnie i duży stek dla ojca, a razem wybraliśmy lody na deser i o ile zawsze po tym etapie swobodnie ze sobą rozmawialiśmy to dziś panował inny klimat, siedzieliśmy rozglądając się dookoła szukając jakiegoś punkt zaczepienia byleby tylko nie patrzeć na siebie. Niezręczną ciszę przerwał w końcu tata.
- Czuje się jak na pierwszej randce z Twoją matką. – Usłyszałam. Tata niezwykle rzadko opowiadał mi o przeszłości związanej z nim i moją mamą, dlatego takie wyznanie było dla mnie cenne, wiedział, jaki temat zacząć by znów było jak dawniej i byłam mu za to wdzięczna.
Rozmowa ciągła się aż do kolacji, podczas tego wszystkiego dużo się dowiedziałam o swoich rodzicach sprzed mojego urodzenia. Opowiedział mi o mamie, która nienawidziła czesać swoich włosów i smarować chleba masłem, wspomniał o tym jak fatalnie szło mu w szkole zarządzania i jaki mieli plan B gdyby ściganie się za pieniądze nie wypaliło. Wręcz umiałam się przenieść w tamte czasy.
Tata wyjaśnił mi również, dlaczego dziś się tak zdenerwował, zrozumiałam, bał się o mnie w końcu właśnie na tym torze zginęła Maya, może gdyby to był inny tor i inny czas było by inaczej.
Kiedy wróciliśmy do domu panował już zmrok, a ja nadal nie miałam pomysłu jak wykraść się z domu na wyścig, na swój pierwszy od trzech lat wyścig. Sam fakt wymyślenia wymówki jest trudny, nie mam znajomych, wszyscy, których znałam zostali w szkole z internatem, a z nowymi nie utrzymuje już kontaktu, nie byli odpowiedni dla mnie. Nie rozumieli mnie i dziwnie na mnie patrzyli, nie miałam nikogo, kto mógłby mnie kryć, byłam zdana tylko na siebie. Postanowiłam poszukać inspiracji w Internecie.
Koło dwudziestej pierwszej spokojnie wyszłam z domu, uprzednio życząc tacie miłego wieczoru. Ubrana w czerwone szpilki i sukienkę, która ledwo zakrywała mi pośladki ruszyłam ponownie narodzić się, jako Molly. Okazało się, że tata bardzo się ucieszył, kiedy zakomunikowałam, że idę na jakąś imprezę w mieście by poznać jakiś ludzi. Martwił się, że za dużo czasu jestem sama ze swoimi myślami o Obanie, który i tak już nie wróci.
Wysiadłam z autobusu dość szybko jednak miejsce okazało się być podejrzanie ciche i ciemne. Nigdzie nic się nie paliło. Na miejskim torze wyścigowym byłam tylko parę razy jednak zawsze byli tu jacyś ludzie, a teraz… pustka. Pospiesznie wyjęłam telefon z kieszeni i poszukałam numeru do Ricka, czyżbym coś pomyliła. Jednak zanim wykręciłam numer na wyświetlaczu pojawiła się informacja:
DZWONI RICK

Rozdział IV - Arena

- Natychmiast mi powiedz gdzie jesteś!? Umawialiśmy się na coś! – Rick był wściekły i nie umiał się uspokoić w tle było słychać warkot silników to znaczy, że jestem w złym miejscu. Rozpłakałam się, jak mogłam być tak rozkojarzona i nie usłyszeć gdzie mam się zjawić.
Rick uspokoił się i powiedział że już po mnie jedzie. Skuliłam się i przykucnęłam pod latarnią. To co się stało wybiło mnie z dobrego rytmu.
Co się stanie jeśli rozkojarzę się podczas wyścigu, jeśli stracę czujność może ja wcale nie powinnam się wplątywać w te cały wyścigi, może tata ma rację że to dla mojego bezpieczeństwa. Kiedy osiąga się prędkość ponad dźwiękową każdy zły ruch oznacza śmierć, trzeba być precyzyjnym i skupionym, a co jeśli nie mam tych cech. Że wyścig na Obanie to był tylko impuls by odzyskać tatę, a co jeśli już nie mam takiego impulsu? Co jeśli nie mam tego instynktu, tego ciągu do ścigaczy co teraz.
Moje rozmyślenia przerwał blask reflektorów wozu podjeżdżającego pod bramę wjazdową na tor. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do jasnego światła zobaczyłam siedzącego za kierownicą Ricka. Szybko skoczyłam do auta zostawiając tą ciemność i pustkę za sobą.
Wnętrze czarnego jaguara było całe w czerwieni, nic dziwnego czerń i czerwień to kolory przewodnie Ricka. Nie jechaliśmy zbyt długo jednak znów byliśmy w dzielnicy Kosmitów, nie miałam nic przeciwko gdyby nie fakt że tutaj nie ma toru do ścigania, nie ma nawet czegoś przypominającego tor!
Dopiero jak zaparkowaliśmy Rick pokazał że już się nie gniewa i zasugerował bym spojrzała ma zegarek. Dziesiąta. Jeszcze godzina. Rozchmurzyłam się jeszcze godzina i stanę się Molly, tęskniłam za nią. Weszliśmy do jakieś podrzędnej speluny wypełnionym istotami z całego wszechświata, nie parzyli na nas krzywo a wręcz z pewnym uznaniem i podziwem że odważyliśmy się tu przyjść.
Rick jednak nie zatrzymał się nigdzie szedł dumnie aż do ukrytych wśród kosmitów drzwi. Były tam strome schody, a kiedy je pokonaliśmy moje życie nagle się zmieniło. Rick położył mi ramię na plecach i zaśmiał się.
- Ciut Cię oszukałem Myszko, to nie są wyścigi uliczne tylko bardziej podziemne. – Z początku nie zrozumiałam, dopiero po chwili ujrzałam tą przestrzeń, ten klimat.
Wszędzie były spaliny, kosmici, pojazdy gwar i ryczące silniki czekające niecierpliwie na start. Nawet na Alwasie się tak nie czułam jak teraz, to wszystko było tak… piękne. Nie mogłam uwierzyć że znów znajduje się w centrum tego wszystkiego. Wyścigi zmieniły moje życie, dzięki nim odzyskałam ojca, przez nie straciłam matkę ale też odnalazłam siebie.
- Hej mała, pokazać Ci swojego ścigacza? – zapytał jakiś umięśniony facet zaczepiając mnie i patrząc się wymownie na moje piersi. Dopiero ten tekst sprawił że przypomniałam sobie o swoim stroju który całkowicie nie pasował do rajdowca, a raczej do taniej dziuni która pragnie poderwać kogoś na jedną noc. Całe szczęście Rick był obok, złapał mnie mocno za ramię i kilka razy przeklinając na faceta ciągnął mnie za sobą, kiedy było już bezpiecznie puścił mnie i szedł dalej.
Pilnowałam cały czas Ricka który był w tym na pewno lepiej obeznany niż ja. Kiedy byliśmy dostatecznie blisko zauważyłam ścigacz którym Rick ścigał się ze mną rano. Dopiero teraz zauważyłam jaki jest zniszczony. Lakier odchodził niemal płatami odsłaniając błyszczącą metalową osłonę turbiny. Koła na których się podpierał też nie były w najlepszym stanie, a szklana osłona kapsuły pilota wyglądała jak z najcieńszego szkła które nie wytrzyma najmniejszego uderzenia. Jazda czymś takim na pewno nie jest bezpieczna, ten ścigacz wymaga gruntownego remontu jeśli nie nadaje się już do kasacji, jednak Rick zatrzymał się przy nim i poklepał go czule.
- Mam nadzieje że Ci się podoba. – zwrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko, a więc jednak w tym gruchocie Molly ponownie stanie do wyścigu. Zastanawiałam się co powiedzieć, widać że ścigacz ma dla Ricka znaczenie, ale jednak… czy to aby na pewno jest bezpieczne?
- Tak, - zaczęłam ostrożnie starając się nie krzywić. Musiałam mu powiedzieć o swoich obawach. – Jest tylko trochę… - znajdź dobre słowo, znajdź dobre słowo powtarzałam w myślach. – stary? – zasugerowałam ostrożnie. Rick nie skrzywił się tylko jeszcze raz poklepał gruchota. W sumie dobre imię: Gruchot.
- Być może ale ścigałem się nim kiedy ty byłaś na etapie smakowego błyszczyka do ust! – odpowiedział, a dla mnie stało się wszystko jasne. Ta maszyna ma ponad 10 lat! Jako Eva byłam przerażona, jednak dzisiaj był dzień Molly która poczuła dreszcz emocji na myśl o takim ryzyku. Starałam się jak mogłam nie tracić dobrego humoru. Podobnie jak mój przyjaciel podeszłam i poklepałam Grucha po jednej z obudowanych turbin i z przerażeniem stwierdziłam że na rękach zostały mi opiłki lakieru.
- Poprosiłem znajomego by wymienił fotel, na twój ulubiony skuter mam nadzieje że będzie dobry – poinformował mnie Rick. Racja byłam niska i fotel rajdowca był dla mnie za duży stąd podczas Wyścigu Oban zamontowano w miejsce fotela skuter.
- Poznajcie się, a ja skoczę Ci po jakieś ciuchy, nie wystąpisz w czymś takim. – powiedział drwiąco i gdzieś zniknął między tłumem. Nabrałam powietrza, zdjęłam szpilki i boso wspięłam się po drabince do kabiny pilota. Dopiero na górze ujrzałam jak to miejsce jest ogromne. To było niesamowite że coś takiego istnieje na obrzeżach miasta i pewnie niewiele osób z zewnątrz o nim wie. Głównie widać tutaj było kosmitów z różnych planet na tle których ludzie wyglądali dziwnie, wyróżniali się, łącznie ze mną, ale czy to mnie w jakiś sposób zniechęci?
***
W otoczeniu było czuć desperację pomieszaną z pewnością siebie. Słyszałam każde uderzenie swojego serca i wydawało mi się że cały świat pulsuje w jego rytmie. Ręce miałam spocone a z czoła co jakiś czas spadała kropla potu. Widziałam z kapsuły jak coraz więcej moich rywali ustawia się na swoje pozycje. Jeszcze dwie minuty i wyścig się rozpocznie. W uszach nadal brzmiały mi ostatnie słowa Ricka „Stawiam na Ciebie Myszko!”.
Zasady wyścigu były proste, musiałam przekroczyć linię mety by mieć szansę na kolejny wyścig. Nie liczyło się zwycięstwo, choć nawet o nim nie marzyłam z Gruchotem. O zwycięstwo będę się starać za trzy wyścigi, teraz jest to pewien etap eliminacji. Przechodzą Ci którzy w ciągu piętnastu minut przejadą linię mety od czasu kiedy pierwszy zawodnik trafi na metę. Zadanie wydaje się proste. Czas ten będzie się skracał o pięć minut na każdym etapie. Do tego czasu postaram się udoskonalić to cudo techniki motoryzacyjnej którym obdarował mnie Rick.
Usłyszałam odliczanie. Na ekranie pojawiały się kolejno liczby, kiedy dojdzie do zera wyścig się rozpocznie. 5... 4… 3… 2… 1…
Ruszyłam, pojazd mocno szarpnął i zerwał się podobnie jak większość pojazdów na starcie, jednak niektóre zostały, oni nie mają już szans. Byłam w połowie całego konduktu, widać było już faworytów którzy w swoich żółtych pojazdach pruli przez tor jak szaleni, czyli to oni nadają tempa, pomyślałam.
Dodałam gazu a silnik miło zamruczał, o tak, to jest właśnie to czego mi tak brakowało. Mogłabym zasypiać przy takim dźwięku. Prosta niewyraźna droga, obiekty mijane z dużą szybkością. Raz po raz niewyraźnie światło. Ktoś mija mnie z prawej, a ja kogoś z lewej.
Pierwszy zakręt okazał się dla mnie wyzwaniem, tak dawno nie osiągałam takiej prędkości że w strachu przed skrętem nacisnęłam hamulec. Przestraszyłam się i zamiast puścić gaz i sterować ja nacisnęłam hamulec! Błąd nowicjusza za który teraz płaciłam, wyprzedziło mnie dwunastu zawodników. Postanowiłam to nadrobić na następnym zakręcie. Dodawałam gazu i systematycznie zwiększałam obroty silników które teraz dochodziły do trzech tysięcy obrotów na turbinę*, nie był to imponujący wynik ale wybaczam, stara maszyna**.
Nagle poczułam silne uderzenie, kiedy spojrzałam w bok, jeden z zawodników próbował mnie zepchnąć z toru. Mój instynkt i doświadczenie zdobyte podczas Wyścigu Oban podpowiedziało mi co mam zrobić. Widziałam jakby w zwolnionym tempie jak biała wyścigówka oddala się subtelnie na pewną odległość. Wstrzymałam oddech. To jest mój czas.
Zaczęła się zbliżać. Przygotowałam się na ten moment, lekko podniosłam Gruchota do góry i sprawnie wykonałam beczkę, sprawiając że mój napastnik wypadł z toru a ja dalej jechałam ku mecie.
Banery ustawione na trasie zaczęły świecić na czerwono i pojawił się zegar. Zostało piętnaście minut. Otworzyłam mapę wyścigu, jestem w połowie. Kiedy skupiałam się na jeździe komputer wyliczał szacowany czas dotarcia do celu i aż zbladłam. Siedemnaście minut. Nie mam tyle czasu. Widziałam że wielu zaczęło przyspieszać, zapewne ich komputery wskazały podobny czas. Zostawałam w tyle. Postanowiłam zaryzykować. Nie po to tu jestem by przegrać, ale wygrać własne życie.
Odszukałam przycisku TURBO. Była to ryzykowna operacja bo temperatura turbin była dość wysoka a rano Rick z pewnością też zauważył ten dym z lewego silnika, a już długo musiał szarżować na torze przed moim przybyciem. Utrata turbiny może okazać się dla mnie śmiertelna, ale muszę być w następnym etapie. Z drżącą ręką wcisnęłam guzik z nadzieją że poradzę sobie jeśli coś pójdzie nie tak.
Gruchot szarpnął tak mocno że musiałam bardzo się starać by siła nie wyrzuciła mnie z miejsca kierowcy. Może i stara maszyna jednak turbodoładowanie ma bardzo dobre. Mijałam kolejnych zawodników z dużą precyzją ale prędkość sprawiała że trudniej się kierowało.
Wskaźniki mówiły że jestem o 20% przed prędkością dźwięku. Pokonywałam kolejne metry starając się nie myśleć o bólu rąk i nóg. Komputer mówił że za cztery minuty z tą prędkością będę u celu. Czułam że cały świat mam w zasiągu ręki.
I wtedy zdarzyło się to czego się tak bardzo obawiałam…

*Zakładam że w ścigaczach przyszłości silnikiem będzie turbina, albo zespół turbin patrząc na budowę tych silników z serialu, będę tych nazw używać zamiennie.
**W dzisiejszych czasach turbina która nie przekracza 3000obr/min jest tzw. Turbiną niskoobrotową, zważywszy że taka turbina jest często stosowana teraz do wytwarzania prądu to w przyszłości mogłaby spokojnie zasilać samochody wyścigowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje że chcesz podzielić się swoją opinią, jest ona dla mnie cenna dlatego nie lukruj jej, jeśli będzie to nieszczere ;)