Rozdział I - Zamaskowany kierowca
Cierpkie powietrze dostało się do moich płuc, gdy tylko
przekroczyłam próg drzwi frontowych, w panującym jeszcze mroku mogłam zauważyć
swój oddech, który raz po raz dawał nowy obłok białej pary wodnej. Była może
szósta rano, kiedy późną jesienią musiałam wyjść z domu by popracować w ciszy w
warsztacie w firmie ojca. Wzięłam swój antygrawitacyjny skuter i zanim go
uruchomiłam odeszłam na ponad pół kilometra ciągnąc go za sobą, dopiero wtedy,
gdy byłam pewna, że warkot zdezelowanego silnika nie obudzi ojca odpaliłam
mojego przyjaciela i ruszyłam w stronę firmy. Choć Don mnie kochał nigdy mnie
nie rozpieszczał, zapewne nie potrafił po tym wszystkim, co się stało, dawał mi
tylko tyle na ile zasługuje, no a cóż, nie zasługiwałam na wiele, po tym jak
odmówiłam pójścia na studia po wielu błaganiach tata zatrudnił mnie u siebie.
Nie dawał mi forów ani nawet podwyżek, byłam dla niego zwykłym pracownikiem bez
doświadczenia, który na dodatek jest uparty i zna wszystkie jego złe strony. W
firmie traktował mnie jak wroga, co trochę oddalało nas od siebie, ale
umieliśmy oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Gdy nie byliśmy w pracy był w
pełni gotowy zaangażować się w moje życie, gdy tylko będę gotowa, starał się
naprawić te wiele lat nieobecności i mieszał rolę opiekuńczego i despotycznego
ojca, często mnie to już męczyło i tęskniłam za latami, gdy byłam sama.
Docierając pod bramy firmy podpisałam swoją kartę
pracowniczą i gorzko przywitałam się z stróżem nocnym, był to stary mężczyzna z
piwnym brzuchem, który przez całą swoją służbę spał nie patrząc, że ktoś mógłby
się włamać, nie lubił mnie, bo to ja zawsze go budziłam, a według mnie powinien
być mi wdzięczny, bo budzę go przed przyjazdem Dona i kiedy zobaczyłby, co
mężczyzna wyprawie wyrzuciłby go bez uprzedzenia. Odstawiłam skuter na miejsce
parkingowe i poprawiając swoje ciepłe rękawiczki ruszyłam w stronę hangaru
udoskonaleń silników.
Kiedy w końcu odsunęłam metalowe drzwi, włączyłam zasilanie
czułam się jak w drugim domu, zapach smaru pomieszał się z chłodem a ja
wiedziałam, że to jest moje miejsce. Ściągnęłam czapkę i palcami przeczesałam
swoje kruczo czarne włosy, po czym związałam je w zgrabnego kucyka, nie lubię
jak po pracy całe są oblepione, ściągnęłam swoją kurtkę i założyłam swój
dopasowany kombinezon, Don mimo swojej skąpości bardziej ceni wizerunek, więc
skoro miałam pracować w jego firmie musiałam, jakość wyglądać i dał mi
przyzwolenie na zakup kombinezonu roboczego. Wybrałam w miarę dopasowany do
ciała jednak też luźny by nie drażnić ojca i nie rozpraszać kolegów z
warsztatu.
Swoją pracę zaczęłam od najprzyjemniejszej części dnia,
próbie silnika. By dobrze działał musiałam najpierw usłyszeć jak sprawdza się w
sytuacjach ponad dźwiękowych, bo po ostatnich wyścigach trochę rzęził.
Wskoczyłam zgrabnie do kapsuły i odpaliłam go. Wszystkie kontrolki się
zaświeciły, a kapsuła zaczęła się ogrzewać, kiedy temperatura oleju osiągnęła
dopuszczalne minimum poderwałam to cudo techniki do góry i ruszyłam na tor
treningowy. Od warsztatu dzieliło go zaledwie dwie minuty, podczas których
mogłam do końca ustawić parametry ścigacza.
Jednak podjeżdżając pod tor usłyszałam znany mi dźwięk
jednak niespotykany o tej godzinie na torze. Ktoś korzystał z toru bez niczyjej
wiedzy. Musiałam się dowiedzieć, kto. Nie dbając o to, że silnik może być
jeszcze nie do końca sprawny śmiało ruszyłam na tor.
Moje serce szybciej zabiło, krew zaczęłam mi pulsować, a na
języku poczułam smak narastającej adrenaliny. Tak dawno z nikim się nie
ścigałam, że nie jestem pewna czy to pamiętam, ale serce podpowiada mi, że tak
i ruszyłam.
Tor był dość duży i tradycyjny, półmrok nadal trwał, ale z
daleka można było zobaczyć światła pojazdu intruza. Ruszyłam za nim. Ostatnio
czułam się tak podczas Obanu, kiedy miałam wszystko pod swoją kontrolą, tą
szybkość to ryzyko, tą wolność. Nie wiedziałam, z kim mam się zmierzyć, ale ten
ktoś rzucił mi wyzwanie, które przyjmuje.
Już po dwóch obrażeniach udało mi się dogonić nielegalnie
przebywającego tu osobnika. Ścigał się w czarnym ścigaczu z dwoma czerwonymi
jak krew pasami na swoich dwóch turbinach. Nie umiałam dostrzec, kim on jest
jednak lekko chwiejący się charakter jego jazdy kogoś mi przypominał.
Nie znałam reguł wyścigu, nie wiedziałam czy on się kiedyś
skończy ani co stanie się potem jednak zbytnio się tym nie przejmowałam, bo
osoba, która siedzi za sterami tej czarnej maszyny przywróciła mi moje dane
życie, za którym tak tęskniłam.
Rozdział II - Ponowne
narodziny
Kilka zatoczonych kręgów na torze dawały się we znaki mojemu
rywalowi, widać było, że jego ścigacz powinien przejść gruntowny remont, silnik
wydawał niepokojący gardłowy odgłos a z rury w lewej turbiny kolor spalin
przyjął niepokojący szarawy kolor, jednak mimo to mój przeciwnik jechał dalej,
co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest mi znany.
Jednak, mimo że mój przeciwnik nie szanuje swojej maszyny
ja, kiedy zauważyłam niepokojąco wysoką temperaturę płynu chłodniczego
zwolniłam i zjechałam do najbliższej zatoczki, nie po to naprawiałam ten silnik
drugi tydzień by teraz wszystko zniszczyć przez jeden głupi wybryk. Osiadłam
miękko na ziemi i obserwowałam jak obroty turbiny maleją, a temperatura płynów
wraca do normy. Kątem oka zauważyłam jak tajemniczy rywal również osiadł na
ziemię dokładnie naprzeciw mnie i wyłączył silnik. Mimo mojej wcześniejszej
pewności siebie teraz zaczęłam się lekko obawiać, kim jest ta osoba, która
oddała mi stare życie.
Ciekawość była silniejsza od strachu i po chwili uzbrojona w
swoje pięści wyszłam z ścigacza spokojnie czekając na ruch przeciwnika. W
przeciwieństwie do mnie mój przeciwnik otworzył górną kapsułę i wyskoczył z
niej płynnie. Kiedy się wyprostował mierzył może z dwa metry, miał czarne
długie włosy i bladą skórę. Czarny strój zlewał się z jego włosami a całość
dopełniały ciemne okulary mimo braku słońca, całkowitej pewności, kto stoi
naprzeciw mnie nabrałam wtedy, gdy usłyszałam jego głos.
- Hej Myszko! – Tylko jedna osoba mnie tak nazywała i tylko
ona miała do tego prawo – Rick Thunderbolt. Niemal się nie wzruszyłam, kiedy
zorientowałam się, że przede mną stoi mój ukochany trener i przyjaciel.
Ruszyłam pędem by rzucić mu się w ramiona, tak dawno go nie wiedziałam. Chwycił
mnie dość mocno, mimo że się postarzał nadal wykazywał ogromną siłę. Wydostając
się z jego uścisku czułam zapach potu i desperacji. Widać było, że też dawno
się nie ścigał, nic dziwnego ostatnim razem nie skończyło się to dla niego
dobrze.
- Rick! To naprawdę Ty! – Zawołałam uradowana. Tak cudownie
jest go zobaczyć. Po powrocie starałam się go odszukać jednak jedyny ślad po
tym, że żyje był mały liścik w naszej skrzynce jakieś trzy tygodnie po Wielkim
Finale.
„Dobra robota, tak trzymaj. R”
A teraz po tym wszystkim nareszcie mogę mu podziękować,
pogadać, wyżalić.
- Rick! – Nie mogłam się opanować, tak się cieszyłam i ponownie
go przytuliłam. Nie zmienił się, nie licząc małych zmarszczek na czole nadal
wyglądał jak Rick.
- Dobrze, dobrze też się cieszę, że Cię widzę. Chodziły
słuchy, że tylko tutaj i o tej porze możemy porozmawiać. – Rick ściągnął swoje
okulary ukazując swoje zielone oczy - Potrzebuje Twojej pomocy – dodał, jak
zwykle, Rick przechodzi do konkretów, nigdy mu tego nie powiem, ale po tak
długim czasie warto byłoby usłyszeć coś więcej zanim zacznie się prosić.
Oprzytomniałam, Rick prosi mnie o pomoc bardzo poważnym tonem i ściągnął
okulary. Wyprostowałam się i zgarnęłam kosmyk włosów z czoła czekając na jego
prośbę.
O cokolwiek poprosi, cokolwiek powie wiem, że zmieni to moje
życie, sprawi, że znów będę Molly, tą, która włamała się na statek lecący na
Wyścig, tą, która się ścigała z kosmitami, tą, która pyskowała ojcu. Rick
przybył tu by oddać mi moje dawne życie sprzed Evy Wei, dumnej córki Dona Weia.
Byłam pewna, że chciał mi dać życie Molly – tej samej, która wygrała Wielki
Wyścig Obana i byłam na to gotowa.
Po pół godzinie, prośba Ricka nadal pozostawała tajemnicą,
by ją poznać musiałam pojechać z nim w jedno miejsce. Znajdowało się ono na
obrzeżach miasta, w dzielnicy Kosmitów. Nie bywałam tam często, bałam się tego
miejsca, mimo że kosmici na Ziemi to już norma to jednak nadal bałam się tam
przychodzić, było tam mnóstwo przestępców, istot spod ciemnej gwiazdy i choć
ufam Rickowi to zaczynam się bać. Zatrzymaliśmy się przy starym zdezelowanym
domu z blachy. Nie miał drzwi a okna były przykryte kawałkiem materiału.
Wszędzie śmierdziało zgnilizną i w powietrzu było mnóstwo pyłu.
Rick pewnie wszedł do blaszanej chatki a ja poczłapałam za
nim nie chciałam zostać tu sama. Wewnątrz nie było nic prócz kamieni, na
których można by usiąść. Jeśli Rick namęczył się by przyjechać aż tutaj to
musiało być coś ważnego, usiadłam naprzeciw niego i czekałam.
- Myszko chcę żebyś wzięła udział w wyścigach ulicznych. –
Powiedział dobitnie bym zrozumiała. Analizowałam każde słowo, ale jedno utkwiło
mi w głowie najbardziej, wyścig, wyścig, WYŚCIG! Wiedziałam, że Rick o to
poprosi, ale nie sądziłam, że musi to być owite taką tajemnicą. Owszem mój
ojciec w życiu nie zgodziłby się żebym się ścigała, nawet po tym jak widział
mnie na Obanie, boi się, że skończę tak jak moja matka, szanowałam tą decyzję
jednak teraz Rick dał mi wolną rękę, rozkaz, „chcę żebyś wzięła udział w
wyścigach” rozbrzmiewało mi w uszach. Brzmiało jak najlepsza melodia na
świecie. Ja i wyścig to urodzone słowa. Tkwiłam na tym kamieniu uśmiechając się
ja głupia nie umieją powiedzieć nic, tylko się uśmiechałam, panowałam tylko by
nie popłakać się ze szczęścia.
Rick zmarszczył brwi i uznając mój uśmiech za zgodę zaczął
tłumaczyć, o co chodzi. Nie wiele z tego pamiętam, zupełnie odłączyłam się od
tego co mówił Rick, starałam sobie przypomnieć jak to jest się ścigać, co to
znaczy osiągnąć jakąś prędkość, co to znaczy zwyciężyć.
- To, co wchodzisz w to? – Spytał szturchając mnie w ramie.
Zgodziłam się, Rick był zadowolony, jedyną wadą tych wyścigów był fakt, że
odbywały się w nocy. Zawsze wiedziałam, że nocne wyścigi mają większą
oglądalność, ale kto by pomyślał, że jakiś odbywa się tutaj! Musiałam teraz
przekonać ojca do codziennych moich nocnych wizyt na torze, ale intuicja mi
podpowiada, że póki czegoś nie osiągnę to lepiej trzymać język za zębami.
Mój pierwszy wyścig miał odbyć się już dzisiaj w nocy. Start
dwudziesta trzecia zero, zero. Zostało piętnaście godzin.
Rozdział III – Ojciec vs. Szef
Na moje nieszczęście zanim trafię ponownie do świata Molly i
ścigaczy muszę wypełnić swoje dorosłe zobowiązania i pojawić się w pracy.
Udawać, że coś robię przetrwać kolejne osiem godzin, które będą mi się ciągły
jak ser na pizzy. Jedyne, co osiągnę to kolejne wielkie nic, ponieważ po
porannym wyścigu najwidoczniej ekipa naprawcza będzie musiała zacząć wszystko
od samego początku, a do wyścigu Teem Wei Race zostały cztery dni.
Do hangaru wbiegłam dość szybko, zwykle byłam tu od rana
jednak dziś poranek zajęła mi mała wycieczka i zaliczyłam spóźnienie. Kierownik
zespołu jednak nie wiele miał do powiedzenia, w końcu jednak czuł respekt,
córka jego szefa to mimo wszystko… córka jego szefa. Jedyną osobą, która
mogłaby mi dać choćby upomnienie był…
- Eva! – Przymknęłam oczy, kiedy usłyszałam donośny i
zachrypnięty głos mojego oprawcy a jednocześnie jedynej bliskiej mi osoby na
całym świecie. Moje największe obawy potwierdziły się, kiedy obracając się
powoli zauważyłam niewysokiego, bladego jak ściana mężczyznę przed
pięćdziesiątką z niemodną już dawno fryzurą. Wzięłam głęboki wdech by się
opanować, cały czas powtarzałam sobie jesteś w pracy, jesteś w pracy zachowaj
dystans pracownik - pracodawca.
Jednak jak zachować dystans, jeśli: Twoim pracodawcą jest
Twój ojciec. Mamy te same nazwiska i jestem prawdopodobnie jedyną osobą w
firmie, do której mówi po imieniu. Zwłaszcza, jeśli jest to coś złego to tak
jakby powiedział „o patrzcie! Moja córka właśnie zniszczyła kolejną szansę na
wygraną!”. Próbowałam z nim o tym pogadać, bezskutecznie.
Kiedy Don zorientował się, że już zwracam na niego uwagę
odwrócił się i kierował w stronę swoich biurowców, a to był zły znak. Zwykle
dawał mi reprymendę przy wszystkich by nikt nie myślał, że jego córka ma
szczególe względy, jednak, jeśli sprawa była poważniejsza to i on miał serce,
zabierał pracownika do swojego biura.
Biuro Dona znajdowało się na drugim piętrze wysokiego
apartamentowca. Było tam duże biurko, krzesełko mające na celu upokorzyć gości
Dona, bo nijak miało się ono do wygodnego i dużego krzesła właściciela tego
pomieszczenia. Było też kilka regałów z holograficznymi książkami, ekran oraz
kilka zdjęć, na których była mama, Don z jakimiś szychami i mój portret.
Od przybycia na Ziemię tata się zmienił, chciał być bardziej
rodzinny, chciałby bym wiedziała, że zawsze mogę na niego liczyć, ale był
często mną zawiedziony. Nie znał mnie na tyle by wiedzieć, co kocham
najbardziej i czemu poświęciłabym życia gdyby tylko dał mi taką możliwość.
Ojciec usiadł i czekał aż zrobię to samo. Zaczął swoje kazanie na nieznany mi
temat, ale wiedziałam, że nie jest ze mną dobrze.
- Evo jak Ci się pracuje tutaj? – Zaczął od miłej pogawędki,
która jeszcze bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że zrobiłam coś złego, a
może propozycja Ricka była tylko jedną wielką pułapką?
- Bardzo dobrze… - Zawahałam się jak teraz do niego
powiedzieć, kiedy jest tak miły? - … Panie Wei. – Dona satysfakcjonowała ta
odpowiedź. Zaraz zmienił się jego wyraz twarzy, rysy stały się ostrzejsze a
mała żyłka na czole delikatnie pulsowała. Wstrzymałam oddech czekając na to, co
powie, a raczej wykrzyczy mi w twarz.
- Znasz swoje obowiązki prawda? – Zadał kolejne pytanie,
nadal dziwnie spokojnie, a ja przytaknęłam. Don najwyraźniej ponownie cieszył
się z tej odpowiedzi, jednak coś w jego minie nie dawało mi spokoju. – Bardzo
mnie to cieszy, jednak pozwolisz, że przeczytam na głos zakres Twoich
obowiązków tutaj, mogę? – Spytał i nie czekając na moją odpowiedź sprawnie
wziął holograficzną kartkę papieru wyszukując odpowiedniego fragmentu.
- Eva Wei, jako mechanik niższego stopnia: Ma za zadania
słuchać się poleceń jej przełożonego wyznaczonego na początku pracy; sprawdzać
sprawność turbin i turbodoładowań; poprawiać sprawność silników; konserwować
starsze klasą turbiny; analizować parametry mierzone w testach próbnych. – Don
spuścił wzrok z kartki i spojrzał na mnie. – Czy czegoś nie wymieniłem? –
Zapytał głosem, który znałam, zaraz wybuchnie, choć jeszcze tego nie widać.
Jednak postanowiłam udawać, że wszystko jest w porządku.
- Nie, Panie Wei wszystko się zgadza. – Odpowiedziałam jak
najspokojniej analizując, po co ta szopka, ale i tak zaraz wszystko będzie
jasne, kiedy zauważyłam ogień wybuchający w oku ojca, czyli jednak źle
odpowiedziałam…
- Dobrze! – Uderzył pięścią w stół przewracając jedyną ramkę
z zdjęciem stojącą zawsze przy nim, przedstawiającą moich rodziców, jednak Don
się tym nie przejął. – To wytłumacz mi droga panno, dlaczego bez mojej wiedzy
ścigasz się na torze!? – Mój ojciec, teraz to już nie był pracodawca tylko głos
zatroskanego rodzica, który jednocześnie jest zły na swoje jedyne dziecko, a
więc jednak o to chodziło, o poranne przejażdżki, tylko, dlaczego akurat teraz.
Przynajmniej wiem, że na razie nie mogę powiedzieć ojcu o wyścigach
zaproponowanych przez Ricka.
- Tato, to nic takiego, chciałam wyczuć silnik. – Wyjaśniłam
i zaraz przypomniałam sobie o gwałtownym skoku temperatury płynu chłodniczego,
to moja szansa! – Chyba już wiem, co jest nie tak z Turbo Duo 3000. –
Zakomunikowałam z nadzieją, że jednak uda mi się uniknąć kary, jako córka i
pracownik.
- Nie mogłaś z tym poczekać do rana!? Mamy testerów, płacę
im ciężkie pieniądze za to by sprawdzali wozy, a nie po to byś się narażała! –
Zranił mnie, nieświadomie, ale zranił, stwierdził, że nie jestem dobrym
kierowcą, że mogłabym zginąć, a prawda jest taka, że najtrudniejsze wyścigi
przeżyłam na Obanie.
- Jestem świetnym kierowcą dobrze o tym wiesz! Nie
przeszkadzało Ci to póki nie wiedziałeś, kim byłam! – Nie wytrzymałam, nie
powinnam krzyczeć, pyskować ani przypominać ojcu o tym, że nie poznał mnie po
tak długim czasie, ale musiałam. Ojciec zbladł i opadł na fotel, prawda boli,
ale jego szczególnie.
- Możesz już iść. – Zasłonił oczy dłonią i zaczął pocierać
skronie. – Za spóźnienie do pracy odliczę Ci z pensji – dodał na odchodne, ale
ja tylko zacisnęłam pięść, dziś już wyczerpałam limit ranienia mojego ojca.
Wróciłam do pracy, zatracając się w niej i próbując skupić
się na dzisiejszym wieczorze. Dziś oficjalnie miała wrócić Molly i to się
liczyło najbardziej.
Praca wyjątkowo mi się dzisiaj dłużyła, za każdym razem, gdy
zerkałam na zegar wydawało mi się, że ciągle jest ta sama godzina. Z tego
dziwnego zawirowania czasowego uwolnił mnie dopiero ojciec. Był już inny.
Spokojny i uśmiechnięty. Podał mi kurtkę i zaprowadził do auta. Było już coraz
zimniej i ojciec bał się bym używała skutera zimą.
Kiedy i on zatrzasnął drzwi zrobiło się inaczej. Wszystko
opadło, wszystkie złe emocje z poranka, nie było ich, ojciec odpalił silnik,
włączył tryb antygrawitacyjny i powoli ruszał w stronę bramy wyjazdowej. Będąc
już na drodze odezwał się, tak jak rodzic ma w zwyczaju.
- Jak Ci minął dzień? – Zdawał się nie pamiętać, że jest
moim szefem, że dziś dał mi reprymendę, tak jakbyśmy razem nie pracowali.
Lubiłam ten jego tryb, stawał się ojcem, nie szefem. Ja miałam z tym lekkie
problemy, oddzielić pracę od życia, za to tata radził sobie z tym świetnie, a
ja mogłam mieć dzięki temu niezłą zabawę, skoro udaje, że nic się nie stało…
- Mój szef jest idiotą i skończonym baranem. – Powiedziałam
spokojnie, starając się przy tym nie śmiać a jednocześnie czekałam na jego
reakcję, była dość. Gwałtowna.
Hamulce zostały wciśnięte do dechy a moje czoło miało
bliskie spotkanie z deską rozdzielczą. Tata patrzył na mnie z niedowierzaniem,
dało się słychać dźwięki klaksonów rozgniewanych kierowców za nami. Był w
szoku. Być może nie powinnam tak mówić podczas jazdy, ale taka była prawda, mój
szef był idiotą, ale mój tata jest cudowny; mój szef jest baranem, ale mój tata
jest nadopiekuńczy. Taka była różnica między nimi i sądziłam, że skoro ojciec
tak bardzo ceni sobie tą granicę między szefem a ojcem to spłynie to po nim,
jednak tak się nie stało.
Kolejny klakson wybudził tatę, ponownie ruszył bez słowa,
nie pytał już o nic. Zastanawiałam się czy powinnam go przeprosić a tak to,
kogo Dona Weia – szefa, czy Dona Weia – tatę?
Kiedy zajechaliśmy pod restaurację, w której zwykle jedliśmy
obiady, Don wysiadł i nie czekając na mnie ruszył do pomieszczenia, w którym
panował morski klimat. Wszędzie było mnóstwo błękitu i bieli, a z żyrandoli w
artystyczny sposób wisiały holograficzne rośliny. Konsjerż przywitał nas ciepło
i zaprowadził do oddalonego stolika, to był nasz stolik. Kiedy wróciliśmy z
Obanu często siadaliśmy z dala od ludzi i długo ze sobą rozmawialiśmy próbując
na siłę nadrobić ten cały stracony czas. Potem stało się to naszymi miejscami,
na które była ciągła rezerwacja.
Odsunęliśmy krzesła, usiedliśmy i wybraliśmy dania. Sałatka
z karczochów dla mnie i duży stek dla ojca, a razem wybraliśmy lody na deser i
o ile zawsze po tym etapie swobodnie ze sobą rozmawialiśmy to dziś panował inny
klimat, siedzieliśmy rozglądając się dookoła szukając jakiegoś punkt
zaczepienia byleby tylko nie patrzeć na siebie. Niezręczną ciszę przerwał w
końcu tata.
- Czuje się jak na pierwszej randce z Twoją matką. –
Usłyszałam. Tata niezwykle rzadko opowiadał mi o przeszłości związanej z nim i
moją mamą, dlatego takie wyznanie było dla mnie cenne, wiedział, jaki temat
zacząć by znów było jak dawniej i byłam mu za to wdzięczna.
Rozmowa ciągła się aż do kolacji, podczas tego wszystkiego dużo
się dowiedziałam o swoich rodzicach sprzed mojego urodzenia. Opowiedział mi o
mamie, która nienawidziła czesać swoich włosów i smarować chleba masłem,
wspomniał o tym jak fatalnie szło mu w szkole zarządzania i jaki mieli plan B
gdyby ściganie się za pieniądze nie wypaliło. Wręcz umiałam się przenieść w
tamte czasy.
Tata wyjaśnił mi również, dlaczego dziś się tak zdenerwował,
zrozumiałam, bał się o mnie w końcu właśnie na tym torze zginęła Maya, może
gdyby to był inny tor i inny czas było by inaczej.
Kiedy wróciliśmy do domu panował już zmrok, a ja nadal nie
miałam pomysłu jak wykraść się z domu na wyścig, na swój pierwszy od trzech lat
wyścig. Sam fakt wymyślenia wymówki jest trudny, nie mam znajomych, wszyscy,
których znałam zostali w szkole z internatem, a z nowymi nie utrzymuje już
kontaktu, nie byli odpowiedni dla mnie. Nie rozumieli mnie i dziwnie na mnie
patrzyli, nie miałam nikogo, kto mógłby mnie kryć, byłam zdana tylko na siebie.
Postanowiłam poszukać inspiracji w Internecie.
Koło dwudziestej pierwszej spokojnie wyszłam z domu,
uprzednio życząc tacie miłego wieczoru. Ubrana w czerwone szpilki i sukienkę,
która ledwo zakrywała mi pośladki ruszyłam ponownie narodzić się, jako Molly.
Okazało się, że tata bardzo się ucieszył, kiedy zakomunikowałam, że idę na
jakąś imprezę w mieście by poznać jakiś ludzi. Martwił się, że za dużo czasu
jestem sama ze swoimi myślami o Obanie, który i tak już nie wróci.
Wysiadłam z autobusu dość szybko jednak miejsce okazało się
być podejrzanie ciche i ciemne. Nigdzie nic się nie paliło. Na miejskim torze
wyścigowym byłam tylko parę razy jednak zawsze byli tu jacyś ludzie, a teraz…
pustka. Pospiesznie wyjęłam telefon z kieszeni i poszukałam numeru do Ricka,
czyżbym coś pomyliła. Jednak zanim wykręciłam numer na wyświetlaczu pojawiła
się informacja:
DZWONI RICK
Rozdział IV - Arena
- Natychmiast mi powiedz gdzie jesteś!? Umawialiśmy się na
coś! – Rick był wściekły i nie umiał się uspokoić w tle było słychać warkot
silników to znaczy, że jestem w złym miejscu. Rozpłakałam się, jak mogłam być
tak rozkojarzona i nie usłyszeć gdzie mam się zjawić.
Rick uspokoił się i powiedział że już po mnie jedzie.
Skuliłam się i przykucnęłam pod latarnią. To co się stało wybiło mnie z dobrego
rytmu.
Co się stanie jeśli rozkojarzę się podczas wyścigu, jeśli
stracę czujność może ja wcale nie powinnam się wplątywać w te cały wyścigi,
może tata ma rację że to dla mojego bezpieczeństwa. Kiedy osiąga się prędkość
ponad dźwiękową każdy zły ruch oznacza śmierć, trzeba być precyzyjnym i
skupionym, a co jeśli nie mam tych cech. Że wyścig na Obanie to był tylko
impuls by odzyskać tatę, a co jeśli już nie mam takiego impulsu? Co jeśli nie
mam tego instynktu, tego ciągu do ścigaczy co teraz.
Moje rozmyślenia przerwał blask reflektorów wozu
podjeżdżającego pod bramę wjazdową na tor. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do
jasnego światła zobaczyłam siedzącego za kierownicą Ricka. Szybko skoczyłam do
auta zostawiając tą ciemność i pustkę za sobą.
Wnętrze czarnego jaguara było całe w czerwieni, nic dziwnego
czerń i czerwień to kolory przewodnie Ricka. Nie jechaliśmy zbyt długo jednak
znów byliśmy w dzielnicy Kosmitów, nie miałam nic przeciwko gdyby nie fakt że
tutaj nie ma toru do ścigania, nie ma nawet czegoś przypominającego tor!
Dopiero jak zaparkowaliśmy Rick pokazał że już się nie
gniewa i zasugerował bym spojrzała ma zegarek. Dziesiąta. Jeszcze godzina.
Rozchmurzyłam się jeszcze godzina i stanę się Molly, tęskniłam za nią.
Weszliśmy do jakieś podrzędnej speluny wypełnionym istotami z całego
wszechświata, nie parzyli na nas krzywo a wręcz z pewnym uznaniem i podziwem że
odważyliśmy się tu przyjść.
Rick jednak nie zatrzymał się nigdzie szedł dumnie aż do
ukrytych wśród kosmitów drzwi. Były tam strome schody, a kiedy je pokonaliśmy
moje życie nagle się zmieniło. Rick położył mi ramię na plecach i zaśmiał się.
- Ciut Cię oszukałem Myszko, to nie są wyścigi uliczne tylko
bardziej podziemne. – Z początku nie zrozumiałam, dopiero po chwili ujrzałam tą
przestrzeń, ten klimat.
Wszędzie były spaliny, kosmici, pojazdy gwar i ryczące
silniki czekające niecierpliwie na start. Nawet na Alwasie się tak nie czułam
jak teraz, to wszystko było tak… piękne. Nie mogłam uwierzyć że znów znajduje
się w centrum tego wszystkiego. Wyścigi zmieniły moje życie, dzięki nim
odzyskałam ojca, przez nie straciłam matkę ale też odnalazłam siebie.
- Hej mała, pokazać Ci swojego ścigacza? – zapytał jakiś
umięśniony facet zaczepiając mnie i patrząc się wymownie na moje piersi.
Dopiero ten tekst sprawił że przypomniałam sobie o swoim stroju który całkowicie
nie pasował do rajdowca, a raczej do taniej dziuni która pragnie poderwać kogoś
na jedną noc. Całe szczęście Rick był obok, złapał mnie mocno za ramię i kilka
razy przeklinając na faceta ciągnął mnie za sobą, kiedy było już bezpiecznie
puścił mnie i szedł dalej.
Pilnowałam cały czas Ricka który był w tym na pewno lepiej
obeznany niż ja. Kiedy byliśmy dostatecznie blisko zauważyłam ścigacz którym
Rick ścigał się ze mną rano. Dopiero teraz zauważyłam jaki jest zniszczony.
Lakier odchodził niemal płatami odsłaniając błyszczącą metalową osłonę turbiny.
Koła na których się podpierał też nie były w najlepszym stanie, a szklana
osłona kapsuły pilota wyglądała jak z najcieńszego szkła które nie wytrzyma
najmniejszego uderzenia. Jazda czymś takim na pewno nie jest bezpieczna, ten
ścigacz wymaga gruntownego remontu jeśli nie nadaje się już do kasacji, jednak
Rick zatrzymał się przy nim i poklepał go czule.
- Mam nadzieje że Ci się podoba. – zwrócił się w moją stronę
i uśmiechnął szeroko, a więc jednak w tym gruchocie Molly ponownie stanie do
wyścigu. Zastanawiałam się co powiedzieć, widać że ścigacz ma dla Ricka
znaczenie, ale jednak… czy to aby na pewno jest bezpieczne?
- Tak, - zaczęłam ostrożnie starając się nie krzywić.
Musiałam mu powiedzieć o swoich obawach. – Jest tylko trochę… - znajdź dobre
słowo, znajdź dobre słowo powtarzałam w myślach. – stary? – zasugerowałam
ostrożnie. Rick nie skrzywił się tylko jeszcze raz poklepał gruchota. W sumie
dobre imię: Gruchot.
- Być może ale ścigałem się nim kiedy ty byłaś na etapie
smakowego błyszczyka do ust! – odpowiedział, a dla mnie stało się wszystko
jasne. Ta maszyna ma ponad 10 lat! Jako Eva byłam przerażona, jednak dzisiaj
był dzień Molly która poczuła dreszcz emocji na myśl o takim ryzyku. Starałam
się jak mogłam nie tracić dobrego humoru. Podobnie jak mój przyjaciel podeszłam
i poklepałam Grucha po jednej z obudowanych turbin i z przerażeniem
stwierdziłam że na rękach zostały mi opiłki lakieru.
- Poprosiłem znajomego by wymienił fotel, na twój ulubiony
skuter mam nadzieje że będzie dobry – poinformował mnie Rick. Racja byłam niska
i fotel rajdowca był dla mnie za duży stąd podczas Wyścigu Oban zamontowano w
miejsce fotela skuter.
- Poznajcie się, a ja skoczę Ci po jakieś ciuchy, nie
wystąpisz w czymś takim. – powiedział drwiąco i gdzieś zniknął między tłumem.
Nabrałam powietrza, zdjęłam szpilki i boso wspięłam się po drabince do kabiny
pilota. Dopiero na górze ujrzałam jak to miejsce jest ogromne. To było
niesamowite że coś takiego istnieje na obrzeżach miasta i pewnie niewiele osób
z zewnątrz o nim wie. Głównie widać tutaj było kosmitów z różnych planet na tle
których ludzie wyglądali dziwnie, wyróżniali się, łącznie ze mną, ale czy to
mnie w jakiś sposób zniechęci?
***
W otoczeniu było czuć desperację pomieszaną z pewnością
siebie. Słyszałam każde uderzenie swojego serca i wydawało mi się że cały świat
pulsuje w jego rytmie. Ręce miałam spocone a z czoła co jakiś czas spadała
kropla potu. Widziałam z kapsuły jak coraz więcej moich rywali ustawia się na
swoje pozycje. Jeszcze dwie minuty i wyścig się rozpocznie. W uszach nadal
brzmiały mi ostatnie słowa Ricka „Stawiam na Ciebie Myszko!”.
Zasady wyścigu były proste, musiałam przekroczyć linię mety
by mieć szansę na kolejny wyścig. Nie liczyło się zwycięstwo, choć nawet o nim
nie marzyłam z Gruchotem. O zwycięstwo będę się starać za trzy wyścigi, teraz
jest to pewien etap eliminacji. Przechodzą Ci którzy w ciągu piętnastu minut
przejadą linię mety od czasu kiedy pierwszy zawodnik trafi na metę. Zadanie
wydaje się proste. Czas ten będzie się skracał o pięć minut na każdym etapie.
Do tego czasu postaram się udoskonalić to cudo techniki motoryzacyjnej którym
obdarował mnie Rick.
Usłyszałam odliczanie. Na ekranie pojawiały się kolejno
liczby, kiedy dojdzie do zera wyścig się rozpocznie. 5... 4… 3… 2… 1…
Ruszyłam, pojazd mocno szarpnął i zerwał się podobnie jak
większość pojazdów na starcie, jednak niektóre zostały, oni nie mają już szans.
Byłam w połowie całego konduktu, widać było już faworytów którzy w swoich
żółtych pojazdach pruli przez tor jak szaleni, czyli to oni nadają tempa,
pomyślałam.
Dodałam gazu a silnik miło zamruczał, o tak, to jest właśnie
to czego mi tak brakowało. Mogłabym zasypiać przy takim dźwięku. Prosta
niewyraźna droga, obiekty mijane z dużą szybkością. Raz po raz niewyraźnie
światło. Ktoś mija mnie z prawej, a ja kogoś z lewej.
Pierwszy zakręt okazał się dla mnie wyzwaniem, tak dawno nie
osiągałam takiej prędkości że w strachu przed skrętem nacisnęłam hamulec.
Przestraszyłam się i zamiast puścić gaz i sterować ja nacisnęłam hamulec! Błąd
nowicjusza za który teraz płaciłam, wyprzedziło mnie dwunastu zawodników.
Postanowiłam to nadrobić na następnym zakręcie. Dodawałam gazu i systematycznie
zwiększałam obroty silników które teraz dochodziły do trzech tysięcy obrotów na
turbinę*, nie był to imponujący wynik ale wybaczam, stara maszyna**.
Nagle poczułam silne uderzenie, kiedy spojrzałam w bok,
jeden z zawodników próbował mnie zepchnąć z toru. Mój instynkt i doświadczenie
zdobyte podczas Wyścigu Oban podpowiedziało mi co mam zrobić. Widziałam jakby w
zwolnionym tempie jak biała wyścigówka oddala się subtelnie na pewną odległość.
Wstrzymałam oddech. To jest mój czas.
Zaczęła się zbliżać. Przygotowałam się na ten moment, lekko
podniosłam Gruchota do góry i sprawnie wykonałam beczkę, sprawiając że mój
napastnik wypadł z toru a ja dalej jechałam ku mecie.
Banery ustawione na trasie zaczęły świecić na czerwono i
pojawił się zegar. Zostało piętnaście minut. Otworzyłam mapę wyścigu, jestem w
połowie. Kiedy skupiałam się na jeździe komputer wyliczał szacowany czas
dotarcia do celu i aż zbladłam. Siedemnaście minut. Nie mam tyle czasu.
Widziałam że wielu zaczęło przyspieszać, zapewne ich komputery wskazały podobny
czas. Zostawałam w tyle. Postanowiłam zaryzykować. Nie po to tu jestem by
przegrać, ale wygrać własne życie.
Odszukałam przycisku TURBO. Była to ryzykowna operacja bo
temperatura turbin była dość wysoka a rano Rick z pewnością też zauważył ten
dym z lewego silnika, a już długo musiał szarżować na torze przed moim
przybyciem. Utrata turbiny może okazać się dla mnie śmiertelna, ale muszę być w
następnym etapie. Z drżącą ręką wcisnęłam guzik z nadzieją że poradzę sobie
jeśli coś pójdzie nie tak.
Gruchot szarpnął tak mocno że musiałam bardzo się starać by
siła nie wyrzuciła mnie z miejsca kierowcy. Może i stara maszyna jednak
turbodoładowanie ma bardzo dobre. Mijałam kolejnych zawodników z dużą precyzją
ale prędkość sprawiała że trudniej się kierowało.
Wskaźniki mówiły że jestem o 20% przed prędkością dźwięku.
Pokonywałam kolejne metry starając się nie myśleć o bólu rąk i nóg. Komputer
mówił że za cztery minuty z tą prędkością będę u celu. Czułam że cały świat mam
w zasiągu ręki.
I wtedy zdarzyło się to czego się tak bardzo obawiałam…
*Zakładam że w ścigaczach przyszłości silnikiem będzie
turbina, albo zespół turbin patrząc na budowę tych silników z serialu, będę
tych nazw używać zamiennie.
**W dzisiejszych czasach turbina która nie przekracza
3000obr/min jest tzw. Turbiną niskoobrotową, zważywszy że taka turbina jest często
stosowana teraz do wytwarzania prądu to w przyszłości mogłaby spokojnie zasilać
samochody wyścigowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje że chcesz podzielić się swoją opinią, jest ona dla mnie cenna dlatego nie lukruj jej, jeśli będzie to nieszczere ;)