Rozdział XXVI
Życie Em
Moja matka porzuciła mnie
na Ziemi, kiedy miałam kilka lat, do tej pory zastanawiam się czy zrobiła to
całkowicie świadomie, ale zrobiła. Moje szczęście polegało na znalezieniu się w
odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, aby zdobyć nową rodzinę.
Moja rodzina była duża,
ale każdy kto potrzebował znalazł w niej miejsce.
Na czele tej rodziny
stała Omira: stara kosmitka pamiętająca czasy istot które nazywała Stwórcami,
pochodziła z gatunku, który był prawie nieśmiertelny, zamieszkująca planetę
wysoce naturalną, nieskażoną przez czynniki zewnętrzne mogła żyć nieskończenie
wiele lat, jednak z nieznanych mi przyczyn została wygnana. Mimo, że mogła
wybrać wiele planet wybrała tą która powoli ją zabija, choć sama twierdzi, że
ma tu do spełnienie misję. Niestety nasz status materialny nie pozwala nam jej
przenieść.
Katrina, wieczna energia,
jedyna która stale może przebywać z Omirą nie narażając jej na wielkie
skażenie. Jest żywą błyskawicą przechadzającą się po domu. Opiekuje się nami,
młodszymi, wszystkimi, kiedy Omira niedomaga. Z czasem my przejmiemy jej
funkcję, póki jednak w pełni nie usuniemy skażenia z siebie nie możemy na
dłuższe etapy przebywać z nią.
Samara, ewenement w
dzielnicy Kosmitów, wychowana jak swoja ziemska dziewczyna, która odniosła wielki
sukces w wyścigach będących jej jedyną i właściwą miłością z czasem jednak jej
miłość przeradzała się w coś zupełnie odmiennego, miłość do faceta tak silna by
w pewnym momencie nas opuścić na krótki czas. Samara jednak zawsze pozostawała
z nami w kontakcie, nigdy nie zapomni swojej rodziny, a my nigdy nie zapomnimy
o niej. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak szybko będzie nas potrzebować.
Holi, moja ukochana
siostra. Ona i brat uciekli przed wojną domową na swojej planecie, zmarznięci,
wygłodzeni trafili pod skrzydła Omiry. Ona starała się nimi zająć jak tylko
umiała, jednak ze względu na swoje specyficzne dary brat Holi szybko nas
opuścił i stał się hersztem gangu. Zawsze jednak wspierał swoją siostrę i Omirę
choć tak nigdy nie przyjęła pieniędzy które były w jej mniemaniu nielegalne.
Oczywiście byli inni,
jednak to oni mnie ukształtowali, żebym potem ja mogła kształtować młodych
podrzutków.
Żyjąc w dzielnicy
kosmitów doświadczyłam wielu sytuacji, widziałam wiele istot i każda w jakiś
sposób pokazała mi jak żyć, jednak wyjątkowym spotkaniem okazało się spotkanie
z Renpom – przedstawicielką mojego gatunku która wyjaśniła mi na czym polega
mój dar, dar mojej rasy.
Błogosławieństwo, dawane
żonie przez męża podczas nocy poślubnej, jeżeli żona dotrzymała czystości. Błogosławieństwo
miało w sobie coś bardzo ważnego: dotyk, który mógł martwy przedmiot zamienić w
złoto. Oczywiste było dla mnie, że taka umiejętność jest mi potrzebna,
haczykiem było tylko pochodzenie męża: musiał był mojej rasy i tu pojawił się
problem, mało jest mężczyzn mojej rasy na Ziemi, a na powrót do domu mnie nie
stać. Jednak zawsze pamiętałam o możliwości zdobycia Błogosławieństwa.
KOMISTRIAT POLICJI KANSAS
CITY
Nie pamiętam, ile razy
już tutaj witałam, aby odebrać Holi, tym razem jednak trochę zeszło mi z
usypianiem mojej grupy podopiecznych… i jej… dlatego wpadłam do nadzorcy
dopiero grubo po drugiej w nocy. Ten sam chudy wąsiaty ziemianin siedział
znudzony przed klawiaturą.
- Dobry wieczór, ja po
siostrę dzwoniono, że tu jest. – spokojnie odezwałam się do funkcjonariusza.
- Imię.
- Holi. Wie Pan przecież,
proszę ją wypuścić. – nie wiem, ile razy powtarzałam to samo w kółko.
- Handlowała nielegalną
substancją na terenie dzielnicy kosmitów. – jak zwykle. Z tym, że był haczyk.
- Nie pobiera za to
opłat, znajdę tysiące świadków na to, ona tylko jest w posiadaniu własnego
ogona, nie można jej winić za to, że jest kosmitką. – formułka wypluta z
pamięci, krzywe spojrzenie.
- Zaręczę za nią,
obiecuje. – dodaje. Facet marszczy się i wstukuje coś w klawiaturę.
- Cela 5, strażnik
zaprowadzi.
W Celi 5 z racji później
pory prócz Holi był ktoś jeszcze, chudy, blady łysy chłopak w naszym wieku.
Holi rozmawiała z nim wymachując przy tym energicznie ogonem, zdawało się, że
świetnie się bawią. Była aż wściekła, że musiała wychodzić. Na pożegnanie dali
sobie całusa w policzek oraz w specyficzny sposób dotknęli swoich dłoni, jakby
były złączone niewidzialną substancją.
W ten sposób do naszej
rodziny dołączył kolejny członek: Ziemianin Mark który stał się moralnym duchem
mojej kochanej Holi… nasza rodzina rosła a wraz z nią wydatki, Omira słabła,
Holi mogła wiele jednak naturalnych elementów nie potrafiła stworzyć. Co
miesiąc staraliśmy się sprowadzać czystą wodę z naturalnych źródeł,
zainwestowaliśmy nawet w kapsułę imitacyjną do oszukania umysłu Omiry. Jednak z
każdą chwilą, Omira słabła.
Pomocny w tym aspekcie
okazał się nasz nowy członek rodziny – Mark, rodzice wysoko postawieni którzy
udają, że nie widzą zdegenerowanego syna dał nam wejściówkę na bankiet
powitalny rodziny królewskiej z Kaspii. Holi i Mark dobrze się tam bawili, mi
zależało na jednym: znaleźć kogoś kto pomoże mi uratować Omirę od życia na
Ziemi. Kaspia wydawała się idealna: naturalna planeta, mnóstwo możliwości by
Omira żyła tam kolejne tysiące lat.
Wtedy poznałam Arona,
księcia i następcę tronu. Szybko zrozumiałam, że jest on idealną osobą do
pomocy mojej opiekunce. Nie chciałam go wykorzystać, a jedynie przekonać, że
przyjęcie Omiry jest dla niego jako obejmującego tron najlepszą możliwą opcją.
Dodatkowo zrozumiałam coś jeszcze… Aron był niesamowitym podrywaczem. Był wręcz
arcymistrzem sztuki. Wystarczyło mu dziesięć minut by przekonać mnie do wielu
lubieżnych czynów, po których otrzymał siarczysty policzek i o dziwo to wystarczyło
byśmy się zaprzyjaźniliśmy.
Nigdy więcej nie
wylądowaliśmy w namiętnych pocałunkach w piwniczce na wino, on to o dziwo
szanował, a i ja nie miałam zamiaru zbliżyć się do niego w ten sposób, nadal
miałam nadzieje, że kiedyś otrzymam błogosławieństwo. A Aron? Rozwijał się w
kwestiach przyjemności cielesnych, czasem nawet pytając mnie o zdanie, a nawet
żartując. Nie miałam mu za złe, traktowałam go jak brata, a on mnie jak dobrą
siostrę.
Aron dał mi gwarancję, że
Omira trafi na jego planetę po jej odbudowie, musiała przeżyć na Ziemi około 2
lat, może trochę dłużej, musiałam jej tylko w jakiś sposób kupić ten czas.
KANSAS CITY, 3 miesiące
później.
Tak się w życiu dziwnie
składa, że często spotykamy odpowiednie osoby w najmniej oczekiwanym momencie,
takie właśnie było spotkanie z Siwertem. Przystojnym czarnowłosym
przedstawicielem mojej rasy z ostrymi rysami twarzy i oczami diabła. Któregoś
razu wpadliśmy na siebie na ulicy, tak po prostu. Wymieniliśmy uprzejmości, nic
niezwykłego, zapewne z ciekawości odprowadził mnie do domu i coraz częściej do
niego wpadał.
Nie przepadał za dziećmi,
Katrinę unikał jak ognia, a Holi się brzydził, nie krył się z tym ani przez
chwilę, interesowałam go tylko ja. Silwert był dość bezpośrednią istotą,
przyszedł do mnie w marcu pewnego roku, zażądał rozmowy w cztery oczy.
- Powiem wprost, ja
potrzebuję rasowej żony, takiej którą będzie się zachwycać moja matka, Ty zdaje
się, że chcesz ciągnąć ten grajdołek, zostań moją żoną, dostaniesz moje
błogosławieństwo, a ja zyskam żonę, którą będę mógł zdradzać i żądać ciepłych
obiadów. Wchodzisz w ten układ? – wiedziałam, że mówi poważnie, nie podobał mi
się ten układ. Odmówiłam tym specyficznym zaręczynom, spodziewał się tego.
- Jakbyś jednak zmieniła
zdanie, szukaj mnie tutaj, moja nowa miejscówka – podał mi wizytówkę. – powiedz
o niej temu Twojemu dziwnemu przyjacielowi od kształtów, zdaje się, że lubi
ryzyko i wyścigi, szykuje małe przedstawienie o którym będzie się mówić.
- Idź już. – poprosiłam
chowając wizytówkę w kieszeń. Posłuchał uśmiechając się z dużą pewnością, że w
końcu do niego przyjdę. Usiadłam na łóżku, było mi aż niedobrze. Nie takich
zaręczyn się spodziewałam, a już na pewno nie od Siwerta.
- Mógłby przynajmniej
nauczyć się mojego imienia, jak już Cię tak obserwuje. – Aron zmaterializował
się przy moim boku, wiedziałam, że podsłuchuje. Oparłam głowę o jego ramię.
- To była prywatna
rozmowa. – przypomniałam.
- Mógłby przynajmniej
połasić się na kwiaty. – W jego dłoni urosła piękna czerwona róża.
- Czekoladki. – Kwiat
zamienił się w zgrabne pudełko drogich słodyczy.
- A już na pewno…
powinien uklęknąć. – Aron uklęknął przy mnie i zmienił ludzką postać w ideał
Wiryniana. Mój ideał.
- I dopiero wtedy spytać
z największą powagą, patrząc Ci w oczy: Czy wyjdziesz za mnie? – przez chwilę
czułam się wyjątkowo, tak to byłyby idealne zaręczyny, jednak Aron dłuższą
chwilę się nie odzywał, jakby czekał na coś. On mówił poważnie…
- Aron… - zatykało mnie,
mimo że minęły trzy miesiące nigdy nie przypuszczałam, że on jeszcze
kiedykolwiek powróci do tego temat.
- Zanim odmówisz, pomyśl.
Wiem, że zależy Ci na tym błogosławieństwie, ale do cholery Em! Byłabyś moją
żoną, niczego by Ci nie brakowało, zakochałem się w Tobie od kiedy uderzyłaś
mnie w tą moją durną głowę! Nie mogą przestać myśleć o Tobie. – chwycił moją
dłoń i lekko się uniósł by jego usta były na wysokości mojej. – Zgódź się.
- Nie mogę. –
odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tak kocham Arona, ale jak brata, przyjaciela,
nie mogę na niego patrzeć z perspektywy męża, muszę mieć męża swojej rasy. –
Ale jeżeli moje nie ma sprawić, że już Cię nie zobaczę to się zgodzę. –
odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Aron był kimś ważnym, był kimś komu mogłam
zaufać, kimś kto uratuje Omirę.
- Nigdy Cię nie zostawię.
– Pocałował mnie w policzek i przybrał ludzką postać. – Jakbyś kiedyś zmieniła
zdanie…
- Nie zmienię.
- Wiem o tym, ale zawsze
Ci pomogę.
Nasze życie mogłoby się
potoczyć dalej, iść do przodu, minęła wiosna, lato. Nasza paczka wzięła sobie
do serca radę Siwerta i przygotowywaliśmy się do wyścigów na wielką skalę.
Wszystko było idealnie aż
do jednej wrześniowej nocy wszystko się zmieniło. Omira miała atak. Tak
poważny, że ledwo ją odratowano, a my nie mieliśmy już pieniędzy. Szybko
potrzebowaliśmy pomocy. Omira ma gwarancję zamieszkania na Kaspi, ale do tego
czasu musi przeżyć.
Dlatego poszłam tam, do
groty po pierwszych wyścigach. Nie konsultowałam tego z nikim, choć z
perspektywy czasu wiem, że powinnam.
- Zgadzam się. – odpowiedziałam
na wejściu. Jego gabinet u szczytu groty z widokiem na nią był cały w
czerwonych kolorach przeplatanych złotem. Siedział w czarnym garniturze
obserwując jak dwie ziemianki półnagie całują się na jego łóżku, obrzydliwe.
Nawet na mnie nie spojrzał.
- Wnioskuję, że masz
warunki, dlatego skoro jesteś taka bezpośrednia, to je podaj i nie marnuj
mojego czasu, gdy jestem pochłonięty rozrywką.
- Chcę pieniędzy, tyle
aby wystarczyło na leczenie mojej opiekunki na dwa lata, po tym czasie, bez
zająknięcia będę Twoja. – odpowiedziałam podchodząc bliżej.
- Jesteś z nią bardzo
związana, skoro chcesz zapłacić jej życiem za swoje. – odpowiedział wstając i
podchodząc do okna.
- Chcę ją tylko uratować,
tak jak ona uratowała mnie.
Dwie dziewczyny przestały
się całować i spojrzały na Siwerta, lekko zakłopotane.
- Nie kazałem Wam
przerywać. – upomniał je i ponownie zaczęły namiętnie się całować.
- Nielimitowane środki na
leczenie Twojej opiekunki w zamian za Twoją bezwarunkową wierność i
posłuszeństwo jako moja żona, uczciwe. Zaznaczmy jeszcze w tej umowie, że mnie
wierność nie obowiązuje, a i łagodnością nie grzeszę. Zgadzasz się? – spytał w
końcu na mnie patrząc. – No i jako moja narzeczona, musisz przestać się ubierać
tak grzecznie, wszyscy w okolicy mają Cię pragnąć. Przebierz się… - rozejrzał
się po pokoju - w jej ubrania – wskazał na jedną z dziewczyn której ubrania
leżały na podłodze. Jasne, obcisłe i wyzywające.
- Teraz?
- Tak, nie marnuj mojego
czasu. Nie odpowiedziałaś na pytanie. – Nie kryłam zdziwienia, ale sama do
niego przyszłam, wiedziałam jaki jest.
- Zgadzam się. –
odpowiedziałam pewnie podpisując tym samym cyrograf z diabłem.
- W takim razie, dlaczego
jeszcze stoisz, przebierz się. – powtórzył patrząc na mnie oczekująco.
- Tutaj? – upewniłam się,
w głębi pokoju zobaczyłam jakiegoś faceta zapewne ochroniarza no i jeszcze te
dziewczyny. Nie czułam się tym dobrze. Silwert nie odwrócił wzroku, patrzył cały
czas na mnie z oczekiwaniem, ściągnęłam wszystko z siebie, nawet nie próbując
się zasłaniać, prawie widziałam w jego oczach jak kalkuluje wszystko w głowie.
- Zadowolony? – spytałam
drwiąco sięgając po zasugerowany mi strój.
- Gdybym nie był, już byś
o tym wiedziała. Wszystkie Twoje potrzeby pieniężne na Twoja opiekunkę będą
spełniać osoby mi przychylne, żebyś mi tutaj nie przeszkadzała za często.
Dostaniesz listę. Ale nie próbuj wykorzystywać tych pieniędzy na inne cele niż
Twoja opiekunka – kiedy się przebrałam popatrzył na mnie przychylnie.
- Ubieraj się w tym
stylu, a nawet będę zadowolony z nocy poślubnej. – Nawet się uśmiechnął, a mi
trochę spodobał się ten strój, był odważny, a ja sprzedając siebie jestem
odważna, schowałam broń za pasek i nie czekając na pożegnanie zbierałam się do
wyjścia.
- Albercie, poproś
chłopaków, aby przyprowadzili mi tą niewiastę grzebiącą przy jednym z ścigaczy,
mam wrażenie, że powinna pogrzebać w czymś jeszcze prócz tego zardzewiałego
ścigacza. – usłyszałam jeszcze wchodząc do windy.
Biedna dziewczyna, nawet
nie wie co może ją tutaj czekać. Pomyślałam i w przypływie głupoty postanowiłam
przeciwstawić się swojemu nowemu narzeczonemu i jej pomóc. W ten sposób
poznałam nowego członka mojej rodziny… Molly.
Pisz więcej, czekam! :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc nastawiałam się na kolejną dawkę Aikki, ale chyba muszę jeszcze trochę poczekać. :( Odnoszę wrażenie, że wpadłaś w pułapkę i starasz się z niej wyrwać wplatając w opowiadanie relacje innych bohaterów. Nie jest to złe (chyba), chociaż po dzisiejszym przeczytaniu sytuacji z perspektywy Em trochę czuję się zdezorientowana. Po tak długim czasie nieczytania bloga miałam mały problem z przypomnieniem sobie niektórych postaci ^^" Zastanawiam się też czy ciągłe zmienianie głównego bohatera nie zagmatwa opowiadania i przede wszystkim nie zabierze mu tego niepowtarzalnego klimatu.. Mimo to brawo za pomysł kontraktu Em odnośnie małżeństwa i przybliżenie zażyłości między Aronem a całą ekipą. Zawsze mnie ciekawiło co książę robi wśród takiej zgrai xD
OdpowiedzUsuńPS: Niektóre zdania w notce były za długie i powstawiałabym gdzieniegdzie więcej kropek, ale to taki drobny szczegół ;)
PS2: Bardzo, ale to bardzo cieszę się, że nie porzuciłaś bloga :* Brakowało mi Twojej twórczości <3 Czekam na kolejną natkę z niecierpliwością!