25 marca 2020

Rozdział XLVII


Rozdział XLVII

Kiedy lądowaliśmy działo się wiele niezrozumiałych dla mnie i innych sytuacji. Już sam wylot z Nourasji był bardzo chaotyczny. Aron i Aikka byli dla siebie zimni, co skutkowało skróceniem naszego pobytu. Przed samym wylotem Em wsiadła do innego statku i wyleciała w bliżej nieokreślonym kierunku, a żeby było tego mało to w chwili gdy wysiadaliśmy na Ziemi, Tom przybrał postać Em i razem z Aronem prosili byśmy zachowali to dla siebie.
Pytałam Arona o to w myślach, jednak ten uparcie milczał, choć jego zmartwiony wzrok mówił mi, że coś jest nie tak, jednak nie może mi o tym powiedzieć. Miałam nadzieje, że jak znajdziemy chwilę w ustronnym miejscu wytłumaczy mi wszystko.
Ze względu na nasz wcześniejszy powrót nikt nas nie przywitał, jednak nie zraziłam się. Postanowiłam, że pierwsze co zrobię to pojadę do Ricka i zrobię mu niespodziankę. Nie chciałam jednak zostawiać przyjaciół samych. Aron widząc moje zniecierpliwienie uśmiechnął się szczerze.
- Trochę nam zejdzie na rozładunku, możesz jechać. – Powiedział jasno, dobrze wiedząc jaki obiorę kierunek - Kierowca jest do twojej dyspozycji. Chciałbym tylko żebyś wpadła do sierocińca jak się przywitasz… z Rickiem. – Dokończył z lekką pewnością, jakby wiedział czego mam się spodziewać.
- Dziękuję Aron. – Powiedziałam krótko i oddaliłam się w stronę zaparkowanego samochodu.

Pukałam, dzwoniłam, wołałam. Jednak nic się nie wydarzyło. Nikt na mnie nie czekał w mieszkaniu Ricka. Zdawało się, że wiatr już dawno zadomowił się w tym miejscu, a nas nie było zaledwie tydzień.
Wiesz gdzie go szukać. Pomyślałam pamiętając obrazek szczęśliwej rodziny odchodzącej podczas naszego odlotu, ale nie umiałam do końca przyznać się sama przed sobą, że może tam być. Nie chciałam, żeby tam był. Nie chciałam go znaleźć u niej.
Postanowiłam wrócić do swoich przyjaciół, którzy miałam nadzieje, że dojechali już do sierocińca z całą skradzioną wodą z Nourasji. Kierowca jakby dostał przykaz od Arona czekał na mnie przed wejściem. Wślizgnęłam się na tylnie siedzenie królewskiego samochodu i rozsiadłam w skórzanym karmelowym siedzeniu.
Cansas City o tej porze roku było takie smutne. Szarawe i czarne chmury goniły się w nieskończonym wyścigu o miano najszybszej i największej. W powietrzu unosił się zapach pleśni i wilgoci, a na ulicach panowała wieczna plucha. Dzielnica Kosmitów była w jeszcze gorszym stanie. Drogi dawno nie były czyszczone i w brzegach zbierał się już piach i brud. Ceglane mury kruszyły się z biegiem mijających lat.
Kiedy dojechałam na miejsce Aron kończył rozładowywać beczki z wodą używając przy tym swoich umiejętności: siły oraz szybkości zaczerpniętych od innych ras. Zanim zdążyłam wysiąść ten już klepał pakę pustego auta.
Ona umiera.  Usłyszałam w myślach, gdy zbliżyłam się do Arona.
Co jej może pomóc? Odpowiedziałam na jego zaczepkę podchodząc bliżej. Oparłam się o ścianę sierocińca, a Aron poszedł za moim przykładem.
W tej chwili chyba tylko najczystsze środowisko we wszechświecie. Przed oczami stanął mi Oban. Połacie zieleni, nienaruszone górskie szczyty i krystaliczna woda.
- Możesz ją tam zabrać? – Aron odezwał się pełen nadziei. – Ona nie przeżyje podróży na Kaspie. – dodał w myślach.
- Ja nie mam takiej mocy. – Sprowadziłam go szybko na ziemię, jednocześnie myśląc o moim przyjacielu, który taką moc posiada.
- Chociaż spróbuj, ona umrze w ciągu godziny. Zbyt długo nas nie było… - spuścił wzrok. – Em mi tego nie wybaczy…
Mocno wzięłam powietrze do płuc.
- Jordan nie jest chłopcem na posyłki Aron, to Avatar. – wyjaśniłam mu bardzo wyraźnie podkreślając tym samym, że nasze problemy muszą pozostać naszymi.
- Który ma do Ciebie słabość. – zauważył – Myślę, że właśnie nas podsłuchuje i tylko czeka, aż dasz mu znać by się ujawnił. – a we mnie się zagotowało. Uderzyłam pięścią w mur. Nienawidziłam, kiedy miał rację.
- Nie jestem Twoim gońcem Aron! – wysyczałam w końcu. Każda jego prośba zawsze jest „tą ostatnią”. Chciałam odejść, jednak on skutecznie mnie zatrzymał.
- To jest nasza ostatnia szansa, naprawdę chcesz pozbawić tą starą  istotę życia? – Spytał z błaganiem w oczach. Zrezygnowałam, kiedy poczułam falę smutku przechodzącą przez moje ciało. Wiedziałam, że to Aron, musiał mieć zdolność panowania nad emocjami.
- Spróbuje – wydusiłam w końcu. – Chodźmy do środka. – poprosiłam. Jeżeli miałam wywołać Avatara, wolałam nie robić tego na zewnątrz, by nie wzbudzać sensacji.
Kiedy znaleźliśmy się na zaniedbanej klatce schodowej zamknęłam oczy i uspokoiłem oddech.
- Jordan – wymówiłam jego imię bardzo niepewnie patrząc w sufit.
- Potrzebuję Twojej pomocy. Jeżeli mnie słyszysz… - kontynuowałam bez większej nadziei na sukces. – To nie działa! – westchnęłam zirytowana w stronę Arona, który zdążył skulić się na schodach.
- Postaraj się bardziej… - poprosił jeszcze raz, wrzucając mi do głowy obraz załamanej Em, jeżeli dowie się o tym, że mieliśmy wyjście z tej sytuacji i go nie wykorzystaliśmy.
- Jordan… - wymamrotałam jeszcze raz. Jednak odpowiedziała mi cisza…
… do czasu.
- Mam do Ciebie wielką słabość – Usłyszałam głos Jordana w eterze. O dziwo, myślałam, że słyszę to tylko ja, jednak Aron też wydawał się być zaciekawiony.
- Nie dziwcie się tak. Jeżeli mam Wam pomóc, potrzebuję Was oboje. – odezwał się głos. Aron otrzepał kurz z spodni i stanął przy mnie szukając naszego rozmówcy.
- Portal na Oban otworzy się wkrótce. Musicie zadbać, by tylko Omira przez niego przeszła. – instruował nas. – Będzie otwarty bardzo krótko, dlatego nie może nikt w tym przeszkodzić.
Wszystko ucichło. Wiedziałam, że Jordan działa teraz w sprzeczności z działaniem Avatara, już sam fakt, że się odezwał może sprawić mu wiele kłopotów. Zostawił nam jednak bardzo mało wskazówek.
- Za mną! – Aron szarpnął mnie mocno i zaciągnął do pokoju, gdzie zgromadzony był zapas wody, a za szczelnymi drzwiami leżała Omira.
- Jaka jest szansa, że Twój Jordan zawiedzie? – Spytał pospiesznie. Czuł, że możemy ominąć okazję w każdej chwili. Ja sama nie wiedziałam, na ile mogę ufać Jordanowi, jednak zwykle mnie nie zawodził.
- Niewielka. – odpowiedziałam.
- Dobrze. – Wziął głęboki oddech.
- Za chwilę otworzę drzwi do Omiry. Wejdziesz tam i pomożesz przejść przez portal. Ja za ten czas będę bronił dostępu do niej. – wyjaśnił plan na szybko i już chciał się rzucić do wyrwania drzwi izolatki.
- Czekaj! – Chwyciłam go za rękaw. – Jak to bronił? – spytałam patrząc mu w oczy.
- Myślisz, że mieszkańcy tego domu pozwolą Ci ot tak wejść do Omiry, a tym bardziej zabrać ją w nieznane? – Spytał z ironią i jak na złość pojawiła się Holly zaniepokojona naszą rozmową.
- Spiskujecie? – Spytała skacząc wzrokiem na mnie i Arona. Aron nie czekał na moją odpowiedź, odepchnął Holly, a drugą rękę nienaturalnie rozciągnął i wyrwał z framugi drzwi.
- Eva! – Przypomniał mi co miałam robić. Wbiegłam do izolatki, a za mną zamknęły się drzwi. Widziałam przez szybę, jak Aron zaczyna szarpać się z Holly. Jednak skupiłam się na swoim zadaniu.
Pierwszy raz stanęłam twarzą w twarz z tą słynną Omirą. Wyglądała jak Cathulu. Jej czarno-zielone łuski pokrywały całe jej ciało, a macki wystające w okolic ust i nosa nie pokazywały optymistycznego nastawienia. W całej izolatce panowała atmosfera z podwyższoną zawartością tlenu. Patrzyła się na mnie oczami, które zawały się gasnąć z każdą chwilą.
- Pomogę Ci – obiecałam, choć sama zaczynałam wątpić w tą obietnicę, gdy za szybą zaczynała się rozgrywać regularna walka. Holly wraz z innymi podopiecznymi starali się dostać do izolatki, by mnie wyciągnąć, nic zupełnie otruję Omirę swoim jestestwem.
- Ty jesteś Molly, prawda? – Spytała nagle ochrypniętym głosem. Przeszły mnie ciarki, kiedy wypowiedziała to imię.
- Tak. – Nie chciałam podchodzić bliżej, by jej nie zaszkodzić, choć nogi same do niej ciągnęły.
- Słyszałam o Tobie. – wypowiedziała z trudem.
- Pewnie Em dużo o mnie mówiła, lub Aron… - wymamrotałam. Kobieta nie wyrażała żadnych emocji, jednak to co powiedziała potem sprawiło, że aż zamarłam:
- Żyłam w czasach, gdy panował Canaletto, widziałam jego upadek. Chciał moją rasę przekonać, do dołączenia do niego. Mówił, że stworzył gwarancję wiecznego urzędowania. Ty nią byłaś… prawda? – Spytała bardzo słabym głosem. Wtedy uświadomiłam sobie, ile ona musi mieć lat, ile lat już żyje, że pamięta rządy Canaletto. Zanim jednak o cokolwiek zapytałam oślepiło nas światło. To było to, na co czekałam.
Podeszłam do niej już bez strachu, za chwilę miała być już w idealnych warunkach do życia. Miała się odrodzić. Pomogłam jej wstać z łóżka i skierowałam się do coraz intensywniejszego światła. Dopiero po paru chwilach uświadomiłam sobie, że to światło to tak naprawdę Jordan, w ciele Avatara w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Podaj mi dłoń Omiro. – jego głos rozniósł się echem po izolatce, aż ciarki mnie przeszły. Kobieta wysunęła z oporami swoją dłoń i chwyciła Avatara.
W tym jednym ułamku sekundy, zanim zniknęli mi w tym złotym blasku ujrzałam uśmiechniętą twarz Jordana. Cieszyłam, się że go widzę, choć w tak dziwnych i niespotykanych okolicznościach. Nadal mi pomagał, choć miał na głowie cały wszechświat. Kiedy zniknęła, musiałam z Aronem rozegrać jeszcze jedną walkę – wyjaśnienie wściekłemu tłumowi, gdzie zabraliśmy ich opiekunkę.
- Jedź do domu. – poprosił, kiedy odprowadzały mnie kilkanaście par oczy przepełnionych nienawiścią.
- Wróć do domu, jak skończę z nimi rozmawiać, dam Ci znać. – wyjaśnił całując mnie przelotem w policzek i zatrzaskując za sobą drzwi.
Kiedy dotarłam do domu, nikogo w nim nie zastałam. Prawdopodobnie ojciec znowu szuka sposobu na podratowanie biznesu, pomimo sukcesów Arona, nadal nie ma godnego następcy, a Rick niechętnie wraca do rozmów o mnie jako kierowcy.
Zasnęłam w swoim łóżku – miłe uczucie. Przyśnił mi się sen, z serii tych, które zawsze wróżyły coś złego…
- Molly, proszę obudź się. – usłyszałam zachrypnięty głos Jordana. Kiedy otworzyłam oczy byłam w jasnym pokoju, dokładnie takim samym, jak w dniu w którym Jordan został Avatarem. Mój przyjaciel stał naprzeciw mnie w fioletowej szacie niechlujnie zawiązanej w pasie. Był zmartwiony.
- Jordan co się dzieje? – spytałam, starając się odgonić myśl, że mimo starań Omira nie żyje, być może zwlekaliśmy za długo…
- Musisz uciekać. – zakomunikował krótko. Cofnęłam się o krok, nie rozumiałam jego słów…
- Przed kim uciekać? Przed Tobą? – dopytałam niepewnie.
- Nie mam dużo czasu. Stwórcą nie spodobało się, że po raz kolejny ingerowałem w Twoje życie. – Zlustrował mnie wzrokiem. – Postanowili wszystko cofnąć… - zmrużyłam oczy, starając się wyostrzyć mojego przyjaciela w coraz jaśniejszym otoczeniu.
- Wszystko to znaczy co? – dopytałam, nieświadoma wszystkiego zaczęłam się trząść. Wahał się, jakby nie chciał mi tego mówić.
- Dzisiaj z rana, kiedy laborant śledczy wejdzie do swojego biura, komputer poinformuje go, że znaleziono DNA w 100% zgodne z DNA sprawcy potrącenia sprzed roku, a nieodczytane zapisy z monitoringu pokażą obraz.
Mój oddech stał się coraz głębszy. Połączyłam kropki, jak na obrazkach z podstawówki, ale nie chciałam zobaczyć obrazka… wypierałam to z głowy.
- Zobaczą Ciebie i na potwierdzenie będą mieć Twoje DNA – tylko Twoje Molly. – Jordan starał się do mnie zbliżyć. – Wiesz, że prokurator jest cięty na tę sprawę mimo, że minął rok. Musisz uciekać.
- Ale dokąd? – Myśl, że wyjdzie moje tak długo skrywane przestępstwo mnie przeraziła.
- Z dala od Ziemskiej jurysdykcji. – ton jego głosu zmusił mnie do spojrzenia w jego złote oczy.
- Leć do Aikki, on Cię ochroni. – powiedział powoli, abym w tych nerwach to zapamiętała.
- Aikka mnie ochroni. – Powtórzyłam, aby dodać sobie odwagi. Wtedy zaświtała mi inna myśl…
- Mówiłeś, że cofnęli wszystko. – przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, że Jordan najchętniej by się teraz ulotnił. – Co z Omirą? – Spytałam, przecież jeszcze tego samego wieczoru Jordan zabrał ją na Oban.
Avatar zacisnął mocno wagi i spuścił wzrok.
- Mów! – rozkazałam.
- Skup się na sobie, Molly. Musisz uciekać. – powtórzył.
- Gdzie jest Omira Jordan? – Przybliżyłam się do niego ostrożnie, jak lew rozpoczynający polowanie na łanię.
- Musiałem ją odesłać. – odpowiedział lakonicznie.
- Dokąd? – spytałam oddychając już niemal na głos. Każdy mój wydech było wyraźnie słychać.
- Na obrzeża Kansas City, koło wysypiska kompostowego. – odpowiedział wyraźnie zawstydzony.
- Dlaczego tam? – Spytałam. Nie miałam z nią wielkiej więzi, jednak wiedziałam, że była ważna dla moich przyjaciół, oszukiwali i kradli dla niej, tylko po to by przeżyła.
- Uciekaj, nie myśl o tym. – poprosił. Zdałam sobie sprawę, że wysypisko o którym mówi, znajduje się prawie godzinę drogi od miejsca, w którym mieszkam. Nie chodziło mu o to by odstawić ją w bezpieczne miejsce, ale żebym nie wpadła na to by po nią jechać, albo żeby zająć swoich przyjaciół kiedy ja będąc na drugim końcu miasta w astroporcie będę uciekać.
- Sama sobie odpowiedziałaś. – spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Była słaba, nie przeżyłaby podróży.
- Ona była częścią czyjeś rodziny. – wyszeptałam.
- Ale nie Twojej. Proszę Cię nie rób nic głupiego i uciekaj. – jego błagalny głos sprawiał, że moje serce mocniej zabiło.
- Molly. – Jordan pojawił się przy mnie i bez mojej zgody objął jedną ręką w pasie, przyciągnął do siebie, a drugą złapał za kark, jakby chciał mieć pewność, że nie odsunę się w tej chwili.
- Kocham Cię, obiecaj mi że przeżyjesz to życie najlepiej jak możesz. – Wtedy mnie pocałował, zachłannie, to było pożegnanie, którego w tamtej chwili się nie spodziewałam. – Uciekaj Molly jak najszybciej. – szept zapadł mi w pamięć: Uciekaj…
Cała zalana potem, ledwo łapiąc powietrze zerwałam się z łóżka. Nie wiedziałam, czy to był sen, czy naprawdę rozmawiałam przed chwilą z Jordanem po raz ostatni. Z wielkimi zawrotami głowy upadłam na kolana i wyrzuciłam z siebie resztki chińszczyzny z kolacji.
Czując cierpki smak w ustach, zmusiłam się do wstania. Chwyciłam swoje zabrudzone jeansowe rybaczki, czarny podkoszulek i wytartą skórzaną kurtkę, oraz mały plecak, do którego spakowałam dokumenty, batonik i butelkę wody.
Kiedy wychodziłam, spojrzałam na zegarek – 3:20. Czyli mam jakieś trzy godziny aby uciec z Ziemi. Sama odprawa i zakup biletu zajmie mi dobrą godzinę. Musiałam jak najszybciej dostać się na lotnisko.
W płucach czułam zimne powietrze, które trochę otrzeźwiło moje myślenie. Z garażu wyjęłam swój skuter i nie bacząc na to czy obudzę tatę, czy nie uruchomiłam go na podjeździe i jak najszybciej opuściłam rezydencję mojej rodziny.
Wjechałam na autostradę. Do Astroportu miałam jakieś dwadzieścia minut drogi. Wystarczająco aby dotrzeć i uciec stąd zanim zacznie świtać. Jednak kiedy zobaczyłam zjazd na południowy wyjazd z miasta… musiałam.
Załatwię obie sprawy Jordan. Obiecuję. Pomyślałam, gdy tylko znalazłam się na drodze prowadzącej na południową część miasta. Nawet nie wiem czego się spodziewałam. Jordan domyślnie, ale jednak potwierdził, że Omira już nie żyje. Wysypisko kompostu było idealnym miejscem do zamaskowania śmierci – odór z tego miejsca tuszuje każdy zapach włącznie z zapachem rozkładającego się ciała.
Pustynny krajobraz wyłaniał się wraz z każdą minutą. Czerwono-pomarańczowa barwa zapanowała nad krajobrazem. Nie miałam pojęcia gdzie szukać. Głupio myślałam, że ciało będzie porzucone przy drodze i jeszcze oznaczone jakimś mrugającym światełkiem. Porzuciłam skuter przy drodze i zaczęła biec wokół kompostowni w poszukiwaniu ciała Omiry.
Kiedy już chciałam wypluć sobie płuca, zobaczyłam kontur, przysypany już częściowo piaskiem. Kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam ją, a raczej jej ciało… już powoli wzdęte i coraz ciemniejsze. Nie wiem o czym w tym momencie myślałam, ale nie chciałam zostawiać tego w ten sposób. Zadzwoniłam do Arona, nie chciałam by Holly dowiedziała się o ciele przez telefon.
- Potrzebuję Twojej pomocy. – wyznałam, kiedy odebrał.
- Gdzie jesteś? – Spytał gotowy do drogi.
- Przy kompostowni, za miastem.
- Gdzie? – Zdziwił się – Dobra. Wyczuwam Cię. Zaraz będę. – odpowiedział po chwili namysłu.
Nawet nie chciałam myśleć, ile kosmitów musiał spotkać w swoim życiu, by w tej chwili posługiwać się tyloma umiejętnościami. Był niesamowitą istotą. Cieszyłam się, że mogę mieć go za przyjaciela nawet w takiej chwili. Odeszłam kawałek, by w chwili kiedy tu się zjawi, nie widział od razu tego ciała. Zjawił się dość szybko, wykorzystując przemianę w Phils (rasa Spirit’a). Kiedy lądował wskoczył znowu w swoją ziemską powłokę.
- Co się dzieje? Czemu to jesteś? – Pytał zdenerwowany rozglądając się na boki. Zamarł kiedy ją zobaczył. Chciałam mu wytłumaczyć co się stało, jednak on uciszył mnie gestem ręki. Zaczął intensywnie się we mnie wpatrywać. Wiedziałam, że czyta mi w myślach, więc skupiłam się na wiadomości od Jordana. Z każdą chwilą, ogarniało go coraz większe przerażenie.
Widziałam, jak przełyka ślinę i odsuwa mnie by podejść bliżej leżącej nieopodal Omiry. Wyciągnął ku niej dłoń i zatrzymał ją wyprostowaną. Grunt pod jej ciałem, zaczął przypominać ruchome piaski, które zaczęły ją pochłaniać. Doskoczyłam do niego i szarpnęłam.
- Co Ty wyprawiasz!?
- A jak myślisz!? Holly i Em nie mogą dowiedzieć się, o tym co tu zaszło. Zbyt długo zajęło mi przekonywanie ich wszystkich, że Omira jest bezpieczna. Em by mi tego nie wybaczyła! – wykrzyczał i odtrącił mnie by dokończyć maskowanie ciała. Kiedy skończył spojrzał na mnie zmartwiony.
- Nikt nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Rozumiesz?
- Rozumiem. – odpowiedziałam zrezygnowana. Niepodobało mi się to w jaki sposób ją potraktowaliśmy, mimo, że ona tyle dobrego zrobiła. Irytowały mnie te wszystkie tajemnice, jednak były one konieczne, dla naszego bezpieczeństwa.
Właśnie… Bezpieczeństwo… Pomyślałam. Aron jakby usłyszał moje myśli i chwycił mnie mocno za ramiona. Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach, a na jego plecach pojawiły się skrzydła.
- Widziałem wszystko i o tym dlaczego powinnaś jechać prosto do Astroportu porozmawiamy, jak będziesz już poza jurysdykcją ziemską. – powiedział groźnie odbijając mocno skrzydłami ku górze, wzbiliśmy się w powietrze. Zostało około półtorej godziny do chwili, w której śledczy zorientują się, że moje DNA jest w ich bazie i właśnie znaleźli długo szukanego mordercy...

Wymęczone, ale wchodzę na nowo w tor tej opowieści. :)