Rozdział XXI
Niepamięć.
Wszystko słyszałam jak przez mgłę, nie mogłam ocenić czy
jest to sen, a może jawa. Nad moim uchem rozgrywała się rozmowa dwóch postaci,
których ton głosu złudnie mi coś przypominał… a może raczej kogoś.
- A jak znowu oszaleje?
- Nie masz czym się martwić, jej wspomnienia są tak
zmodyfikowane, że póki namacalnie nie dotknie prawdziwych wydarzeń to
wspomnienia nie wrócą.
- Czy to konieczne, Avatarze? Czy wchodzenie w ludzką
psychikę nie jest ingerencją w ich życie?
- Już sam fakt, że tu jest, jest ingerencją moja droga.
- Przeżyje szok jak dowie się prawdy.
- Wtedy będą przy niej bliscy. Teraz najważniejsze jest jej
zdrowie.
- Rozumiem. Chyba się budzi.
- Idź już i póki tu jest nie rzucaj się w oczy.
- Dobrze Avatarze.
Poczułam ciepłą dłoń, która łapie mnie za nadgarstek.
Zamrugałam kilka razy, w pomieszczeniu było jakieś nie naturalne złote światło.
Starałam się zlokalizować jego pochodzenie, ale jedyne co mi się rzuciło w oczy
to twarz mojego przyjaciela Jordana. Chwila… Jordan?
- Jordan! – obok mnie siedział mój przyjaciel ze złotą
grzywą, która była źródłem światła. Nie myślałam, wyskoczyłam z miękkiej
pościeli i wylądowałam w jego ramionach. Jordan odwzajemnił ten uścisk, choć w
bardzo sztywny sposób.
- Też Cię miło widzieć Molly. – jego głos był taki jak
zapamiętałam tego dnia, w którym opuszczałam Oban. Chciałam tylko na wstępie go
poprawić: Molly było zarezerwowane tylko dla wyścigów, na co dzień chcę być…
- Eva. – spojrzałam w jego złote oczy nadal trwając w
uścisku. Ani trochę się nie zmienił, może prócz ubrań. Purpurowa delikatna
szata ze złotym haftowanym symbolem szczelnie zasłaniała jego ciało, choć pod
nim najwyraźniej były spore mięśnie.
- Eva. – powtórzył spokojnie i dyskretnie mnie odepchnął.
Siedziałam na miękkim okrągłym łóżku na samym środku owalnego pomieszczenia,
otoczonego z każdej strony okrągłymi oknami sięgającymi niemal po sufit.
Błękitne niebo i powiew świeżego powietrza wdzierał się z każdej strony.
Wapienne ściany i wielka marmurowa podłoga zalewały cały pokój jak ocean.
Wszystko było takie wielkie, a w samym środku tego „czegoś”
byłam ja. Jakby nic leżąca w łóżku pilnowanym przez Władcę Wszechświata.
Pozostawało pytanie… jak?
- Jak się tutaj znalazłam? – spytałam niepewnie. Niewiele
pamiętam, a już na pewno nie pamiętam tego, bym spotkała Jordana. Jordan słabo
się uśmiechnął i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Zacznijmy może od tego, jakie jest Twoje ostatnie
wspomnienie? – wstrzymał powietrze, gdy tylko otworzyłam usta, jakby bał się
tego co usłyszy.
- Chyba wyjazd z Jamy, uciekałam przed policją… - nie byłam
pewna, jasne czułam jakąś pustkę, ale przecież musi być jakieś logiczne
wytłumaczenie tego jak się tu znalazłam.
- Padało, prawda? Dość mocno? – dopytywał. Próbował mi
pomóc. Pomagało.
- Tak, prawie nic nie widziałam, w dodatku było ciemno i ten
system kierowniczy…
- …był bardzo czuły. – dokończył za mnie.
- Tak, skąd wiedziałeś? – Jordan wydawał się już
spokojniejszy. – byłeś tam? – zdziwiłam się.
- Powiedzmy. – odpowiedział lakonicznie. – Było ciemno, mało
widziałaś, jechałaś dość szybko, miałaś małą kontrolę nad ścigaczem, prawie się
zabiłaś Mo... Evo. – był zmartwiony, jednak coś mi świtało, miałam mgliste
obrazy.
- Były tam budynki, takie dość stare kamienice, tak? –
spytałam niepewnie.
- Tak Evo, prawie na jedną wpadłaś, gdybym nie otworzył
portalu pewnie stałaby Ci się krzywda i wielu ludzi by zginęło. – gdzieś na
końcu mojej głowy widziałam tą sytuację, bardzo szybko się rozwijającą,
faktycznie był budynek.
- Na zakręcie, chciałam skręcić. – tak, Jordan miał racje. Nie
wyrobiłam na zakręcie. – wtedy zobaczyłam światło. Potężny słup światła, który
przeciął niebo i rozszerzył się przy mnie.
- Jednak dużo pamiętasz. – uśmiechnął się i spojrzał mi
głębiej w oczy jakby czegoś szukał, ale nie znalazł i odwrócił wzrok. Wstał
jakby poparzony i powędrował na szafki za moimi plecami. Przyniósł kosz owoców,
którego wcześniej nie zauważyłam.
- Głodna? – spytał podsuwając mi pod sam nos purpurowe owoce
kształtem przypominające bakłażana a w dotyku miękką jak gruszka. Wzięłam
jedno, w smaku było bardziej gorzkie niż się spodziewałam, ale smaczne.
- Długo tu jestem? – spytałam wycierając usta w koc, którym
byłam przykryta. Jordan zmieszał się. Prawdopodobnie nie spodziewał się takiego
pytania, ale mi wydaje się ono naturalne i dość logiczne.
- Śpisz od kilku godzin. – odpowiedział spokojnie. Czyli
jestem tu od kilku godzin to…
- Tata. – wymknęły mi się moje myśli.
- Spokojnie, na Obanie czas leci trochę inaczej. Jak wrócisz
właściwie nikt się nie zorientuje, że opuściłaś Drogę Mleczną. – rozwiał moje
zmartwienia. Spojrzał mi znów w oczy, wydawało mi się, że w jego oczach przez
sekundę zobaczyłam coś na zasadzie szybko obracającej się wskazówki zegara,
która zrobiła pełny obrót i znikła w blasku. Potem Jordan się odsunął.
- Odpocznij, podróż przez portal między wymiarowy jest
męczący. Wrócę za jakiś czas. – kierował się w stronę wydrążonego koła z
marmuru, który przypominał portal. Prawdopodobnie była to jedyna droga wyjścia
stąd.
- Wydawało mi się, że słyszałam rozmowę. – Jordan odwrócił
się gwałtownie i wyglądało jakby podleciał do mnie, patrząc mi głęboko w oczy.
- Jaką rozmowę? – spytał.
- Zdawało mi się, że jest o mnie. – spojrzał na mnie
zdziwiony.
- Evo, to niemożliwe. Prócz antropogenicznych stworów które
już poznałaś podczas wyścigu nie ma tutaj innych istot, a już na pewno nie
takich, które są zdolne do rozmowy.
- Mimo wszystko nadal wydawało mi się, że z kimś
rozmawiałeś. On, ten głos, martwił się o mnie. – Jordan wziął moją twarz w ręce
i spojrzał znów na mnie. Zaświeciły mu się oczy, a wskazówki zegara w jego
źrenicach zatoczyły koło. Poczułam jakąś dziwną pustkę.
- Dobrze się czujesz? – zapytał z troską.
- Zabawne, wydawało mi się, że już wychodzisz, a tu raz
zamrugam i jesteś znów przy mnie.
- Zdawało mi się, że zemdlałaś. – poinformował i pomógł mi
się położyć. Okrył mnie miękkim białym kocem.
- Odpocznij, przyjdę za jakiś czas. – jego ciepła dłoń
zgarnęła kosmyki moich włosów i odszedł bezszelestnie. Próbowałam zasnąć,
jednak wbrew zapewnieniom Jordana nie byłam zmęczona. Usiadłam jeszcze raz na
łóżku. Prócz wielkich okien nie było tu żadnego wyjścia. Jedynie małe
wyżłobienie przypominające zamknięty portal. Ściany były zimne i nierówne.
Chodziłam w kółko szukając nowych wyżłobień i pagórków, o które co jakiś czas
zahaczały moje palce.
Promienie słońca skakały po mojej skórze jak konie na
regatach, prześcigając się i udowadniając, który jest lepszy. W końcu
postanowiłam wyjść na jeden z tarasów, niezabezpieczonych przez żadną barierkę.
Kwatera Avatara ruszała się wolno nad ziemią. Na dole widziałam tysiące
przerośniętych liści lilii.
Jeśli przyjrzałam się dalej zauważyłam ośnieżone szczyty.
Czyli byliśmy gdzieś w okolicy miejsca, w którym pierwszy raz zwyciężyłam - w
lodowej krainie. Te liście też wydawały się znajome. Przymknęłam oczy.
Prawie słyszałam dźwięk poruszających się skrzydeł G’dara,
który pojawia się z zaskoczenia przed moim nosem. Aikkę, który wciąga mnie na
grzbiet i pachnie tymiankiem oraz goździkami. Przypominam sobie Jordana, który
doskakuje do nas w ostatniej chwili.
- Wszystko dobrze? – Jordan stał za moimi plecami. Prawie
się przewróciłam na jego widok, jednak on w porę zareagował i ustawił mnie do
pionu. Jego włosy nadal były jedną wielką złotą czupryną.
- Miałaś odpoczywać. – przypomniał pokazując mi dla pewności
łóżko z rozkopaną pościelą. To miłe, że tak się troszczy.
- Nie byłam zmęczona. – byłam w błogim spokoju.
- Zimno Ci? – spytał patrząc jak nieskutecznie pocieram
ramię o ramię. Aż tak dobrze mnie zna. Nawet nie musiałam mu mówić. Objął mnie
ramieniem i zaprowadził do środka. Otulił szczelnie kocem i usiadł obok.
- Za niedługo zrobi się cieplej. Kwatera zmierza na
południe. – poinformował. Dla niego było to teraz takie proste. On cały czas
nadawał się do tej funkcji. Zachowywał pokój i był przy tym taki delikatny.
Tyle, że ta złota czupryna nie pasowała do tego chłopaka z południową urodą.
Próbowałam jej dotknąć, ale moja ręka zatopiła się w złotym pyle i wyszła z
drugiej strony.
- Nie przeszkadza Ci to? – spytałam spokojnie. On tylko się
uśmiechnął, kiwnął lekko głową i na jego głowie pojawiła się dwukolorowa równo
ostrzyżona czupryna włosów. Zastukałam dwa razy w twardą czaszkę.
- Prawdziwa. – Potwierdziłam z uśmiechem.
- Jeszcze jakieś życzenia? – spojrzał na moje usta i się
uśmiechnął. Pokiwałam jednak przecząco głową. Czułam się przy nim bardzo
dobrze. Pamiętając jak wyznał mi miłość teraz wydawał się jeszcze bardziej
atrakcyjny.
- Chcesz coś na sen? Mimo że na Ziemi czas prawie się
zatrzymał nie chciałbym byś zmieniała swoje pory snu, a powinnaś już być dawno
zatopiona w miejscu tylko Tobie dostępnego.
- Nie, spróbuje sama zasnąć. – Jordan blado się uśmiechnął i
spróbował przykleić mnie do poduszki. Nie sprzeciwiałam się temu, władcy
wszechświata się nie odmawia, zastanawiałam się tylko ile czasu mam tu zostać.
- Jak długo będę tak odpoczywać?
- Przejście przez portal bardzo osłabia, nie chcę by stała
Ci się krzywda, kiedy będziesz wracać. Około dwóch dni na Obanie. – wyjaśnił.
- A ile to czasu na Ziemi? – spytałam spokojnie wpatrując
się w ten złoty haft na jego stroju.
- Jak długo zechcesz. – wyjaśnił i zniknął pozostawiając
złoty pył, który był rozwiewany przez wiatr w każdą stronę.
Faktycznie, następnego dnia czułam się znacznie lepiej.
Silniej. Jordan postanowił mnie jednak jeszcze bardziej zrelaksować. Zabrał
mnie do zakazanego ogrodu. Jego centrum medytacji i spokoju. Do ogrodu w
środkowej części kwatery.
Różowo-pomarańczowe gęste drzewa wzbijały się aż po sufit,
trawa była tak miękka jak chmurka, a szum wodospadu rozbijał się dźwięcznie po
całej okolicy. Pięknie.
- Podoba Ci się? – spytał łapiąc mnie za dłoń i prowadząc
wzdłuż ogrodu.
- Trochę tu pozmieniałeś. – zauważyłam. Nie było starych
kolumn porozrzucanych co jakiś czas i dużej ilości mchu.
- Satis wolał klimat starożytny, tak jakby wyniszczona
cywilizacja. Postanowiłem, że trochę tu posprzątam. – Był z tego dumny. – Jeśli
Ci to przeszkadza mogę zaraz wrócić do poprzedniego wystroju. – chciał
zamachnąć ręką, ale szybko ją złapałam.
- Podoba mi się. – odpowiedziałam spokojnie uśmiechając się.
On też się wyszczerzył tak jak dawniej.
- Rozgość się. Ja muszę, jeszcze parę spraw pozałatwiać. –
poinformował i chciał się oddalić.
- Spraw? – zdziwiłam się. On jeszcze raz pokazał swoje białe
zęby.
- Bycie Władcą Wszechświata zobowiązuje. – poinformował.
- Oczywiście Wasza wysokość. – skłoniłam się nisko, jednak gdy
podniosłam głowę byłam już sama.
- Umiesz się ulotnić po cichu. – wyszeptałam pod nosem,
oglądając liście, na których został złoty pył. Wędrowałam po tym niesamowitym
miejscu wiele czasu. Czasem widziałam błękitne ptaki, które wzbijają się do
lotu i spadają gdzieś w dół, poza kwaterę. Usadowiłam się wygodnie na miękkim
mchu, niedaleko jeziora, do którego wpadał wodospad, który nie miał początku. Myślałam
o wielu rzeczach, miałam dużo czasu. Często wracałam do Ricka, zastanawiając
się czy on może być tym jedynym. Czy przy nim się spełnię jako kobieta i pilot?
Czy nie będzie mnie blokował z powodu jego urazu? Czy nie stanie się taki jak
Don?
Czy przeżyje? Sądzę, że wyścigi na jakiś czas będą
zawieszone, a to oznacza rosnący dług Ricka. Co się stanie jak Ci ludzie zrobią
mu znacznie większą krzywkę? W sumie czy to ważne…? Jeżeli zwiążę się z Rickiem
to prędzej dopadnie go Don Wei niż jego wierzyciele. Czy jestem w stanie być z
kimś, kto ma dziecko? Nie będziesz mogła
mu zabronić kontaktu Evo. Z drugiej strony wcale nie muszę mu mówić o tym,
że ma dziecko. Tyle, że Klara potem go znienawidzi, tak jak ja nienawidziłam Don
Weia gdy mnie nie poznał. Nie mogę zrobić tego tej zielonookiej istocie.
Z drugiej strony jest Aron. Piękny i charyzmatyczny książę,
który co chwilę daje mi do zrozumienia, że go pociągam. Jednak nie umiem wyczuć,
kiedy mówi to poważnie a kiedy zwyczajnie chce się bzyknąć. On przynajmniej
jest w moim wieku. Don nadal byłby zły, ale mniej niż w przypadku Ricka. Z
kolei ja nie mam błękitnej krwi, nasz związek skończyłby się w chwili jego
wyjazdu na jego planetę.
Nie mam więcej alternatyw. Jordan może by nią był gdyby nie
fakt, że żyje tu sam, nie może opuścić Obanu i ja nie jestem nieśmiertelna. Nasz
związek nawet nie ma prawa bytu. Fakt, że tu jestem jest zwykłym zbiegiem
okoliczności. Spłaceniem długu, który Jordan miał wobec mnie. To dzięki mnie ma
tą władzę i moc. Sądzę, że to dlatego mnie uratował ale nie chcę pytać. Wiem,
że by go to zraniło. Nadal coś do mnie czuje… widzę to. To uczucie jest bardzo
intensywne i widziane z kilometra. Ten wpatrujący się we mnie wzrok, który
szuka jednej odpowiedzi: Czy ja też go kocham?
Chyba chwilę się zdrzemnęłam. Obudziła mnie ciepła dłoń
Jordana podtrzymująca mi głowę. Jego twarz tryskała szczęściem, że tu jestem.
- Już myślałem, że zginęłaś. – usiadł koło mnie. W całej
kwaterze było już dość późno. Prócz spadającej wody nie było słychać innych
dźwięków. Musiałam długo spać. Jordan jednak wydawał się zadowolony z tego
faktu.
- Spójrz. – pokazał mi palcem w jeden punkt gdzieś na
ścianie. Z małej szczeliny zaczęły wylatywać złote i srebrne motyle skrzące się
na skrzydłach. Było ich tysiące, latały w szyku okręcając się wokół pionowego
wodospadu by nagle wzbić się wyżej i delikatnie opadać.
W którymś momencie poczułam jak Jordan osuwa się na miękki
mech i delikatnie sugeruje bym położyła się obok niego. Nie myślałam
racjonalnie. Moja głowa znalazła się na jego ramieniu, objął mnie jedną ręką a
drugą bawił się kosmykiem włosów obserwując pokaz, który pewnie sam zaplanował.
Motyle co jakiś czas przelatywały koło nas.
Wystawiłam dłoń by móc ich dotknąć. Para złota i srebra
usiadła mi na palcu. Były takie delikatne i piękne. Kiedy przystawiłam je
bliżej nas zobaczyłam rozmarzone oczy Jordana, jego delikatny uśmiech. Jego
dłoń znalazła się na moim policzku. Kciuk kręcił subtelne ósemki w te i z
powrotem. Zrobiłam tam samo przekręcając się trochę na brzuch. Czułam się z nim
dobrze. Tak spokojnie i bezpiecznie. Raz się żyje. Najwyżej nic nie poczuje i
będę wiedzieć, że to nie on.
Zbliżyłam swoje usta do jego. Powoli, wśród tysiąca złotych
stworzonek. Jego usta były miękkie. Delikatne. Słodkie, jednak nadal chciałam
spróbować poczuć to, co czuję z Rickiem. Jordan mi jednak na to nie pozwolił,
najwidoczniej sam też nie chciał poznać odpowiedzi na to czy coś poczuje.
- Jesteś piękna. – nie odepchnął mnie, ale nie pozwolił iść
dalej.
- To, co zrobiłeś jest piękne. – odpowiedziałam nadal
zachwycona tak pięknymi motylami.
- Spójrz na wodospad. – zasugerował pomagając mi się
podnieść. Tafla wody była ciemna jak atrament, ale dzięki skrzydlatym stworkom
woda połyskiwała intensywnym błękitem. Tam gdzie wodospad spotykał się z taflą
trwał wieczny taniec błękitu i czerni. Cisnęło mi się na usta „niesamowite”, jednak
w tym całym pięknym obrazie równie piękna była cisza między tym wszystkim.
Kiedy byłam już wystarczająco zmęczona Jordan zabrał mnie do
góry, przez portal i opatulił do snu. Czułam się przy nim taka bezpieczna.
Zastanawiało mnie jednak gdzie on śpi, skoro to jego kwatera to prawdopodobnie
zabieram mu łóżko.
- Pamiętasz jak chciałeś mnie ogrzać podczas wyścigu? –
zapytałam już dość cicho pogrążając się w śnie. Kąciki jego ust powędrowały do
góry. Oczywiście, że pamięta.
- Sądzę, że będzie mi dzisiaj zimno. Pomożesz? – spytałam.
Łóżko było wystarczająco duże by pomieścić nas oboje, a zmieściłby się jeszcze
pies, kot i dwójka małych bachorków.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – upewnił się. Ja obróciłam
się na drugi bok mamrocząc tylko, że mi zimno. Poczułam jak jedną rękę wsuwa mi
pod głowę, a drugą obejmuje w pasie. Jego ciało przylegało ściśle do moich
pleców. Teraz było idealnie.
- Dobranoc Evo. – usłyszałam jego delikatny głos.
Kiedy obudziłam się rano. Jordana nie było przy mnie. Stał
gdzieś w końcu pokoju i bawił się jakimś prostopadłościanem o znanym mi
kolorze. Widziałam taki, gdy przyszłam
ostrzec Soula przed zawiązanym przeciw niemu pakcie. Podeszłam bliżej by się
upewnić, ale i tak byłam pewna, że to jego.
- Po co Ci to? – spytałam. Jordan blado się uśmiechnął.
Prawdopodobnie miał nadzieje, że tego nie zobaczę.
- Próbuje znaleźć naszego przyjaciela. – wyjaśnił krótko.
Canaletto przecież go zlikwidował, dlaczego Jordan chce go znaleźć?
- Soule ma umiejętność, której sam nie jestem w stanie się
nauczyć. – powiedział obracając błękitny sześcian. Jednak widząc mój pytający
wyraz twarzy postanowił wyjaśnić dokładniej.
- Soule umie władać czasem. Potrafi zatrzymać go w
konkretnym punkcie, jednocześnie nie blokować jego płynięcia w innym miejscu. –
Zastanawiające. Skoro Soule władał czasem ciekawe, czy mógł przewidzieć, co się
z nim stanie. Tylko, po co Jordanowi ta zdolność? Przecież, jeśli rozumiem on
już sam w sobie jest panem wszystkiego, nawet czasu.
- Po co Ci ta zdolność? – Jordan zmierzył mnie wzrokiem od
czuba głowy do stóp i wyraźnie gryzł się z myślami czy mi powiedzieć.
- To moja osobista aspiracja. – wyjaśnił wymijająco. – Sądzę,
że powoli będziemy Cię szykować do powrotu.
Nie było w tym nic dziwnego. Te dwudniowe wakacje może były
przyjemne i wiele mi pokazały, ale tęskniłam już za Donem i Rickiem. Miałam też
misję do dokończenia. Przede wszytkim: co ze ścigaczem Arona? Kiedy spytałam o
to Jordana, który podsuwał mi różne smakołyki, powiedział tylko bym przeprosiła,
bo przez przejście przez portal jego pojazd uległ zniszczeniu. Dał mi jednak
symbol, który stał się meritum tego całego zamieszania.
- Nadal zastanawiam się, czemu nie mogłaś go zabrać i wyjść.
- Nie chciałam by taka maszyna się marnowała na parkingu
policyjnym. – wyjaśniłam spokojnie, przypominając sobie to biało-pomarańczowe
cudo. Jordan pogłaskał mnie po policzku.
Kiedy nad Obanem zachodziło słońce i powstawał jeden z
trzech księżyców byłam gotowa wrócić do bliskich.
- Będę tęsknić. – ściskałam go dość mocno starając się
przedłużyć tą chwilę.
- Ja też Evo. – moje imię wymawiał wręcz z uwielbieniem. Przytulił
mnie mocno. Za moimi plecami pojawił się jasny, błękitny portal. Żegnał mnie z
wielkim smutkiem.
- Śmiało. – zachęcił i weszłam w wielką tafle energii.
Silny podmuch wiatru zbił mnie z nóg. Upadłam na mokrą od
deszczu trawę w ogrodzie nie opodal mojego domu. W pokojach jeszcze świeciło
się światło, co oznacza że spotkanie jeszcze trwało. Powoli stanęłam na nogi i
rozejrzałam się. Portalu już nie było.
Byłam w tych samych ubraniach w których wybiegłam, fryzura
też taka sama. Symbol Arona w postaci łańcuszka wisiał mi na szyi. Czyli
wszystko jest po staremu. Spojrzałam w zachmurzone ciemne niebo szukając z
nadzieją Obanu.
Dziękuje Ci Jordan,
właśnie tego spotkania potrzebowałam by odzyskać spokój ducha.
Nie mogę uwierzyć, że napisałaś tę scenę od nowa! Porównując to wcześniejsze spotkanie Molly z Avatarem do tego po wymazaniu jej pamięci stwierdzam, że nie mogę się zdecydować, które jest lepsze. Z jednej strony w tamtym Jordan był strasznie zdystansowany i taki cierpiący wewnętrznie, ale z drugiej strony dawało się to racjonalnie wyjaśnić, że przecież nie mogą być razem więc jego zachowanie było bardzo rozsądne. Nie zmienia to faktu, że jako fanka romansideł wolałam by Jordan wtedy ją pocałował podczas ich kłótni <3. Z kolei w obecnej notce Avatar aż za bardzo według mnie był przystępny, że się tak wyrażę. Wiedział, że nie mogą być razem, że Eva zaczęła sobie układać życie od nowa a mimo to pozwolił na pocałunek. Dlaczego się pytam :) Co go skłoniło do zmiany zachowania po wyczyszczeniu jej pamięci? Coś mi umknęło?
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu z tym wyczyszczeniem pamięci (już znacznie skuteczniej) to bardzo mi się spodobał. Eva niczego nie podejrzewa, dzięki czemu będzie mogła prowadzić normalne życie. Zastanawia mnie kiedy sobie przypomni :) Czyżby przez wiadomości telewizyjne?
Aron został pozbawiony ścigacza... mam nadzieję, że ma jakiegoś w zastępstwie bo szkoda by było gdyby odpadł z wyścigów. No i Molly tak samo. Podejrzewam, że władze nie przeszli obojętnie obok jej Gruchotka.. Wygląda na to, że porobiło się sporo niewiadomych (łącznie z pytaniami co z Don Weiem i Rickiem), które mam nadzieję szybko się rozwikłają :)
Notka świetna mimo, iż według mnie trochę zbyt sielankowa zważywszy na smutną sytuację Jordana. Szkoda mi tego chłopaka. Nie dość, że obserwuje jak Eva zdobywa coraz to większą ilość adoratorów, to jeszcze musi żyć w samotności, pozbawiony możliwości prowadzenia normalnego, beztroskiego życia. Proszę Cię, nawet jak nie masz tego w planach, to umieść w notce jakąś dobrą rzecz, która się przydarzy w jego życiu i sprawi, że będzie mniej poszkodowany i smutny.
Kibicuję Ci w dalszym pisaniu i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :*
PS.: A grafika bloga świetna! ;)
Nareszcie nowa notka. Troche za dużo cukru no i zdziwiłam się zachowaniem Evy. Myślałam, że jest nieco bardziej dojrzała i nie będzie Jordanowi robić nadzieji pocałunkami. No i ten tekst "Fakt, że tu jestem jest zwykłym zbiegiem okoliczności. Spłaceniem długu, który Jordan miał wobec mnie. To dzięki mnie ma tą władzę i moc." Dług wobec niej? Nie sądze by Jordanowi była na rękę ta sytuacja. Przecież on nawet z rodziną nie może sie skontaktować. No chyba że sie mylę. No i jeszcze ta nagła zmiana Jordana. O co w tym chodzi?
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o sam styl pisania to nie mam zastrzeżeń. Świetnie ci idzie. Mam tylko ogromną nadzieję, że notka pojawi się szybciej.
Pozdrawiam i życzę weny :)