Rozdział V – Stabilne ryzyko
Najpierw był huk, następnie trzask i wybuch. Kłęby dymu
zaczęły ulatniać się z lewej turbiny. Gruchot zaczął się kręcić jak korkociąg a
ja prawie natychmiast straciłam kontrolę nad ścigaczem. Kręciłam się w tej
karuzeli i czekałam aż w coś uderzę.
Czyli to tak wygląda koniec.
Masz, co chciałaś. Słyszałam w głowie swój własny głos. Nie
umiałam się jednak pogodzić z śmiercią, nie teraz, kiedy mam szansę na kolejny
wyścig. Kątem oka zauważyłam, że komputer wskazuje, że został niecały kilometr
do końca. Podjęłam ryzykowną decyzję, ale jeśli się uda to jeszcze mam szansę
być w kolejnym wyścigu.
Wyłączyłam silniki. Nadal wirowałam, ale siła bezwładności
sprawiała, że poruszałam się w dalszym ciągu i z każdą chwilą zwalniałam.
Turbodoładowanie na coś się przydało.
Balansowałam pomiędzy głupotą a brawurą. Kiedy wiedziałam,
że zbliżam się do ziemi odpalałam prawą turbinę, przyspieszałam i wznosiłam się
do góry, po czym ją wyłączałam. Zrobiłam tak chyba sześć razy, kiedy w końcu
widziałam metę. Było już za późno by włączyć turbinę, bo mogłabym potem nie
wyhamować jednak byłam też dość blisko ziemi, ale udało się.
Na moje szczęście hamulce zadziałały bez zarzutów i osiadłam
na ziemię. W głowie mi się kręciło jakbym była śmigłem od helikoptera, opadłam
na stery i przymknęłam oczy starając się uspokoić. Mogłam się zabić, oficjalnie
i z premedytacją mogłam się zabić, w najlepszym wypadku pozbyć się świadomości
i stać warzywem.
Teraz jak o tym myślę uświadomiłam sobie jak wiele mogłam
stracić i jak bardzo zranić jedyną osobę, na której mi zależy, tatę. Zawsze
chciałam zobaczyć mamę, jednak nigdy nie sądziłam, że to mogłoby nastąpić tak
szybko.
Kiedy świat przestał wirować spojrzałam na swój stoper,
wskazywał 14: 21: 34 udało się. Zmieściłam się w czasie, jestem w następnym
etapie, ale nie mam już ścigacza. Ekipy techniczne zaczepiły liny o belki
trzymające kadłub i zaczęły ciągnąc mnie w bezpieczną strefę. Usłyszałam znów
ten charakterystyczny dźwięk, rozpoczął się nowy wyścig. Zostałam zaciągnięta w
miejsce, z którego rozpoczynałam swoją podróż.
Wstałam z krzesełka i kolana się pode mną ugięły. Nie
sądziłam, że po wyścigach na Obanie mogę się jeszcze tak bać, że znajdzie się
rzecz, która przerazi mnie tak bardzo. Wizja własnej śmierci nie jest mi obca,
ale teraz przedstawia się w zupełnie innym świetle, bo teraz mam kogoś, komu na
mnie zależy i ta wizja była przerażająca.
Czułam jak po pliczkach leci mi delikatna stróżka łez,
szybko je wytarłam i ponowiłam próbę wstania. Jeszcze drżącymi nogami wstałam i
podparłam się o krawędź kapsuły pilota. Wszyscy byli zajęci sobą, ktoś
wiwatował, inni już rozpoczęli naprawy poturbowanych maszyn. Słyszałam, że ktoś
otworzył z hukiem szampana i nagle ktoś mocno zastukał o metalową pokrywę
turbiny Gruchota. Spojrzałam w dół, stał tam Rick z rękami na biodrach i swoim
charakterystycznym uśmiechem. Powoli do niego zeszłam.
- Dobra robota Myszko, przyciągnęłaś uwagę! – Pochwalił mnie
robiąc mi czochrańca na głowie. We mnie się zagotowało.
- Prawie zginęłam!! – Wyrzuciłam w siebie. Rick spojrzał na
mnie zaskoczony i szeroko się uśmiechnął.
- Prawie. – Powtórzył po mnie. – Zwróciłaś uwagę, to się tu
liczy. – Uspokajał mnie i spojrzał na zniszczony pojazd.
- Czeka nas dużo pracy przed sobotą. – Zakomunikował jakby
było to normalne, że mogłam zginąć, ale zważywszy, że Rick widział mnie już w
kilku wyścigach i to tylko tych eliminacyjnych to faktycznie może być całkowicie
naturalny i normalny widok.
Ogarnął mnie spokój, kiedy przypomniałam sobie ile razy
narażałam swoje życie i jak taka mała sytuacja ma się do wyścigu z tą białą
kocicą czy utargów z wielkim Kapitanem! W tych wyścigach nikt do mnie nie
strzela, nikt nie próbuje zabić, liczy się prędkość, czyli to, o co mi
najbardziej chodzi.
Zaczęłam się śmiać! Ja się przejmowałam taką drobną awarią a
jeszcze trzy lata temu uciekałam przed pociskami, walczyłam z najgroźniejszym
przestępcą wszechświata, doprowadziłam do zniszczenia cywilizacji Crogów, a
jednym z celów Wielkiego Wyścigu było okaleczenie lub nawet zabicie
przeciwnika.
Rick chyba zrozumiał i poklepał mnie po placach.
Pół nocy spędziłam na rozmowach z Rickiem, opowiadał o swoim
życiu po zakończeniu kariery, jakie miejsca odwiedził, kogo poznał, co robił i
jak znalazł się tutaj. Potem jak przystało na gentelmana Rick odwiózł mnie do
domu, modląc się w duchu by Don nie wystawał pod oknem. Wysiadając z ciepłego
wozu, w którym panowała czerwona aura, poczułam pustkę, że znów muszę opuścić
wcielenie ryzykującej życie i dobrze się bawiącej Molly i wrócić do
odpowiedzialnego życia Evy Wei.
Rano obudziłam się dość późno jak na mnie: 6.40 A więc
jestem skazana na jazdę z ojcem do pracy, jak za czasów szkolnych! Porażka,
starałam się tego unikać, ale nie pozostaje mi nic innego jak zacisnąć zęby.
Ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni.
Cały dom był w tonacji bieli i czerni z małymi elementami
szarości. Po powrocie nie za bardzo chciałam walczyć z tatą o zmiany,
zwłaszcza, że jak mieszkałam tutaj, jako dziecko nie przeszkadzało mi to a Maya
też nie za bardzo spierała się o to wszystko. Otworzyłam szafki szukając czegoś
zjadliwego jednak niestety w dniu dzisiejszym nie było już nic w lodówce. Czas
wybrać się na zakupy, a ja byłam skazana na jedzenie pastylek.
Pastylki to nowa forma jedzenia znana i rozpowszechniona
jakieś 10 lat temu, sprawie, że jedzenie jest szybki wygodne i dostarcza tyle
energii ile potrzeba. Jednak mimo panującej mody my z tatą nadal woleliśmy
naturalną i namacalną żywność, co za frajda zjeść kapsułkę z napisem CHLEB Z
SZYNKĄ skoro mogę mieć prawdziwą.
Zdecydowałam się na kalorie w płynie. Była to kapsułka
rozpuszczana w wodzie nadająca jej tyle energii ile dostarcza jeden posiłek.
Wrzuciłam ją do wody i nasłuchiwałam jak wesoło buzuje w szklance. Kiedy
bąbelki wody przestały tańczyć wzięłam łyk, który natychmiast wylądował w
zlewie. Nienawidziłam tego smaku, ale mój burczący brzuch potrzebował czegoś.
Po kilku próbach wypiłam całą szklankę ciesząc się, że jest po wszystkim.
Walka z szklanką wody zajęła mi aż 20 minut, idealnie o 7.10
Ojciec zszedł na dół i zagubionym wzrokiem rozejrzał się po kuchni ignorując
moją obecność. Wziął kubek i podstawił pod ekspres, z którego zaraz zaczęła
płynąć czarny jak smoła płyn. Dopiero po łyku tego paskudztwa tata spojrzał na
mnie i usiadł naprzeciw.
- Wcześnie wróciłaś. – Powiedział spokojnie popijając
kolejny łyk kawy. Przytaknęłam.
- Źle się bawiłaś? – Zapytał. Pokręciłam przecząco głową, a
Don jedynie pokiwał z aprobatą. Nasze poranne rozmowy nie były zbyt długie ani
wylewne. Ojciec czuł się w obowiązku przerywać ciszę, a ja czułam tylko
potrzebę odpowiadania na proste pytania. Jednak zawsze musi zdarzyć się
pytanie, po którym posypie się lawina kolejnych.
- Poznałaś kogoś? – Zrobiłam wielkie oczy i uświadomiłam
sobie, że nikogo, a niestety ojciec wyczuje, że kłamię.
- Spotkałam Ricka. – Oznajmiłam spokojnie jakby nie było to
nic niezwykłego. Don się zakrztusił, nie miał kontaktu z Rickiem od czasu
Alwasu.
- Jak to spotkałaś Ricka, myślałem, że wyjechał z Kansas. –
Nie wiem czy Rick chciał się ujawnić, ale najwidoczniej już nie będzie miał
wyjścia.
- Na tej imprezie, zbieg okoliczności. – Zawahałam się lekko
– od niedawna jest w mieście.
- Nie wiesz czy zostaje na dłużej? - Don najwyraźniej miał
plan wobec Ricka.
- Nie wspominał, ale mogę zapytać, kiedy będę go widzieć. –
Tata miał w tej chwili oczy jak dwie pięciozłotówki (wybaczcie nie umiałam
inaczej tego napisać) jednak od razu się uspokoił.
- Tak, to dobry pomysł. – Don wstał i szykował się do
wyjścia a ja wraz z nim.
Rozdział VI - Telefon
Kiedy przyszłam do hangaru był już cały zespół, który
analizował coś przy ekranach, szybko do nich dołączyłam.
- Witaj Evo. – Powiedział mój przełożony West. Był to facet
po 40, z małym wąsikiem i dużym brzuchem. Miał duże doświadczenie, które często
ratowało nas w ostatniej chwili, jednak teraz wyglądał na zmartwionego.
Ich uwaga była przykuta na komputerowej stymulacji pracy
lewego silnika maszyny, która już w sobotę ma być gotowa do wyścigu. Sprawdzano
po kolei każdą łopatkę doszukując, która może obniżać sprawność a co za tym
idzie prędkość wozu. Płyny i oleje sprawdzaliśmy już kilka dni temu, więc
wszyscy uważają, że to wina łopatek, jednak miałam inną teorię, którą chciałam
koniecznie udowodnić.
- Spróbujmy zrobić próbę na torze. – Rzuciłam udając, że
przyglądam się planom. West spojrzał na mnie z zaciekawieniem jednak bez słowa
odszedł po telefon i zapytał o wolnego w tej chwili testera i tor. Kiedy
okazało się, że tor jest aktualnie wolny wszyscy przenieśliśmy się do centrum
kontroli na torze.
Było to dość duże pomieszczenie z wieloma ekranami
pokazującymi wszystkie możliwe parametry dzięki różnym detektorom. Na jednym z
ekranów na bieżąco widziany był pojazd, która był właśnie rozgrzewany.
Przyglądałam się uważnie jak każdy zajmuje swoje stanowisko.
- Jaki masz pomysł? – Zapytał w końcu West stając obok mnie.
Uśmiechnęłam się, pamiętałam o nagłym skoku temperatury płynu, jeśli potwierdzę
swoją teorię to zyskamy nawet 6% sprawności dla turbin.
- Rozpędzić ścigacz do prędkości dźwiękowej i obserwować
parametry odpowiedzialne za odprowadzenie ciepła z silnika. – Wyjaśniłam. West
nie wydawał się być optymistycznie nastawiony do tego pomysłu, ale nie okazywał
tego, w jakimś stopniu mi ufał i wiedział, że swoją wiedzą w pewnych aspektach
mu dorównuje. Wszyscy zaakceptowali ten pomysł i na ekranach pojawiły się
parametry płynu chłodzącego, oleju, temperatura na wylocie turbin. Ponad sto
danych do analizy w ciągu paru minut.
Kiedy pojazd ruszył i osiągnął prędkość około 120km/h w
pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy zawył potężny alarm. Zasłoniłam uszy,
a West przekręcił pokrętło z 120 na 1500. Alarm ucichł.
-, Co to było!? – Zapytałam, w życiu nie słyszałam tak
okropnego dźwięku.
- To nowy system, jeśli na torze zostanie przekroczona dana
prędkość to alarm zacznie wszystko rejestrować i ostrzegać. Pomysł szefa. –
Wyjaśnił. A mnie olśniło. To, dlatego Don wiedział o moim porannym wyścigu,
chciał mnie kontrolować i mieć pewność, że nie łamię jego zakazu, co do
ścigania.
Wróciliśmy do testów. Pojazd działał dobrze, sprawność obu
turbin była na zadawalającym poziomie i wszystko wydawało być w porządku do
czasu… w chwili, kiedy pojazd osiągnął prędkość 735km/h sprawność zaczęła
spadać, a temperatura panująca na wymiennikach ciepła przestała mieścić się w
skalach. West natychmiast zaczął krzyczeć do mikrofonu by kierowca zatrzymał
pojazd.
Na tor wjechał pojazd, który miał schłodzić turbinę do
normalnej temperatury a my w tym czasie pobiegliśmy w stronę ścigacza by
sprawdzić czy nic nie stało się kierowcy. Zanim tam dobiegliśmy kierowca
wyskoczył już z kapsuły. Był dość młody prawdopodobnie skończył niedawno
ogólniaka i pragnął sławy, jako rajdowiec, kto wie może kiedyś stanie się na
tyle intersujący dla mojego ojca by wystawić go do wyścigów.
W tej chwili z ramienia Wei Race jeździ 18 kierowców, z
czego 7 jest na wysokich pozycjach w rankingach międzygalaktycznych, jednak są
to stare byki i wkrótce zakończą karierę, stąd ojciec zatrudnia teraz testerów
by wyłapać te perełki nadające się do międzygalaktycznej ligi. Prócz tego jest
5 słabszych kierowców klasy ziemskiej a pozostali do podlotki, które nie
osiągnęły jeszcze dojrzałości by stać się kimś, jednak Don widzi w nich
potencjał. Prócz tego Wei Race posiada aż 61 testerów, który zostali
zatrudnieni w ciągu ostatnich 2 miesięcy! Z czego większość zostanie zwolniona
już po próbnym okresie pracy, a szczęśliwcy zostaną odpowiednio: testerami
głównymi, kierowcami, mechanikami lub trenerami.
Jednak mimo tak rozbudowanego personelu ojciec nigdy nie
osiągnął takiego sukcesu jak z moją mamą, Rickiem czy legendarny Shane’m
Speed’m, który zginął tragicznie 3 lata temu. Od tego czasu nikt nie dorównał
największym perełką ojca, być może ja mogłabym być czwartą perłą Wei Race
jednak ojciec zbyt się boi, gdyby tylko wiedział, co działo się wieczorem…
Kiedy ścigacz na nowo zawitał w hangarze otworzyliśmy maski
oby turbin i rozbieraliśmy najważniejsze elementy by dobrać się do pojemnika z
płynem chłodzącym. Spodziewałam się różnych wersji tego, co za chwilę zobaczymy
jednak żadna nie była tak straszna: płyn chłodzący wyparował. W chłodnicy było
zaledwie 5 litrów tej cennej dla silnika substancji, podczas gdy na jeden cykl*
potrzebne jest aż 25 litrów.**
- Sprawdźcie wszystkie części czy nie ma rdzy, wymieńcie
olej, płyn i świece, sprawdźcie elektronikę – rozkazał West, a sam pobrał
próbkę płynu i zaniósł do laboratorium, ale wniosek już sam się nasuwał, ktoś
rozcieńczył płyn wodą, która najzwyczajniej w świeci wyparowała. Po szybkim
podziale prac zabraliśmy się do sprawdzania i naprawy. Teraz, gdy już wiemy, co
było nie tak, można było przystąpić do napraw przed sobotnim wyścigiem w
Dakocie Południowej.
Praca dzisiejszego dnia nie była ani przyjemna ani
satysfakcjonująca, przypadła mi wymiana oleju silnikowego, najpierw opróżnienie
całego pojemnika, następnie wyczyszczenie korb, śrub i wału ze starego oleju i
wlanie nowego. Cieszyłam się, że wracam do domu z ojcem a nie muszę się bawić
ze skuterem, który od dwóch dni stoi na firmowym parkingu.
Kiedy wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy na zakupy by rano nie
maltretować się znów syntetyczną żywnością. Podczas żywej dyskusji na temat
płatków śniadaniowych, których ja nie chciałam a ojciec z premedytacją pakował
je do wózka, z mojej kieszeni wydał się dźwięk rytmicznej muzyki. Na
wyświetlaczu telefonu widniało znajome imię. Odrzuciłam. Nie chciałam teraz
rozmawiać z Rickiem zwłaszcza, że tata spakował cytrynowe płatki do wózka i
odjechał w stronę mrożonek. Lekko za nim truchtając telefon znów zadzwonił. Kiedy
po raz trzeci mój telefon zadzwonił Don z zaciekawienia spojrzał na
wyświetlacz. Speszyłam się trochę jednak szybko schowałam telefon i starałam
się nie myśleć o karcącym wzroku ojca.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim. – Tata udawał,
że szuka czegoś po półkach, jakby ktoś nie wiedział, pomyślałby, że mówi
właśnie do tych produktów.
- Tato wszystko jest dobrze. – Powiedziałam spokojnie.
Jednak ten włożył jakąś puszkę do koszyka i spojrzał na mnie podejrzliwie.
Telefon znowu zadzwonił.
- To odbierz i zaproś Ricka na obiad, chętnie go znów
zobaczę. – Zaproponował, a raczej rozkazał tym despotycznym głosem nieznoszącym
sprzeciwu. Wzięłam głęboki oddech mając nadzieje, że zdarzę ostrzec Ricka, że
ktoś podsłuchuje.
*Jeden cykl pracy to jest robocza jednostka: ilość na jedną
godzinę pracy, używana przy opisie turbin.
**Trochę przekłamałam, na każdą godzinę cyklu turbiny na
pełnej mocy potrzebne jest 340l wody. W samochodach jest to około 5 litrów
płynu jednak no to jest większy silnik. Założenie, więc jest takie, że płyn
chłodzący jest o wiele lepszej, jakości, w dodatku musi chłodzić silnik w
ekstremalnych warunkach.
Rozdział VII - Sprzymierzeniec
Zbierałam właśnie talerze kiedy Rick z tatą wygodnie usiedli
na kanapie i wspominali stare dobre czasy. Tak jak mogłam się domyśleć Rick
chciał bym przyjechała pomóc w naprawie jednak zanim cokolwiek powiedział
zaprosiłam go na obiad i zorientował się że jestem pod obserwacją.
Kiedy Rick przyjechał szybko omówiliśmy plan, Rick zajmował
ojca a ja pod pretekstem wyjścia do kina miała iść do dzielnicy Kosmitów i
sprawdzić co potrzeba by Gruchot stanął na nogi, bo jak się okazało to jedyne
na co mogę liczyć. Tata nie miał obiekcji co do tego, był bardzo podniecony
wizytą Ricka. Spokojnie wyszłam na zewnątrz opatulając się szalikiem i
orientując że muszę znów jechać autobusem, mój skuter nadal stoi przed firmą.
Znalezienie dobrego autobusu i czas dojazdu nie zajął mi
zbyt długo. W swoim szarym ciepłym płaszczu dumnie weszłam do speluny która
okazuje się być centrum nielegalnych wyścigów w Kansas. Barman wpuścił mnie bez
większych problemów.
Na dole był dziś mniejszy ruch, żadnych widzów tylko ekipy
które starają się doprowadzić swoje pojazdy do ładu. Gruchota znalazłam po 15
minutach. Stał na uboczu, niedbale przykryty płachtą. Nikt przy nim nie
pracował, ani nie pilnował, nigdzie nie było żadnych narzędzi a ja sama o tym
nie pomyślałam. Nie zraziłam się jednak. Po chwili mocowania się z klapą
silnika, ta otworzyła ukazując mi szalę zniszczeń do naprawy tylko w trzy dni.
Ściągnęłam płaszcz, odsłaniając ciasny top i przerzuciłam na
jedną z turbin. Postanowiłam zacząć od zlokalizowania miejsca eksplozji. Było
kilku podejrzanych. Najgorsza wizji to oczywiście nieszczelności w wlotach
paliwowych, bo wtedy będzie trzeba wymienić wszystko; nieszczelność tłoka;
zniszczona świeca… wszystko dosłownie wszystko mogło zepsuć się w tak starej
maszynie.
Kiedy opuszkami palców badałam każde miejsce w które sięgam
usłyszałam kilka par ciężkich butów i parę uśmieszków. Spokojnie się odwróciłam
i zobaczyłam 3 dorosłych, łysych i umięśnionych mężczyzn w podartych
koszulkach.
- Patrzcie panowie, mała dziewczynka udaje że bawi się w
mechanika. – jeden szturchnął innego.
- Może koleżanka pobawi się w ludzkiego mechanika! –
zaproponował najwyższy, miał szramę na policzku i dziarę na ramieniu, zbliżył
się i przytrzymał mi podbródek. Szybko się wyrwałam, jednak nie mogłam uciec,
byłam w potrzasku. Przestraszyłam się, wczoraj pomógł mi Rick, jednak dziś nie
ma go w pobliżu, jestem skazana na samą siebie.
- Pójdziesz grzecznie z nami, czy mamy Ci pomóc? – trzeci z
facetów z złowrogim uśmiechem nachylił się nade mną, wydawało mi się że zaraz
mnie poliże w policzek językiem który być może jest w kształcie jaszczurzego
jęzora.
Miałam dwa wyjścia, zgodzić się, pójść z nimi i dać się
wykorzystać, być może zostać zraniona lub spróbować uciec i krzyczeć. Jednak
strach odebrał mi mowy, poczułam się jak po wyścigu z reprezentantem planety
Pirus (Groog), gdyby nie Aikka, zginęłabym już dawno, ale teraz nie ma nikogo.
- Nie ma czasu! – jeden szarpnął mnie tak mocno że aż
zabolało, a więc to tak stracę swoją cnotę, w jakieś grocie na krańcach miasta
z jakimiś brutalnymi facetami, ale... zawsze mogłoby być gorzej. Ciągli mnie
już w głąb groty bez żadnej nadziei na pomoc i nagle…
- Hej! Zostawcie ją! – Jakiś silny damski głos przedzierał
się przez pustkowia groty i przykuł uwagę moich oprawców. Dla mnie tajemnicza
postać była niewidoczna jednak Ci faceci widzieli ją dobrze i zaraz mnie
puścili i uciekli!
Zamrugałam dwa razy i starałam się odnaleźć źródło strachu
trzech dorosłych mężczyzn. Zobaczyłam przedstawicielkę planety Wiryn.
Charakteryzowała ich krótka niebieskawa sierść, koścista budowa i źrenice oczu
które zachodziły bielmem. Była też dość wysoka. Brązowe włosy sięgające jej do
kolan miała zaplecione w cienkiego warkocza i była ubrana w ciasny top i
krótkie spodenki khaki.
W ręce trzymała broń którą jeszcze chwile mierzyła w
mężczyzn, dopiero po chwili schowała broń gdzieś za plecami i kucnęła obok
mnie. Jej oczy były straszne. Choć Wirynianie byli pierwszymi kosmitami którzy
podpisali z nami pakt pokojowy i osiedlili się na Ziemi i wiedziałam ich już
sporo to nigdy żaden nie przyglądał mi się tak blisko. To tak jakby przyglądała
Ci się niewidoma osoba, wydaje się że nie patrzy na Ciebie, tylko na Twoje
tajemnice, sekrety, porażki i zwycięstwa. Okropne uczucie, przy takich istotach
masz poczucie że jesteś goły i pozbawiony prywatności.
- Nic Ci nie jest? – spytała podając rękę bym wstała.
Przełknęłam ślinę i udając ze wcale ona nie ma broni za sobą wstałam i starałam
się skupić by grzecznie odpowiedzieć.
- Nie, dziękuje, gdyby nie Ty… - nie wiedziałam co
powiedzieć onieśmielały mnie jej te oczy.
- Nie powinnaś się tutaj kręcić dziś, jest mało istot, łatwo
o krzywdę. – jak na Wiryniankę to mówiła bardzo płynnie w naszym języku, musi
być już przynajmniej trzecim pokoleniem na stałe mieszkającym na Ziemi (od
autorki: jest to ciut niemożliwe, chyba że z dnia na dzień na stałe osiedlą się
u nas jacyś obcy, gdyż teoretycznie my jesteśmy pokoleniem które mogłoby być:
pradziadkami Evy, ale lubię teorię spiskowe, na pewno jacyś przybysze z innej
planety już u nas mieszkają ;))
- Chciałam naprawić swój pojazd. – wyjaśniłam nerwowo
rozglądając się na boki.
- Sama? – spytała zaskoczona i zaczęła iść moimi śladami.
- Tak, mój znajomy nie miał czasu. – odpowiedziałam myśląc o
Ricku który został sam z tatą przekonanym że Rick mnie skrzywdził.
- To powiedz znajomemu że tu się bez ochrony nie przychodzi!
– zawołała a jej głos odbijał się echem. To że nie wolno przychodzić sama się
zorientowałam, wszędzie są napaleni faceci i kosmici czekający tylko na okazję.
- Jasne powiem. – naszła mnie jednak inna myśl – Ty też
jesteś tutaj sama.
Kosmitka spojrzała się na mnie podejrzliwie i pogłaskała się
w dolnej części pleców. Zrozumiałam, nie była sama, miała swoją broń i czuła
się bezpiecznie, a oprócz tego te oczy… Doszłyśmy do Gruchota i wróciłam do
oględzin. Na pierwszy rzut oka trzeba wymienić wymienniki cieplne, wentylatory,
sprężarkę do turbodoładowania. Dobrze byłoby sprawdzić oleje i płyny by nie
popełnić błędu z pracy. Wysiłek jaki będzie trzeba w to włożyć jest duży, nie
tylko czasowy ale również finansowy, a nie jestem pewna czy Rick mi pomorze,
nie chcę też wydawać swojej głodowej pensji na części kosztujące majątek.
- Z takimi zniszczeniami nie polecisz już dalej. –
usłyszałam za plecami, nie do końca zrozumiałam co ją to obchodzi, ale starałam
się być miła.
- Mam nadzieje naprawić go przed sobotą, tylko potrzebuje
części. – Wiryninanka zajrzała mi przez ramie jakby oceniała zniszczenia.
- Kosztowne. Sprężarka do turbodoładowanie to nie tania zabawa.
Masz kasę? – spytała wprost. Jeśli jest złodziejką to w ten sposób może mnie
okraść, ale współpracuj, ona ma broń.
- Może kolega mi pomorze. – wyjaśniłam, na serio mam
nadzieje że Rick ma na to kasę w końcu to nie z mojej winy turbina strzeliła,
tylko to on dał mi wadliwy sprzęt, jednak nie mam tej pewności. Od kiedy się
pojawił wszystko zaczęło się toczyć szybko, bardzo szybko.
- Jeśli potrzebowałabyś części mogę Ci pomóc. –
zaproponowała szukając zainteresowania na mojej twarzy. Spojrzałam na nią.
- Co musiałabym zrobić? – spytałam, nauczyłam się że nie ma
nic za darmo, zawsze jest haczyk. Kosmitka uśmiechnęła się odsłaniając
perłowo-brokatowe zęby.
- Bądź dziś przed północą w okolicy Wei Race. –
zakomunikowała stanowczo. Zdziwiło mnie to co moja potrzeba części ma do… do
mojego mózgu doszło o co chodzi i wpadłam w panikę
- Nie! To jest nielegalne! – nawet nie chodziło mi o to że
ktoś chce się włamać do firmy taty tylko o to że jest tam monitoring ktoś może
mnie zobaczyć. Młoda kosmitka uśmiechnęła się szeroko.
- Wiele rzeczy które widzisz i robisz jest nielegalne, nie
sądzę że jest w tym coś dziwnego. – zaśmiała się, a mnie przyszło coś do głowy…
- Ledwo mnie znasz, skąd wiesz że Cię nie wydam? – spytałam
z zainteresowaniem starając się patrzeć w jej oczy. Ona jeszcze szerzej się
uśmiechnęła.
- Tutaj nie przychodzą anioły nowicjuszko. – powiedziała
nachylając się lekko w moją stronę. Wyciągnęła rękę i dodała – mogę na Ciebie
dzisiaj liczyć?
Pewnie chwyciłam jej dłoń i odwzajemniłam uścisk, ma racje,
już w tej chwili robię nielegalne rzeczy, jedna więcej nie zrobi różnicy.
- W takim razie do zobaczenia, Ziemianko – puściła moją dłoń
a ja uświadomiłam sobie że nawet nie znam jej imienia.
- Jestem Molly, zawołałam. – Nie żeby przeszkadzał mi fakt
że nie znam jej imienia ani ona mojego ale jeśli mam z kimś włamać się do
swojej własnej pracy to może warto jednak je poznać.
- Mów mi Em! – podniosła jedną rękę i oddalała się.
Rozdział VIII - Porada
Siedziałam z podkurczonymi nogami przy stole kuchennym
starając się uspokoić i szukając usprawiedliwienia dla tego, co chcę zrobić.
Analizowałam w głowie każde zdarzenie tego dnia i zastanawiam się jak mogłam
zgodzić się na kradzież firmy taty, czyli po części też mojej…
- Woda się gotuje – z przemyśleń wyrwał mnie tata podchodząc
do kuchenki i zalewając herbatę dla mnie i małą kawę dla niego. Podstawił mi
kubek przed nosem i usiadł tak bym go widziała. Siedział i patrzył. Czekał aż
pierwsza zabiorę głos jednak ja słyszałam tylko wskazówki zegara, które co
sekundę przypominały o Wiryniance i jej pomyśle na kradzież Wei Race.
- Mogę Ci jakoś pomóc? – Po trzech tysiącach sześciuset
jeden przesunięciach wskazówki zegara tata stracił cierpliwość. Chciałam
zapytać, wprost co by zrobił gdyby miał okraść samego siebie, jakby się czuł,
jakby postępował i jakby się usprawiedliwił jednak wiedziałam jakby się to
skończyło.
- Zrobiłeś kiedyś coś złego? – Spytałam tajemniczo mając
nadzieje, że faktycznie mi pomorze. Tata lekko się speszył i musiała minąć
chwila zanim zebrał się na odpowiedź.
- Każdy robi złe rzeczy. – Starała się wymigać jednak, kiedy
zauważył, że nie satysfakcjonuje mnie ta odpowiedź zaczął jeszcze raz.
- Pomijając oczywiście porzucenie Ciebie, kiedy najbardziej
mnie potrzebowałaś to… - zawahał się jeszcze bardziej, widać, że walczy by mi
tego nie powiedzieć, starałam się wyglądać na jeszcze bardziej przybitą, być
może to pomorze mu otworzyć się na mnie.
Nabrał powietrza i spróbował trzeci raz.
- Opowiadałem Ci kiedyś jak poznałem Mayę? – Zaskoczył mnie
tym pytaniem. Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, co opowiadał mi o mamie
jednak nie mogłam sobie przypomnieć tej historii. Pokręciłam głową starając się
go wysłuchać. Miałam nadzieje, że opowie mi o tym, jakie błędy popełnił w życiu
jednak nie spodziewałam się, że w tej historii pojawi się mama.
Tata uśmiechnął się pod nosem i zaczął swoją historię.
- Miałem wtedy tyle lat, co ty, byłem na drugim roku studiów
zarządzania, już wtedy ciągnęło mnie do wyścigów jednak zawsze bałem się stać
pilotem w odróżnieniu od niektórych. – Spojrzał wymownie na mnie. - Pewnego
dnia, po zajęciach podeszli do mnie koledzy i powiedzieli, że znają miejsce
gdzie można się napić, zabawić i popatrzeć na darmowe wyścigi pomyślałem super
sprawa! Darmowe wyścigi, panienki i piwo, czego więcej student chce od życia. –
Tata najwyraźniej bardzo dobrze wspomina te czasy, może studia w moim wypadku
też wywołałyby uśmiech na twarzy.
- Okazało się, że były to nielegalne wyścigi w kanałach
naszego miasta. Kiedy moi przyjaciele byli już upici i szukali jakieś naiwnej
panny na jedną noc ja byłem jeszcze świadomy tego, co się dzieje i poszedłem
pooglądać, jakimi maszynami ścigają się Ci cali piloci. – Kąciki ust poszły mu
do góry, słychać było ironię w tych zdaniach.
-, Kiedy oglądałem zniszczone i stare ścigacze usłyszałem
przekleństwa jakieś dziewczyny. To była twoja matka. Jej różowe włosy były
wtedy krótsze jednak urody nie straciła do ostatniej chwili swojego życia. –
Przed oczami zawitała moja mama, z tatuażami na policzkach, silnym wzrokiem i
zdecydowanym charakterem. Kiedy tak o tym myślę nigdy nie zastanawiałam się nad
tym, jaka była przed moim urodzeniem. Opowieść taty już teraz była dla mnie
cenna nawet gdyby miała zaraz się skończyć.
- Maya popędzała kogoś przy turbinie a oni krzyczeli, że się
nie da. Zaciekawiony tą sytuacją pomyślałem, że pomogę. Od pierwszej chwili
czułem, że coś jest między mną a Twoją matką. Nie miała żadnych oporów bym
zajrzał pod maskę. Twojej mamie zepsuł się system antygrawitacyjny. Teraz jest
powszechnie używany w moich czasach to były jego początki i żeby go zdobyć
trzeba było kombinować.
- I co zrobiłeś? – Popędzałam go. Chciałam sama naprowadzić
rozmowę na tor kradzieży części, ale nie sądziłam, że pójdzie mi tak łatwo.
Tata był zadowolony, że mój humor się poprawił i po wypiciu kilku łyków kawy
wrócił do opowieści.
- Zaoferowałem pomoc, jak wiesz Twój dziadek miał mały sklep
z częściami i dzień wcześniej odbierałem dostawę pięciu modułów
antygrawitacyjnych.
- Chciałeś okraść własnego ojca? – Spytałam z teatralnym
oburzeniem i skarciłam go wzrokiem. Nie wcale nie chcę zrobić tego samego…
- W moich oczach nie była to kradzież tylko pomoc przy
wygraniu wyścigów, nagrodą tych nielegalnych zabaw był prawdziwy kontrakt. –
Oznajmił tata. Mój mózg działał na pełnych obrotach, czyli ja nie okradnę
własnego ojca tylko pomogę sobie wygrać. Brzmi to logicznie! Jednak nadal nie
dawało całkowitego spokoju dla mojej duszy.
- Udało się wam? – Dopytałam dyskretnie.
- Gdyby to raz, kradliśmy wszędzie, gdy tylko czegoś
potrzebowaliśmy! - Ojciec założył ręce na piersiach jakby się szczycił tym, co
robił. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę tatę dumnego z tego, że okradał własnego
ojca i inne okoliczne warsztaty i sklepy. Byłam w szoku, zwłaszcza, że nie
robił tego sam tylko z moją mamą! Moim wzorem do naśladowania! Jednak ta
historia miała też drugie dno, które zauważyłam dopiero po chwili.
- Dzięki temu byliście razem? – Tata pokiwał głową dopił
kawę i wrzucił do zmywarki. Podszedł i objął ramieniem.
- Poprawiłem Ci humor Evo?
- Tak, tato, bardzo dziękuje. – Pocałowałam go w policzek i
pobiegłam do swojego pokoju.
Skoro ojciec nie widzi nic złego w okradaniu najbliższej mu
osoby to, dlaczego ja mam mieć jakieś poczucie winy? Spojrzałam na zegarek,
została godzina do spotkania.
Wymknięcie się przez okno nie było trudnym zadaniem, nie
chciałam wymyślać kolejnej bajeczki, dlaczego wychodzę z domu o tak późnej
porze. Kiedy już widziałam kontury budynków firmy lekko się zaśmiałam, mam 20
lat i boję się swojego własnego ojca! W panującej ciemności usłyszałam śmiechy
i skierowałam się w ich stronę.
Jak się okazało była tam Em, jednak nie sama jak się
spodziewałam tylko dodatkowo na dachu wozu siedziały 4 inne osoby, których
jeszcze nie ogarnęłam wzrokiem. Z głosów wynika, że było to 3 chłopaków i jedna
dziewczyna. Kiedy mnie dostrzegli przestali się śmiać i zamilkli a Em wyszła mi
na spotkanie.
- Miło, że się pojawiłaś. – Podała mi rękę i pociągnęła do
reszty. – To jest Molly. – Przedstawiła mnie z entuzjazmem a inni bez większego
zainteresowania spojrzeli w moją stronę. Pierwsza przełamała się dziewczyna.
W słabym świetle zauważyłam, że jest pomarańczowa i ma kocie
oczy, co sugerowało mi 2 rasy, z czego żadna nie ma za dobrej opinii na Ziemi.
Noryci, którzy są znani ze swojej dwulicowości lub Pikule rasa kosmitów
charakteryzująca się dużą wiedzą o magii, którą wykorzystują do oszustw na
wielką skalę, o jedynym z ich oszustw bankowych uczyłam się nawet w ostatniej
klasie. Jednak, kiedy podała mi zamiast ręki swój długi i zwinny ogon miałam
pewność to Pikula.
- Jestem Holi – jej głos był dźwięczny i szybko
hipnotyzował. Mimo że wiedziałam o magicznej aurze, którą rozłożyła przy sobie
to nie mogłam się jej oprzeć, nic dziwnego, że umieją oszukiwać, czuję, że
mogłabym jej oddać wszystko.
- Molly. – Odpowiadam starając się jak najszybciej wyrwać
swoją dłoń z jej ogona. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem i powtórzyła pod
nosem moje imię. W tym samym czasie podszedł do mnie wysoki chłopak i objął
Pikule ramieniem. Człowiek, ścięty bardzo krótko. Miał głęboko osadzone oczy i
pełną dolną wargę. W tym świetle nie mogłam być pewna, ale chyba miał
niebieskie oczy. Ubrany w czarny kombinezon, który był tak ciasny, że widać
było jego mocno wyrzeźbione mięśnie.
- Witamy na pokładzie. Jestem Mark. – Nie podał mi ręki a
jedynie przekładał monetę między palcami, uniósł i obracał coraz szybciej przed
moimi oczami aż w końcu moneta zniknęła. Oprócz Em, Holi i Marka był jeszcze
Aron i Tom jednak Ci nie charakteryzowali się niczym szczególnym, zwykli dwaj
ziemscy chłopcy.
Kiedy przywitanie miałam za sobą rzucono mi w twarz jakimś
materiałem i zauważyłam, że inni też się ubierają.
-, Co to? – Spytałam. Czwórka uśmiechnęła się pod nosem a Em
spokojnie odpowiedziała zapinając kombinezon.
- To włókno lustrzane, odbija światło, nie będzie widać nas
na nagraniach z kamer, jakbyśmy byli niewidzialni. – Powiedziała podchodząc i
pomagając mi się dopiąć. Kombinezon miał kaptur, który zarzuciliśmy na siebie.
Każdy miał jedną torbę. Kiedy wszystko było gotowe ruszyliśmy do głównego
wejścia gdzie stróżował ochroniarz. Zwolniłam kroku jednak inni bez wahania
biegli dalej. Strażnik spał i zwisało mu to, że ktoś się włamuje. Dorównałam im
kroku i starając się nie robić większego hałasu przemieszczaliśmy się w stronę
hangaru mechaników. Zastanawiało mnie ile razy musieli już tutaj być, że tak
pewnie się tutaj poruszają.
Zatrzymaliśmy się przy wejściu, Aron i Tom odwrócili się do
nas plecami i obserwowali okolicę, podczas gdy Mark świecił latarką przy zamku
a Em rozpracowywała zamek. Drzwi otwarte. Wszyscy zwinnie ruszyliśmy do hangaru
zamykając za sobą. Zanim się zorientowałam Holi podbiegła do rogu ściany i
zwinnie skacząc dosięgła kamery i przykryła ją jakąś chustką. Wtedy zapalono
światło.
Nikt jednak nie zdjął kapturów. Każdy podszedł do innej
półki i zaczął pakować jakieś drobiazgi tylko ja stałam zagubiona.
- Hej! Nowa! – Słyszę Marka, który podchodzi do mnie z boku
i podaje mi kanister oraz śrubokręt. – Skoro już tak stoisz to spuść olej z
tego silnika. – Mówi pokazując ścigacz, nad którym dzisiaj pracowałam.
Spojrzałam na niego sceptycznie i coś w mnie pękło. Nie chciałam niszczyć
swojej pracy. Nie chciałam kraść, ale jednocześnie chciałam się ścigać a
potrzebowałam do tego części.
Potrzebuje części. Powtórzyłam w głowie. Zmierzyłam Marka
wzrokiem i donośnie odpowiedziałam.
- Nie! – Zaprotestowałam i wzrokiem szukałam świec. Jeśli
już tu jestem to przynajmniej wezmę świece do Gruchota. Mark nie był zadowolony
takim obrotem spraw, stał chwilę zamurowany aż nie podeszła Holi i sama nie
zabrała się za spuszczanie oleju. Nie mogłam się zdradzić i nic nie mówiłam
jednak wiedziałam, że jutro będą z tego powodu kłopoty.
Zwinęłam na oślep jeszcze parę części i zauważyłam, że
wszyscy zbierają się już do wyjścia, wszyscy obładowani jak wielbłądy. Zgaszono
światło a Holi zabrała osłonę z kamery. Wszyscy dzikim pędem ruszyli w stronę
wyjścia jednak teraz robiąc trochę hałasu. Już z daleka widzieliśmy jak
naprzeciw ktoś świeci latarką, ochroniarz się obudził, powinniśmy uciekać w
inną stronę jednak wszyscy jak jeden mąż biegli dalej. Jeśli nie chciałam mieć
kłopotów musiałam im zaufać.
- Nowa łap! – Zawołała Holi i rzuciła mi swoją torbę, jasne,
czyli chcą mnie wrobić pomyślałam i już miałam wszystko rzucić i uciekać w inną
stronę, ale zauważyłam, że Holi pobiegła przed grupę i wyszła naprzeciw
ochroniarzowi rzuciła się na niego. Wszyscy inni biegli dalej a ona siedząc na
tym spasłym mężczyźnie kręciła mu ogonem przed twarzą.
My za ten czas wybiegliśmy z terenu Wei Race i jak
najszybciej kierowaliśmy się do miejsca, z którego ruszyliśmy. Chwile potem
dobiegła szczęśliwa Holi. Cokolwiek zrobiła strażnikowi podziałało, bo żadne
patrole policyjne nie nadjeżdżały. Holi z płomyczkami w oku rzuciła się w
objęcia Marka i przyssała się do jego ust. Nigdy nie powiedziałabym, że są
parą.
- Nigdy więcej nie kwestionuj moich poleceń! – Upomniał mnie
Mark po tym jak oderwał się od Holi i posadził ją sobie na kolanach. Spojrzałam
na niego spod byka, ale zrozumiałam, jak ja czegoś nie zrobię to zrobi to ktoś
inny.
- Daj spokój Mark, jest nowa! – Usprawiedliwiła mnie Em
zapalając papierosa i gasząc butem zapałkę.
- Nowa, nie nowa swoje miejsce musi znać! – Odpowiedział
Mark i otworzył kluczykami bagażnik wozu, na którego dachu siedział. Aron i Tom
zaczęli pakować nasz łup wyrywając moją torbę, zaprotestowałam i chciałam ją
wyrwać jednak Em natychmiast zareagowała.
- Wyluzuj. – Odsunęła mnie na kilka centymetrów. – Łupem
podzielimy się jutro. – Wyjaśniła spokojnie wyrzucając niedopalonego papierosa
gdzieś w krzaki. Wszyscy spakowali się do auta.
- Zaufaj nam. – Powiedziała jeszcze na odchodne Em i sama
zajęła tylnie siedzenie. Odjechali zostawiając mnie samą, czułam się jak
frajerka, która została wykorzystana i porzucona. Zaufać, trudno zaufać komuś,
kogo zna się mniej niż godzinę, ale z drugiej strony Em uratowała mnie, kiedy
tego potrzebowałam, chyba mogę jej zaufać.
Teraz najważniejsze było przygotować się na jutro, to ja
wymieniałam olej, to ja dostanę porządną reprymendę, jeśli nie zostanę od razu
wyrzucona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje że chcesz podzielić się swoją opinią, jest ona dla mnie cenna dlatego nie lukruj jej, jeśli będzie to nieszczere ;)