21 lutego 2016

Rozdziały VIII - XVI

Rozdział XIII – Prawda

- Napijesz się czegoś? – Spytał z grzeczności otwierając lodówkę w małym, obskurnym mieszkanku, który nie miał nawet drzwi do ubikacji. Jedno wielkie pomieszczenie o wielkości mniejszej niż trzydzieści metrów kwadratowych przyprawiały mnie o lekki zawrót głowy i nasuwały pytanie: JAK?
Jeszcze nie tak dawno Rick był najlepszym pilotem w swojej lidze, miał kobiety, szampan lejący się strumieniami i worki pieniędzy, więc jak to się stało, że wylądował tutaj? W najbiedniejszej części miasta w takiej klitce, a mimo to sprawia pozory całkiem dobrze się trzymającego faceta, choćby samochód, którym się wozi. Dziwię się, że w tej dzielnicy jeszcze nikt mu go nie ukradł ani nie rozebrał na części. Dlaczego tak się stało?
- Ty tu mieszkasz? – Zapytałam w końcu, kiedy usiadł obok na rozwalającej się kanapie. Starałam się, aby zabrzmiało to z jak najmniejszą nutą obrzydzenia i pogardy do tego miejsca, ale widząc jego minę wiem, że nie wyszło mi to najlepiej. Rick podrapał się po skroniach i pokiwał głową. Widać, że nie był z tego dumny, miałam nadzieję, że sam powie mi, co się dzieje.
- Bycie gwiazdką Wei Race do najlepszych nie należy. – W końcu otworzył usta a zaraz potem zapił je piwem.
- Nie rozumiem. – Powiedziałam ostrożnie, a Rick zaczął tajemniczo tłumaczyć.
- Jeśli jest się pod ciągłym okiem Don Weia to można oszaleć. – Wiedziałam, o czym mówi, Don przez ostatnie dwa lata bardzo mnie kontrolował jednak odczułam, że nie mówi tutaj o mnie.
- Jak Don mnie odkrył miał to być luźny układ. Ścigam się, on mi płaci. – Uśmiechnął się pod nosem i gdybym mogła zobaczyć jego oczy wyrażałyby kpinę. – Szybko jednak moje życie zmieniło się w coś w rodzaju więzienia. Codzienne siusianie do kubeczka i sprawdzanie pod kątem prochów, ciężkie treningi i brak życia prywatnego. – Jak o tym opowiadał wiedziałam, co czuł, też to przeżyłam, bite trzynaście lat spędzonych pod czujnym okiem Dyrektorki. Rozumiałam go. – Przeżyłam tak cztery lata. Po nich przypadkiem spotkałem Samarę. Jedną z testerek w Wei Race. To ona zawsze, jako pierwsza wsiadała do pojazdu sprawdzając czy aby na pewno jest sprawny. Krótko mówiąc zakochaliśmy się w sobie. Jednak miłość ta oparta była na tajemniczych znakach i braku rozmów, bo Don czuwał. – Rick coraz bardziej angażował się w swoją historię. – Wei nie jest jednak głupi, widział, co się dzieje i w końcu dla mojego dobra – ostatnie słowa zaznaczył dodatkowo palcami imitując cudzysłów i dokończył - zwolnił Samarę. Dowiedziałem się o tym właśnie podczas mistrzostw, kiedy zamiast Samary przyszedł ktoś inny. Wtedy właśnie miałem ten incydent, po którym odszedłem z Wei Race.
Dobrze pamiętałam ten dzień, to był ostatni raz, kiedy próbowałam przekonać o ojcostwie Dona moich znajomym. Siedziałam wtedy zamknięta w pokoju, kiedy w telewizorze zobaczyłam zaskakujący start. Wszyscy ruszyli do przodu jak najszybciej prócz Ricka, który zaczął cofać z zawrotną prędkością. Zajechał tak do najbliższego bit stopu, wyskoczył z ścigacza zrzucił kask i krzyczał na Dona, że ma się odwalić.
- Po tym związałem się z Samarą. Ja miałem kilka pokazów w małych miasteczkach, zacząłem na własną rękę walczyć o mistrzostwo w czwartej lidze, a Samara się rozwijała, dostała dobry kontrakt z Dragons Teem.
- Samara Wielka – wtrąciłam się nagle. - Jedyna kobieta, która wykonała potrójną podniebną beczkę bez stabilizatorów grawitacyjnych i przeżyła – wyrecytowałam z pamięci. Była moją cichą inspiracją. Nawet moja mama nie była na tyle szalona, aby wykonać ten numer nie mając pewności, że stabilizator grawitacyjny zadziała tuż przy gruncie.
- Dokładnie ona. – Uśmiechnął się Rick. – Ufaliśmy sobie i kiedy wszystko było już idealnie zjawił się Don i ponownie wszystko spieprzył.
- Oban – skwitowałam krótko.
- Nie odezwała się już do mnie. Nie chce mnie znać. Zniknąłem nagle i nie odzywałem się przez pół roku. Nie mogę jej powiedzieć prawdy, zresztą i tak by nie uwierzyła. – Rick wstał dopijając piwo. Wydawał się teraz odważniejszy. Było to widać po jego gestach i słowach.
- Jednak nadal nie rozumiem, to przez związek z Samarą tu mieszkasz?
- To inna historia, którą opowiem Ci po eliminacjach, dobrze. – Zapytał, a raczej ustalił siadając bardzo blisko mnie, palcem zagarnął kawałek materiału przy szyi i nosem przejechał po moim obojczyku. Trochę mnie to zrelaksowało, choć nadal nie mogę wyjść z podziwu, że tak mam taką relację z Rickiem. Jego obecność mnie uspokajała, zapominałam o tym, że mnie zwolniono, że mam dziś wyścig. Zapominałam o wszystkim.
- Nie wrócę do Dona. – Zadeklarowałam w końcu by odciągnąć uwagę Ricka od rzeczy przyjemnych, ale wydających się teraz niestosownych. Zadziałało to na niego jak kubeł zimnej wody. Oderwał się i poszedł do lodówki po jeszcze jedno piwo, w drodze powrotnej wypijając już połowę. Usiadł w rozkroku i skrzyżował palce obu rąk na piwie.
- Wrócisz. – Zakomunikował krótko. Chciałam go wyśmiać, ale się powstrzymałam.
- Po tym, co mi zrobił…
- Po tym, co Ci zrobił Evo, Wrócisz do niego, jeszcze dziś wieczorem. – Dokończył za mnie zdanie nie pozwalając mi podjąć własnej decyzji.
- Zwolnił mnie! Z firmy, w której jest moje nazwisko, Rick! Jesteś normalny mam z nim żyć pod jednym dachem!? – Zdenerwowałam się i wstałam podchodząc do małego okienka, które było wyjściem na klatkę ewakuacyjną. Rick ostrożnie do mnie podszedł widząc moje wzburzenie i złapał za ramiona, mocno i pewnie jakby nie chciał żeby się wyrwała.
- Don był u mnie wczoraj, rozmawialiśmy o… Tobie. – Wyznał to z dużym dystansem i niepewnością jakby nigdy nie chciał tego mi powiedzieć. Odwróciłam się, a on ponownie złapał mocno za ramiona. Patrzyłam na niego i nalegałam wzrokiem by mówił dalej.
- Spytał czy byłabyś dobrym kierowcą dla Wei Race. – Dla mnie było to oczywiste jednak widząc Ricka wiedziałam, że zrobił coś okropnego i już nabierała we mnie złość. – Odpowiedziałem, że nie. – Dokończył. Wybuchłam. Znów dzisiaj. To dla mnie za dużo.
Mimo siły Ricka zdołałam się wyrwać, on uparcie mnie łapał i z bardzo dużym zaangażowaniem starając się jak najszybciej wyjaśnić mi, dlaczego to zrobił.
- Zgodziłabyś się na wszystko byleby tylko się ścigać! Evo Wiem o tym! – Starał się mnie szarpać, jakoś uspokoić.
- Mogłeś mnie spytać o zdanie! – Krzyczałam zdenerwowana będąc już przy drzwiach. Rick jeszcze mocniej mną szarpnął.
- Dwa lata spędziłaś w domu, aby przypadkiem nie stracić w oczach taty! Poświęciłaś swoje życie dla jego aprobaty! – Potrząsnął mną mocniej – Żeby się ścigać poświęciłabyś dwa razy więcej! Nie przeszkadzałoby Ci nic! Nawet jakby kazał Ci się rozebrać do rosołu, aby sprawdzić czy niczego nie ukrywasz! Evo zastanów się! – Słowa Ricka zabolały, nawet bardzo. Przestałam się szarpać, wojowniczy humor zniknął.
- Przykro mi, że mnie tak oceniasz. – Zdołałam tylko tyle powiedzieć i wyszłam bardzo spokojnie. Rick nie próbował mnie zatrzymać, był sam w szoku, że tak się do mnie zwrócił. Dopiero, kiedy była na parterze usłyszałam swoje imię, które rozpaczliwie próbuje mnie przywołać. Za późno. Nie chcę go znać, nie teraz.
Wyszłam na ulicę i starałam się rozeznać w okolicy. Tata mnie upokorzył. Rick mnie upokorzył. Dwie najbliższe mi osoby sprawiły, że czuje się okropnie. Myślałam, że obaj mnie wspierają, że mnie kochają i nigdy nie skrzywdzą a teraz? Teraz wiem, że to jedno wielkie kłamstwo. Nienawidziłam siebie za to, że uwierzyła w te wszystkie brednie.
Jednak miałam jeszcze kilka osób, którym mogłam zaufać, które mnie nie oszukają i traktują prawie jak rodzinę, wystarczy, że przestanę kłamać, powiem im prawdę i kto wie może nawet Holi się do mnie przekona.
Dotarcie do groty zajęło mi trochę czasu, pierwszy raz musiałam tam dotrzeć sama. O dziwo Rick mnie nie prześladował, pewnie uznał, że dobrze mi zrobi chwila samotności. Ma rację.
Bar był jeszcze pusty, jedynie barman wycierał szklanki i rozbierał mnie wzrokiem. Jakoś dziś mnie to już nie przerażało. Pewnie szłam dalej po stromych schodach, a potem z pełną dumą kroczyłam do mojego ścigacza.
Było dość wcześnie, więc jak na to miejsce był niewielki tłum. Głównie zawodnicy, którzy pozostali w stawce. Wśród nich zauważyłam Arona. Siedział na jakieś skrzyni w białych spodniach i podkoszulku, który wyglądał jakby rękawy zostały wyrwane samodzielnie. Dość zdolnie podrywał skąpo ubraną dziewczynę o latynoskiej urodzie. Widać było, że dziewczyna je mu z ręki, ciekawiło mnie tylko czy to jakaś jego miłość czy tylko przygodna jednej nocy. Oczywiście w bezpiecznej odległości czaił się Tom. Wyprostowany i skupiony na obserwacji. Poważnie traktował swoją funkcję. Nie rozpraszało go nic. Mimo że na mnie zauważył to nie podszedł. Zastanawiałam się jak wielką trzeba mieć dyscyplinę, aby choć na chwilę się nie rozproszyć.
Starając się nie zwracać na niego uwagi poszłam do Gruchota. Chwilę się zastanawiałam zanim stwierdziłam, że to on. Był inny. Nie wyglądał jak kupa złomu, za jaką go miałam. Położona nowa blacha pomalowana na biało, która aż lśniła, a na turbinie, która ostatnio była cała w strzępkach widniała podobizna różowego króliczka z wielką szczęką. Przyglądałam się temu dłuższą chwilę. Niewiele osób wie o różowym króliczku na moim ścigaczu. Niewiele też osób podjęłoby się naprawy takiej kupy złomu. Dodatkowo była to osoba lub osoby, które zna Rick.
- Stan i Koji – powiedziałam bezgłośnie do samej siebie. I palcami podziwiałam ich pracę. Nie było mnie tutaj zaledwie dwa dni, a Gruchot wygląda jak nie Gruchot. Przypominał bardziej Arrow. Ostrożnie podważyłam klapę i zajrzałam do środka. Od otwarcia zapachniało wymienionym olejem. Najlepszy zapach na świecie. Wszystko było wymienione i czyste. Chłopaki odwalili kawał dobrej roboty w strasznie krótkim czasie, ale czemu się dziwię? Widziałam jak w 12 godzin od prawie zerwa stworzyli nowego Arrow który był w stanie pokonać ścigacze tak zaawansowanej rasy jak Crogowie.
- Przypomina teraz ścigacze chłopaków. – stwierdziła Em, obracając kluczem francuskim między palcami. Była dość spokojna, nawet jej oczy nie przerażały mnie tak jak zwykle. Dziś wszystko wydawało się inne. W moim realnym życiu wszystko alternatywną rzeczywistością a tutaj wszystko wydawało się bardziej realne.
- Martwiłam się już o Ciebie. Zwłaszcza jak zobaczyłam tych kolesi grzebiących przy wozie. – Em spokojnie mnie przytuliła. Aż się wzruszyłam, że ktoś się martwił, ktoś tęsknił. Ten kilka słów i gest sprawiły, że byłam pewna o tym, że to właśnie tu powinnam teraz być.
- Miałam kilka spraw do załatwienia. – Wyjaśniłam starając się nie przypominać sobie o wydarzeniach dzisiejszego poranka.
- Ominął Cię fajny skok. Choć pokarzę Ci! – stara Em wróciła. Znów była małym elfem, który naćpał się czekoladą i kofeiną jednocześnie. Wszechświat zaczyna wracać do równowagi. Em pociągnęła mnie do ścigacza Arona i otworzyła klapę.
Nie musiała mi nawet pokazywać, co się zmieniło. Trzynaście zupełnie nowych rzędów łopatek wirnika zaraz przed sprężarką.* Aż mnie zatkało. Taki arsenał może sprawić, że Aron z zamkniętymi oczami wygra. Ale jak udało im się zwinąć aż trzynaście rzędów!? Zwykle jak była dostawa kół łopatek wirnikowych to były on od razu montowane, bo szybko się uszkadzają.
- Jutro też idziemy. Strzała Marka aż prosi się o mały doping! – Em była aż wniebowzięta tym planem.
- Ona nie idzie. – Usłyszałam stanowczy głos z góry. Przed oczami mignęła mi ruda postać i pojawiła się obok. Holi. Była wściekła. Gdyby mogła zabiłaby mnie gołymi rękami, jednak obecność Em mnie ratowała.
- Przestań Holi. Molly jest jak rodzina. – Em mnie przytuliła i oczami błagalnego kotka patrzyła na rudą kosmitkę. Holi wydała się nieugięta. Naparła na mnie i znów poczułam chłodną blachę obudowy Gruchota na moich plechach.
- Ona za dużo ukrywa! Niszczysz nas! Nikt z nas nie ma sekretów, ona ma ich za dużo! – Holi była na granicy szaleństwa. Chwilę mi zajęło zanim zauważyłam wpychających się między nas Marka oraz Arona. Jak tylko zrobiła się przerwa między nami to Tom wskoczył zasłaniając mnie własnym ciałem. Em stała tam osłupiona całą sytuacją.
- Co w Ciebie wstąpiło!? – Mark zaczął wrzeszczeć po Holi. Ona nic sobie z tego nie robiła. Zabijała mnie wzrokiem. Najpierw oderwała mi rękę, potem drugą… aż to czułam. Zbierało mi się na łzy. Chciałam wstąpić do tej rodziny. Czułam się słaba, nawet tu mnie nie chcieli. Jednak jest sposób by to zmienić. Powiedzieć prawdę.
- Ona ma rację. – Stanęłam dumnie i starłam się wyglądać na silniejszą niż jestem. Cała piątka zwróciła się w moją stronę. Jednak dla mnie to było za mało. Wstrzymałam na chwilę powietrze i stanęłam twarzą w twarz z Holi. Chciałam mówić tylko do niej. Chciałam jej wyjaśnić wszystko.
Ona tylko spojrzała na mnie z ponagleniem.
- Mój ojciec mnie porzucił, kiedy byłam jeszcze mała. Jakieś dwa lata temu uciekłam z swojej szkoły i wyjechałam na Alwas. Tam naprawiałam ścigacze i okazyjnie się ścigałam. Stąd moja wiedza o silnikach, bo z małą ilością materiałów musiałam sobie szybko radzić. Jak mi się znudziło poleciałam na inną planetę. W końcu wróciłam tutaj! Znalazłam ojca. Znalazłam pracę, jako mechanik w Wei Race. Jednak dzisiaj mnie zwolnili. Mój ojciec mnie oszukał a koleś, który pokazał mi to miejsce mnie zdradził. Zostałam sama, więc jeśli masz coś jeszcze do mnie. To proszę powiedz mi to teraz! – Powiedziałam to wszystko na jednym wdechu. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Stałam wściekła i cała w łzach naprzeciw Holi i czekałam na jej aprobatę. Kątem oka zauważyłam, że wszyscy osłupieli. Tylko Aron coś analizował.
- W rodzinie ważna jest szczerość. – Odezwała się w końcu i z skrytki na bucie wyjęła mały laserowy pistolet. Odwróciła go kaburą w moją stronę i wcisnęła do ręki. – Witamy w rodzinie… Molly. – Dodała i odeszła w bliżej nieokreślonym kierunku, a Mark poszedł za nią.
Zaraz po tym Em rzuciła mi się w ramiona i piszczała z radości, że w końcu Holi mnie zaakceptowała. Potem wspomniała coś o ostatnich przeróbkach i też zniknęła. Tom natomiast szepnął coś do ucha Arona i odszedł na bezpieczną odległość. Zostałam tylko ja i Aron. Który nadal wyglądał jakby coś analizował. Zwykle myślałam, że to Holi mnie nie lub, teraz mam inne wrażenie. Że to Aron pała jakimś dziwnym uczuciem.
- Alwas, dwa lata temu? – Upewnił się, analizując każdy mój ruch.
- Tak - odpowiedziałam spokojnie starając się domyśleć, co mu chodzi po głowie. Odszedł najwyraźniej coś licząc. Był dziwny. Jak nie on. Znam go krótko, ale jako książę był zawsze inny… nie umiem określić, jaki, a teraz, jakby przestał mnie lubić, jakby wszystko się zmieniło w naszych relacjach.
Kiedy zostałam już sama. Weszłam do swojego nowiuśkiego kokpitu i chwilę się zrelaksowałam, musiałam pomyśleć nad tym, co się stało. By lepiej mi szło. Na szybie zaczęłam pisać listę.
1. Holi mnie polubiła
2. Aron przestał mnie lubić
3. Tata wywalił mnie z pracy
4. Rick przyczynił się do wywalenia mnie z pracy
5. Dziś jest ostatni wyścig eliminacyjny
6. Muszę go wygrać...

*W MEGA uproszczeniu: Im więcej rzędów łopatek wirnika znajdzie się przed sprężarką, czyli urządzeniem, które jest odpowiedzialne za funkcję turbo, tym większa moc, czyli większe przyspieszenie.

Rozdział XIV – Spokój
 
Wraz z Tomem i Em wdrapaliśmy się na jedną z skał i usiedliśmy na czymś w rodzaju balkonu, których było tutaj sporo i większość była już zapełniona. Atmosfera w Grocie stawała się coraz bardziej gorąca. Nigdy nie byłam tutaj na pierwszym wyścigu. Dziś miałam okazję. W pierwszym wyścigu brał udział Aron. Po drodze pytałam Toma czy przypadkiem nie powinien być tam z Aronem, jednak on mi wyjaśnił, że ścigacz Arona to świat zarezerwowany tylko dla niego.
Dowiedziałam się również, że życie Arona to były wyścigi. Od małego był szkolony na profesjonalnego rajdowca. Owszem miał też swoje obowiązki, jako książę, ale jego większość życia to były wyścigi i treningi. Nikt na Kaspi nie rozumiał decyzji władców, aby następca tronu ścigał się zamiast uczyć dyplomacji i oddawać się spokojnym rozrywką arystokratycznego życia. Jednak każdy ją akceptował i dopingował następcę tronu. Szczerze to dało mi to do myślenia.
Aron był szkolony, jako pilot z aprobatą a może nawet z przymusu swoich rodziców, oczywiście mogło to mieć różne podłoża, ale jednym dość oczywistym okazała się jedna rzecz… Oban. Zachowywał się podejrzanie, gdy powiedziałam o Alwasie, analizował to, co mówię. Ma to pewien sens. Aron był uczestnikiem wyścigu, którego ja byłam zwycięzcą…
Z rozmyślania wybił mnie mocny warkot ponad dwustu koni mechanicznych w ścigaczu Arona, który właśnie ruszył po zwycięstwo. Na „trybunach” zrobił się duży rumor, każdy starał się dopingować jak najgłośniej, choć nic to nie dało, bo wszystko było zagłuszane przez tą piękną melodię mruczących silników. Aron szybko wysunął się na czołówkę. W porównaniu z nim jakieś starsze modele nie miały szans. Można powiedzieć, że już odpadły.
Jazda Arona była inna niż się spodziewałam, był agresywny, ale jego jazda mimo wszystko przypominała taniec. Widać było, że bawi się tym wyścigiem. Na zakrętach zamiast puszczać gaz i pojechać chwilę na luzie, on wolał robić korkociąg, który co prawda daje dodatkowe przyspieszenie, zwłaszcza na zakrętach jednak jest ryzykowne. Musi być pewny swoich umiejętności.
Wyścig w jego wykonaniu skończył się szybko. Przekroczył linię mety a stoper zaczął odliczać czas. 5 Minut do końca. Aron otworzył kapsułę i wykonał gest zwycięstwa, wyrzucając pięść do góry. Wydawało mi się, że jeszcze coś krzyczał, ale atmosfera tego miejsca skutecznie utrudniała usłyszeć, co.
Przyglądając się jego jeździe zastanawiałam się, kto musiał go pokonać podczas eliminacji, że tak świetny kierowca się nie dostał. Do wyboru miałam sześciu zawodników i żaden nie wykazywał aż tak dużych umiejętności w jeździe jak Aron. A może przegrał już w pierwszym wyścigu.
Wśród tych spalin i rumoru zauważyłam jednak, że do Arona, jak i do innych zwycięzców tego wyścigu podlatują transboty. To małe roboty, które przechowują mały ładunek i są wstanie przenieść go na niewielki dystans. Aron coś otrzymał. Szybko to schował i zjechał z toru by ustąpić miejsca innym.
Em szybko zeskoczyła ze skarpy i pobiegła w stronę ścigacza Arona, najwidoczniej mu pogratulować. A Tom również zręcznie schodził, jednak, jako gentelman wychowany na królewskim dworze oraz jako Kaspijczyk, który może zmieniać formę swojego ciała bez żadnych konsekwencji pomógł mi zejść.
Na miejscu Em już ściskała Arona i starała się znaleźć ten dziwny podarek. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że jest to nic innego jak wkładka do hol telefonu. Można ją kupić w każdym sklepie i nagrać na niej sygnały, dzięki którym można oglądać ulubione programy. Kiedy Aron mnie zobaczył zmroził mnie wzrokiem. Poczułam się trochę jak intruz. Zastanawiałam się ile zdążył się o mnie dowiedzieć, a o ile rzeczy jeszcze spyta.
Chciałabym móc zapytać go o to wszystko, wprost, ale nie mogę, bo złamię przez to przysięgę danę Prezydentowi. Nikt nie może się dowiedzieć, no, ale jeśli ktoś był bezpośrednim uczestnikiem to, czemu nie. Na szczęście Arona rozproszył warkot silnika Marka, który starał się przechwalać jeszcze przed swoim wyścigiem. Zza pomarańczowej szyby kokpitu widziałam jego szalony uśmiech. Zerwał się mocno ku górze i poleciał w stronę torów.
Holi wraz z Em i Tomem szybko pobiegli zająć dobre miejsca na ten wyścig jednak Aron pozostał w tym samym miejscu. Następnie w pełnie dostojnie podszedł do mnie i udawał, że przygląda się wkładce.
-, Dlaczego wybrałaś Alwas? Gdybym chciał się uczyć o ścigaczach wybrałbym bardziej planetę typu mechanicznego niż naturalnego. – Próbował mnie podejść. Domyśliłam się przed chwilą, że coś wie, ale nie sądziłam, że będzie próbował mnie aż tak zręcznie podejść. Musiałam jednak sama nabrać pewności czy on też był uczestnikiem.
- Wsiadłam w pierwszy lepszy prom. Musiałam uciekać przed… - zastanawiałam się jak zmienić złego Croga na coś innego. - … Przed opiekunami z mojej szkoły, straszni byli. Wręcz wrogowie mojej cywilizacji. – Starałam się by brzmiało to jak najbardziej spójnie i racjonalnie jednak to nie było proste zadanie.
- To ciekawe, bo dwa lata temu wszystkie loty na Alwas były zawieszone. – Aron sam się zaśmiał odkrywając moje kłamstwo. Nie wiedziałam o tym. Zaplątałam się w własne kłamstwo.
- Miałam szczęście. – Próbowałam jeszcze trochę pociągnąć to kłamstwo. Jednak nie mogłam pozwolić, aby ciągło się to dalej, musiałam uciąć temat, teraz. – Teraz Cię przepraszam muszę się jeszcze oswoić ze zmianami w moim Arrow. – Powiedziałam swobodnie i udałam się w jego kierunku.
- Myślałem, że Gruchotkiem, ale niech Ci będzie Ziemianko! – Zawołał jeszcze za moimi plecami, a ja aż przystanęłam przez swoją głupotę. Właśnie zdradzam mu swoją przeszłość krok po kroku i nie mogę tego zatrzymać. Muszę się ukryć, przemyśleć wszystko.
W kokpicie poczułam się bezpiecznie, skuliłam w kulkę i myślałam. Muszę bardzo uważać na to, co mówię i robię, nie mogę pozwolić na to by Aron czy ktokolwiek inny wiedział o tym, jaka jest moja przeszłość, bo wtedy będą o krok od dowiedzenia się, kim jest mój ojciec, a więc również, kim jestem ja.
W kokpicie spędziłam ponad godzinę, dopiero po tym czasie byłam wstanie pozbierać się do kupy i zobaczyć, co dzieje się na dole. Mark podrzucał czerwoną jak krew wkładką do holotelefonu, więc tylko jeszcze ja muszę ją zdobyć. Nie do końca wiedziałam, o co chodzi z tą wkładką, ale chyba jest to rodzaj nagrody za zwycięstwo w eliminacjach. Może pewien rodzaj wejściówki…
Spojrzałam na ekran na szczycie groty. Wskazywał za ile odbędzie się kolejny wyścig i ile pozostało miejsc w danej grupie. CZAS: 6 minut. ILOŚĆ MIEJSC: 17. Mimo że zwykle ścigałam się wieczorami to stwierdziłam, że dzisiaj pojadę wcześniej. Oprócz wyścigu muszę się jeszcze zastanowić gdzie dzisiaj spędzę noc i jak wrócę do domu po swoje rzeczy.
Zgarnęłam włosy i spięłam gumką. Po czym usadowiłam się na krzesełku. Wzięłam spokojny wdech i nacisnęłam START. Gruchotek miło zamruczał, jak Arrow, kiedy się „budził” i dość powoli uniósł się nad ziemią. Schowałam podwozie i obserwowałam jak moja nowa rodzina patrzy na mnie z zaciekawieniem. Pomachałam im na pożegnanie i ruszyłam do startu.
Przejeżdżałam nad głowami uczestników i kibiców. Było to bardzo dziwne miejsce. Wyglądało teraz jak pewien targ. Niektórzy zawodnicy mieli już swoje stałe miejsca i zrobili sobie prowizoryczne zadaszenia z szmat i drewna. Ktoś roznosił piwo. Ktoś się pobił. Miejsce tętniące życiem w podziemiach Kansas City. Kto by się spodziewał, że takie coś może tu istnieć. To jest jak jeden wielki organizm. Społeczność, która ma ten sam cel: być tutaj i oglądać wyścigi lub się ścigać. Należę do niej. Jestem częścią tego wielkiego organizmu.
Rick się myli. Jestem urodzonym kierowcą, w moich żyłach płynie krew Wielkiej Mayi Wei. Moim ojcem jest najlepszy menager pilotów Don Wei. Moim jedynym celem życiowym są wyścigi. Nie muszę już mieć nierealnego pragnienia by ożywić moją matkę. Moja matka jest zawsze ze mną w takiej chwili. Ścigając się, ożywiam wspomnienia o niej.
Może i bym się poświęcała, może pozwalałabym na kontrole, ale Rick myli się twierdząc, że poświęciłabym wszystko. Nie teraz. Teraz wiem, że mam istoty, którym na mnie zależy. Może nie znam ich dobrze, ale mogę śmiało nazwać ich przyjaciółmi, z których bym nie zrezygnowała. Nie zrezygnowałabym z kontaktu z Rickiem. Nie zrezygnowałabym ze snu o Jordanie i marzeniach o zobaczeniu Nołrasji. Gdybym mogła nie zrezygnowałabym z kontaktu ze Stanem i Kojim, a już za całą pewnością nie zrezygnuję z wyścigu, który zmienił moje życie. Przez ostatnie lata, może racja siedziałam zamknięta. Odosobniona jednak nie robiłam tego dla ojca. Robiłam to, bo musiałam poukładać sobie to, co się zdarzyło. Codziennie rano budziłam się i zastanawiałam czy aby na pewno Oban był prawdziwy.
Gdy już to wiem nie muszę już się ukrywać, mogę żyć tak jak chcę, a chcę żyć życiem Molly. Owszem mogę czasem wrócić do Ewy, ale to dzięki Molly jestem tutaj, to dzięki Molly odzyskałam tatę, to dzięki Molly byłam na Obanie. To jej zasługa… to moja zasługa… to…
Z moich przemyśleń wybił mnie stukot o szklaną kopułę kokpitu. Otworzyłam ją a transbot wleciał i wystawił wkładkę koloru żółtego. Zdziwiło mnie to dość mocno. Dopiero teraz zorientowałam się, że ukończyłam wyścig. Nawet nie wiem, kiedy się zaczął a tym bardziej jak udało mi się go skończyć. Jednak zauważyłam, że cała moja złość minęła.
Nie byłam już zła ani na Ricka, ani na ojca. Wszystko odbiło się na wyścigu. Wszystko wróciło do normy. Wylądowałam i wyskoczyłam ze ścigacza. Na dole czekał tylko Aron. Jakby to wszystko było ustalone. Stał dumnie i z mocno napiętą klatą. Jego biały strój po kilku godzinach tutaj był zakurzony, ale on się tym nie przejmował. Zaciekawiło mnie tylko, czemu te wszystkie książęta mają takiego hopla na punkcie białych ubrań.
- Interesująca końcówka. Musiałaś się nieźle skupić, aby wykonać potrójną beczkę i jeszcze zdążyć zahamować. Ostatnio taką agresję widziałam dwa lata temu. – Zatrzymał się na chwilę i oparł o ciepłą jeszcze blachę Gruchota. Zrobiłam to samo opierając się ramieniem. Musiało to wyglądać naturalnie. Czułam, że zaraz mi powie. – Wtedy ścigało się po Najwyższą nagrodę, prawda? – Spytał ściszając głos. Wydawał się, że nie ma, co do tego pewności i próbuje mnie podejść, postanowiłam zagrać w jego grę, ale nie powiem nic więcej poza to, co chce usłyszeć.
- A jaka była Twoja Aronie? – Odbiłam piłeczkę, na razie tylko ja zwierzam się ze swojej przeszłości. Ten uśmiechnął się jak kiedyś Aikka na Obanie. Mieli dużo wspólnego.
- Miałem uwolnić swoją planetę spod okupacji Crogów. – Wyjaśnił i czekał aż ja coś powiem.
- Chciałam ożywić mamę. – Odpowiedziałam krótko przypominając sobie, jakie rozczarowanie czekało mnie, kiedy dowiedziałam się, że to niemożliwe. Że Najwyższa nagroda to władza nad wszechświatem a nie fabryka życzeń.
Aron jednak nie odpuszczał.
- Mi się nie udało, a Tobie? – Próbował wybadać jak daleko zaszłam, niebezpieczny grunt. Jednak w tym temacie nie muszę skłamać.
- Sądzę, że gdyby moja mama tu była… wszystko potoczyłoby się inaczej. – Czasem nadal budzę się w nocy widząc ją na tamtej arenie. Tak mi jej brakuje.
-, Czyli jednak się pomyliłem. – Podsumował krótko. – Myślałem, że jesteś zwyciężczynią. – Zaśmiałam się nerwowo i ratunku szukałam w jakieś butelce piwa.
- Byłam za słaba by pociągnąć to do końca. – Odpowiedziałam nerwowo i rzuciłam się do stolika z piwem, które stało niedaleko. Nie kłamałam, nie byłam wystarczająco silna by wyjść spod kontroli Canaletto. Byłam za słaba po tym, czego się od niego dowiedziałam. To Jordan uratował wszystkich. Poświęcił się. Poświęcił się dla mnie, dla świata, dla swoich własnych idei pewnie też. Chciałbym była szczęśliwa.
Poczułam, że coś drapie mnie w oczy. Starłam szybko łzy z nadzieją, że Aron ich nie zauważył.
- Podnieca mnie Twój styl jazdy. – Usłyszałam i kiedy się odwróciłam, Aron stał blisko, bardzo blisko.
- Mam nadzieje spotkać się z Tobą w finale, więc nie schrzań tego Molly. – Zgarnął mi włosy za ucho i nadstawił się. – Pokażmy, co to znaczy być uczestnikami w Wielkim Wyścigu. – Jedno muszę mu przyznać. Umiał uwodzić. Starałam się uśmiechnąć i przestać myśleć o Jordanie jednak było to trudne, bardzo trudne, jeśli wręcz niemożliwe. Oblizałam usta i najspokojniej jak się da oddalić się od Arona. Poczułam jednak silny chwyt na ramieniu.
- Możesz mi zaufać. – Usłyszałam jeszcze zatroskany głos Arona. Delikatnie się wyrwałam i wspięłam się do Gruchotka. Zamknęłam kokpit i skuliłam się znów w kłębek i przykryłam kocem. To na tą chwilę najlepsze rozwiązanie. Zostać tutaj. Wśród tego warkotu i szumu zasnęłam, nie miałam nawet w tamtej chwili załączać otrzymanej wkładki.
Obudziłam się nad ranem, w zupełnej ciszy. Było ciemno. Głucho. Nie wiem, dlaczego ale czułam się jakbym była w kostnicy. Cała obolała dźwignęłam się. Nie było tu nikogo. Miejsce, które normalnie żyje i jest tu tysiące istot teraz jest puste i zimne. Starając się nie myśleć o tym, że teraz ktoś mógłby mnie bez problemu zabić i Em nie byłoby w pobliżu, wyciągnęłam otrzymaną wkładkę i po chwili grzebania w holokomórce włożyłam ją do środka. Kiedy załączyłam holotelefon od razu nawiązało się połączenie z nieznanego, dziwnego numeru. Zaakceptowałam.
Wyświetlił się hologram postaci. Była cała ubrana na czarno, miała zasłoniętą twarz. Była to drobna figura o bardzo kobiecym kształcie, można zgadywać, że to ludzka kobieta. Moje przemyślenia potwierdziły się, kiedy zaczęła mówić melodyjnym sopranem.
- Witaj, gratuluje Ci zawodniku numer 76, pomyślnie przeszłaś eliminacje, czas na prawdziwe wyzwania. – Zrobiła chwilę przerwy. Za jej plecami w szybkim tempie zaczęły pojawiać się ekrany. – Czas na zmianę reguł – i zaczęła wymieniać powoli, akcentując każdy punkt.
Od tego momentu każda trasa toru wyścigowego będzie prowadzić przez ulice miasta.
O każdym wyścigu będziesz informowany godzinę przed jego rozpoczęciem wraz z trasą wyścigu.
Jeśli nie stawisz się o odpowiedniej porze na starcie wypadasz.
W każdej wkładce umieszczony jest kwas, który w chwili wypadnięcia, zrezygnowania lub złapania zostanie automatycznie uruchomiony i rozpuści wkładkę.
Podczas wyścigu nie możesz zabijać swoich przeciwników, możesz ich unieszkodliwić, ale nie zabić.
Wyścigi są o różnych porach, więc bądź czujny.
Wygrywają dwie pierwsze osoby na mecie.
Najważniejsze: Nie możesz dotrzeć na metę, jeśli ściga lub obserwuje Cię policja. Jeśli ją tu sprowadzisz lub się wygadasz zadbamy o to byś nie dożył kolejnego dnia.
- Życzymy sukcesów, oczekuj na sygnał o swoim wyścigu. – I rozłączyła się. Starałam sobie to przyswoić. Zasady są podobne jak na Obanie z małymi różnicami. Dam radę. To nie może być tak trudne: najważniejsze szybko i sprawnie dostać się z startu do mety unikając przy tym policji. Bułka z masłem. I nagle usłyszałam strzał. Zabłysło światło i zaraz zgasło. Było słychać krzyk i to dość niedaleko. Nadal panowały egipskie ciemności. Najspokojniej jak się dało wychyliłam się ostrożnie z kokpitu starając się zlokalizować źródło strzału. Jednak nic już nie widziałam.
Tej nocy już nie zasnęłam. Czekałam tylko aż zrobi się trochę bardziej tłoczno i będę mogła wyjść stąd.

Rozdział XV – Uzależnienie

Następnego dnia czułam skutki nieprzespanej nocy. Wszystkie moje mięśnie błagały o litość a zejście po drabinie było istną torturą, a czekało mnie coś o wiele gorszego. Bieg, dźwiganie, siła. Z każdą chwilą mentalnie się na to szykowałam z nadzieją, że będzie to łatwy skok.
O świcie przyszła po mnie Em, dała świeże ubranie i parę kawałków suszonego mięsa. Następnie wraz z Aronem, Tomem i Holi weszliśmy na pakę ciężarówki a Mark i Em nas zamknęli i ruszyli. Mieliśmy dziś okraść siedzibę Dragon Team. Mieli swoje święto, w tym dni wszyscy mają wolne. To jedna z niewielu drużyn, która tak robi, ale będzie nam to na rękę. Na tyle pozostawiają pustą siedzibę, że można ją okraść w biały dzień i tak zamierzaliśmy zrobić, nie wiadomo, kiedy zostaniemy wezwani na wyścig. Liczyła się każda minuta.
Ciężarówka zatrzymała się z piskiem opon a chwilę potem usłyszałam trzask otwieranych drzwi. Słońce wdarło się do środka i oślepiło nas. Dopiero teraz dostrzegłam, że Tom siedzi blisko mnie i wpatruje się we mnie z zaciekawieniem. Kiedy Holi i Aron już wyskoczyli z paki odezwał się.
- Nie spałaś zbyt dobrze, prawda. – Stwierdził zatroskanym głosem a jego dłoń sięgała do mojego policzka jednak widząc mój karcący wzrok zatrzymał się a dłoń zawisła w powietrzu. Wstałam speszona i też wyskoczyłam.
Pod moimi stopami uniosła się chmura pyłu z piaskowej powierzchni. Mimo że byliśmy tylko czterdzieści kilometrów od miasta to wydawało się, że to zupełnie inne miejsce. Jakby pustynia. Co ciekawe staliśmy już za metalowym ogrodzeniem, to znaczy, że teoretycznie powinniśmy się spieszyć jednak wszyscy byli bardzo spokojni.
Em prezentowała się dziś dość okazale. Swoje włosy miała spleciony w sztywny kok a ubrana była w czarną skórę na brzegach ozdobioną ćwiekami, brakowało jej jeszcze tylko tatuażu jednak, kiedy zobaczyłam jej ślepe oczy zmieniłam zdanie, tatuaż jest zbędny.
Holi miała podobny strój, krótkie czarne skórzane spodenki, które ledwo zasłaniały pośladki i podarty T-shirt. Dopiero wtedy przyjrzałam się dokładnie temu, co przyniosła mi Em na przebranie: krwisto czerwony top, skórzana kamizelka i spódnica mini z wycięciem na udzie, brakowało mi tylko glanów. W trójkę wyglądałyśmy, co najmniej na gang motocyklowy.
W chmurach pyłu zauważyłam postać, która szła nam naprzeciw. Im bliżej była tym więcej można było o niej powiedzieć. Miała na sobie czarno czerwony kombinezon ściśle przylegający do ciała. Po sylwetce było widać, że to kobieta o niskim wzroście. Miała dość szeroką szyję i włosy proste jak drut sięgające do ramion o niemal białym kolorze, które lekko powiewały na wietrze.
Chuda blada twarz, zadarty nosek i małe uszy, w których było po trzy kolczyki oraz rzucające się w oczy karminowe usta. Wiedziałam, że skądś ją znam… z gazet, telewizji jednak dopiero jak odezwała się swoim twardym i grubym jak na kobietę głosem wiedziałam, kto to jest: Samara Wielka – wyśmienita akrobatka powietrzna, doskonały pilot oraz… była dziewczyna Ricka.
Zastanawiam się czy nie powinniśmy się schować lub przynajmniej nie pokazywać swoich twarzy jednak Samara wyglądała jakby była świetnie zorientowana w sytuacji. Po kolei ściskała każdego zaczynając od Marka, Holi, Toma, Arona a na samym końcu uściskała serdecznie Em. Dopiero wtedy skupiła na mnie swoją uwagę. Zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie wrogo, dodając:
-, Co ona tu robi? – W jej ustach było słychać, że nie życzy sobie tutaj mnie. Dwa czy trzy razy byłam pokazywana w telewizji a nawet dwa lata temu udzielałam wywiadu jak to jest być odnalezioną córką Don Weia jednak to było tak dawno, sądzę, że mało, kto to pamięta, aż się dziwię, że jeszcze żadne z moich nowych przyjaciół na to nie wpadło.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć doskoczyła do mnie Em i uściskała a potem pocałowała w policzek.
- To jest Molly, ona jest teraz z nami. – Szczebiotała mi pod uchem i mnie puściła dołączając do reszty, która szła już w stronę jednego z hangarów. Nadal nie umiem wyjść z podziwu jak osoba, której sam widok zmusza Cię do ucieczki może być nad entuzjastycznie nastawiona do życia. Samara podeszła do mnie spokojnie i uściskała.
-, Co ty tu robisz Wei? – Szepnęła mi do ucha. Miałam strach w oczach w każdej sekundzie może teraz zdradzić moją tożsamość. Oderwała się ode mnie i uśmiechnęła dość szczerze. Nie wiem czy oczekiwała odpowiedzi, bo po chwili odeszła w stronę pozostałych. Po chwili namysłu też poszłam.
W hangarze wszyscy już grzebali po częściach i wyszukiwali tych najlepszych.
- Tylko nie zabierajcie za dużo łopatek, ostatnio szef prawie to zauważył. – Zwróciła im uwagę i sama poszła do dwóch dziesięciolitrowych metalowych kanistrów. – Molly może pomożesz! – Zawołała starając się dźwigać oba. Podbiegłam i pomogłam. Szłyśmy w stronę ciężarówki.
- Ścigam się. – Starałam się odpowiedzieć na jej wcześniejsze pytanie. Mocno szarpnęłam, aby dać kanistry na pakę. Ona tylko na mnie spojrzała. Byliśmy już oddaleni od innych, więc białowłosa odezwała się:
- Nie wiedzą o Tobie prawda? – Dopytuje się, kiedy znów idziemy do hangaru.
- Gdyby wiedzieli to być może by mnie zabili. – Wyjaśniłam ona tylko dodała uszczypliwie wracając znów do hangaru.
- Porwaliby i zażądali okupu. – Wydaje się, że mówiła poważnie. – Weź tamte dwa kartony! – Zawołała tak, aby inni słyszeli i wskazała na dwa średniej wielkości czerwone kartony. Nie były lekkie, ale dawałam sobie radę. Powoli stawiałam kolejne kroki. Przy samej ciężarówce poczułam, że są lżejsze. Okazało się jednak, że to Aron mi pomógł.
Stał na pace w swoim charakterystycznym białym ubiorze i z szelmowskim uśmiechem odebrał ode mnie paczki. Jak obróciłam się na pięcie poczułam dłoń na ramieniu, która sprawiła, że znów się zakręciłam i byłam ustawiona twarzą do niego.
- Twój najniebezpieczniejszy wyścig? – Spytał jakby z czapy. Jego twarz była tak blisko mojej, że obserwator mógłby pomyśleć, że za chwilę będziemy się całować lub obściskiwać. Jego wzrok przeszywał moją duszę od środka i oczekiwał odpowiedzi. W sumie, czemu mam mu jej nie dać.
- Crog. Pułkownik Toros. – Wymówiłam to cicho prawie nie otwierając ust i nadal wpatrując się w jego oczy, w których było również dużo zagadek do rozwiązania i nie wiem, dlaczego chciałam je odkryć. Aron uśmiechnął się triumfalnie.
- Wygrałaś?
- Tak. – Odpowiedziałam już pewnie, przymknęłam oczy przypominając sobie, co wtedy przeżywałam tą adrenalinę, której już nigdy nie udało mi się uzyskać. Sama myśl o tym wyścigi sprawiała, że serce mocniej mi biło. Z każdą chwilą czułam, że się elektryzuje, że moje ciało przewodzi niesamowity prąd, dreszcz emocji i nagle stało się coś niespodziewanego. Cała ta energia została pochłonięta przez usta, które spoczęły na moich.
Gwałtownie otworzyłam oczy i odskoczyłam na bok jak poparzona. Aron kucał na pace i miał małe płomyki, które szalały mu po całych oczach.
- Uwielbiam Cię taką, jak się budzisz w tym przypływie adrenaliny. – Powiedział bardzo spokojnie, po czym wstał i odebrał paczkę, którą akurat przyniósł Tom. On z kolei ciskał w moją stronę błyskawicę jakbym zrobiła coś zabronionego. Ta sytuacja była, co najmniej dziwna przynajmniej z jednego powodu: Aron nigdy nie wyglądał na takiego, który by się mną interesował inaczej niż tylko z perspektywy Obana.
- To wszystko. – Holi wrzuciła jakieś rury do paki. – Tom pojedziesz ze mną i Samarą – pociągła go za sobą, jednak on wpatrywał się tylko we mnie jakbym go skrzywdziła. Nie rozumiałam tego zawsze traktowałam go jak znajomego, czy to możliwe, że czegoś nie zauważyłam. Zastanowię się nad tym później. Teraz muszę przeżyć podróż z Aronem, bo my znowu wracamy na pace.
Em zatrzasnęła drzwi i zablokowała. Zostaliśmy sami w ciemnym pomieszczeniu sami. W pewnym momencie chciałam nawet walnąć Arona jednak nawet nie wiedziałam gdzie jest póki coś jasnego nie zabłysło na pace.
Aron zmienił się w zielonkawo odblaskującą istotę bez konkretnego kształtu. W tym wszystkim prawie zapomniałam, że może on posiadać różne kształty i przybierać różne formy w zależności od potrzeb.
Były tego wszystkiego plusy, że go widzę, potykając się o kilka kartonów w końcu do niego podeszłam i zamachnęłam by uderzyć raz a porządnie. Jednak w tej chwili Aron zgasł, poczułam tylko ciepłe dłonie na swoich biodrach i powracający oddech na swoim policzku.
- Powiedz ze Ci się to nie podoba. – Zamruczał mi do ucha. Czułam, że coś mnie z nim łączy, coś przyciąga, ale to bardziej była tajemnica dotycząca Obana niż jego zmieniająca się atrakcyjność.
- Nie. – Odpowiedziałam łagodnie i poczułam, że jeszcze bardziej jestem przyciskana do niego. Czułam przy każdym oddechu jak dotykam jego klatki piersiowej.
- A teraz? – Mruczał jeszcze bardziej kusząco niż przed chwilą.
- Nie. – Znów dałam mu jasno do zrozumienia, że mnie to nie interesuje, ale jednocześnie nie chciałam tego przerywać.
- A teraz? – Spytał i poczułam, że między nami nie ma już żadnej przerwy a jego ciepłe usta łączą się z moimi. On usilnie muskał językiem mojej dolnej wargi czasem ją podgryzając, a kiedy nie czuł z mojej strony sprzeciwu to wpakował język do środa i zaczęliśmy przyjemną namiętną walkę starając się zdobyć przewagę. W którymś momencie przestał. Wyrwał się moim ustom jednak nie poluzował uścisku.
Nie widział tego, ale uśmiechnęłam się triumfalnie i z dumą powiedziałam tylko jedno słówko:
- Nie. – Żałuje tylko, że nie widziałam jego twarzy, która z pewnością była zaskoczona.
- W takim razie, dlaczego nadal się uśmiechasz? Zapytał starając się jeszcze mnie uwieść.
-, Bo wiem, że Cię to drażni, żadna Ci nigdy nie odmawiała w końcu jesteś Księciem Kaspi.
- Lubię patrzyć na Twoją bezradność, jesteś wtedy inna. Nie silna, jak zawsze, to zaskakujące, że właśnie wtedy można Cię taką zobaczyć. – Starałam się go odepchnąć jednak był silniejszy.
- Mylisz się. – Starałam się silnie odpowiedzieć.
- Tak? To, dlaczego masz łzy w oczach? – Spytał ocierając mi mokre powieki, wtedy mnie puścił i tak jakby wtopił się w ścianę. Wiedziałam, że nadal tu jest jednak nie miałam zamiaru się odzywać.
Przez resztę dnia starałam się unikać Arona. Dowiedziałam się, że Samara jest przybraną siostrą Em, wychowywały się w tym samym sierocińcu i w tym samym roku musiały go opuścić. Dodatkowo dostałam zapewnienie od Samary, że mnie nie zdradzi póki sama tego nie zrobię. Udoskonaliliśmy silnik Marka i trochę popiliśmy. Zdobyłam się nawet na szczerą rozmowę z Em na temat zachowania naszego Księcia.
- Pamiętaj, że jesteś jego konkurencją. Teraz liczy się zwycięstwo, a jeśli Cię rozkocha w sobie to będzie Ci trudniej się ścigać… proste. – Mówiła o tym wszystkim bardzo spokojnie. Problem nie leżał w tym, że Aron mi się nie podobał, nigdy bym się w nim nie zauroczyła ani zakochała… problem był w tym, że lubiłam patrzeć na złość w jego oku, kiedy coś mu nie wychodzi, gdy czegoś nie wie lub czegoś nie może dostać, boję się, że pozwolę mu na ten romans tylko po to by jeszcze raz zobaczyć tą jego wściekłość.
Kiedy dzień zbliżał się do końca a całe towarzystwo powoli się rozchodziło pojawiło się moje zmartwienie gdzie spędzę kolejną noc. Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z ojcem. Żegnałam się już z Em, kiedy nagle mój hol telefon zawibrował. W ostatniej chwili ciekawa Wirynianka zareagowała.
MASZ WIADOMOŚĆ. Zaakceptowałam ją i otworzyłam.
- Twój wyścig rozpocznie się za godzinę. – Poinformował komputerowy głos i zaraz po nim wyświetliła się trasa i zaczęło odliczanie.
Em aż zapiszczała z podniecenia i zaraz zawołała resztę, która jeszcze nie zdążyła się oddalić zbyt daleko. Nie miałam nic do gadania a argument, jaki usłyszałam to, że są moją rodziną i muszą mnie wspierać, nie mówię polubiłam ich, nawet zaufałam, ale fakt, że cały czas są razem może być irytujący.
Dlatego cieszyłam się, że za godzinę będę wolna, choć na chwilę.
Odkryłam plandekę z Gruchotka i ostatni raz sprawdzałam czy wszystko jest na swoim miejscu. Po drodze zostałam jeszcze zaczepiona prze Holi by pokazać jej trasę wyścigu, kiedy to zrobiłam zaczęła gdzieś dzwonić. Wszyscy bardzo się przejęli. W tym całym zamieszaniu dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że nie ma nigdzie chłopaków, kiedy zapytałam o to zaaferowaną Em ona tylko machnęła ręką i powiedziała, że załatwiają mi lżejszy star… cokolwiek to znaczy.

10 minut do startu.

Kiedy poszłam jeszcze raz na tył ścigacza zauważyłam Holi opierającą się o zimną ścianę. Była inna. Na ręce miała kopczyk z białym proszkiem, który powoli wdychała przez nos. Rozkosz, jaką przy tym doznawała była widoczna natychmiast. Jej ciało nie było napięte, powieki przymknięte a usta lekko rozchylone. Kiedy proszek się skończył jej ręka bezwładnie opadła a głowa odchyliła się maksymalnie w tył. Oddychała miarowo, ale z każdą chwilą szybciej.
Kiedy jej głowa wróciła do pionowej pozycji i otworzyła oczy patrzyła na mnie obojętnie. Była w innym świecie. Wyglądała jakby właśnie przeżyła największy orgazm w życiu, dostawała spazmów na całym ciele. Szurała nogami po podłożu idąc w moim kierunku. Stałam nieruchomo. Wyglądała jak zombie, które zaraz Cię zaatakuje.
- Molly zaraz się spóźnisz. – Usłyszałam za plecami łagodny głos Em, jednak nie zareagowałam. Bałam się ataku ze strony zamroczonej Holi. Jednak Em nie odpuszczała. Stała już przy mnie i trzymała za ramię próbując siłą mnie odciągnąć. – Molly musisz iść. – Ponagla.
- Holi, ona… - starałam się wyjaśnić, co widziałam jednak Em szybko mi przerwała.
- Tak wiem. – Chyba dla mojego spokoju pstryknęła dwa razy przed oczami Holi by dowiedzieć się, że nie reaguje. Cmoknęła i dodała starając się mnie jak najszybciej odciągnąć. – Wzięła za dużo, chodź. – I pociągła mnie do drabinki na kokpit.
Szarpnęłam i jeszcze raz spojrzałam na Holi, która była jak w jakimś niewyjaśnionym transie.
- Nie zamierzasz jej pomóc! – Oburzyłam się, tyle słyszałam o tym, że są rodziną a teraz widzę całkowitą obojętność na problem, który najwyraźniej Holi posiada. Oczy Em się zmieniły. Pierwszy raz widziałam taką wściekłość w oczach Em. Poczerniały mimo swojego wiecznego bielma a jej słowa nabrały ostrości.
- Pomagam. Ale. Nie. Tak. Jak. Myślisz. – Akcentowała każde słowo abym zrozumiała, po czym wręcz wepchnęła mnie na drabinkę do kokpitu odprowadzając mnie wzrokiem jak na karę śmierci. Zrozumiałam to jedna z rzeczy, w które mam się nie mieszać. Wsiadłam wygodnie do ścigacza i ruszyłam na miejsce startu.
Na arenie startowej była już szóstka zawodników. Każdy miał okazały ścigacz. Jedyną wyróżniającą się zawodniczką była dziewczyna. Miała może metr siedemdziesiąt, wystające kości policzkowe i blond włosy. Ubrana w jakiś kawałek materiału zwinięty by zakrywał piersi odkrywał cały chudy i umięśniony brzuch, oraz spódnicę z plandeki, która w jakiś dziwny sposób pasowała do dziwnego stroju. Co ciekawe nie widok stroju zdziwił mnie najbardziej, przez ostatnie lata widziałam wiele dziwnych rzeczy.
Najbardziej ciekawa rzecz to dwa psy, które kręciły się u jej boku. Były to niezwykłe psy. Dwa bliźniacze dobermany o sierści czarnej jak noc, które jednak posiadały jakby szybkę z obu stron swojego brzucha. Można było zajrzeć do środka i dowiedzieć się, że w psach kryje się skomplikowany system kół zębatych i mechanizmów, których nie do końca rozumiem. Wydawało się, że są to jakieś roboty a nie psy obronne.
Dopiero, kiedy zegar zaczął odliczać chwilę do startu zobaczyłam, co robi ta dziewczyna. Ona rozstawiła ręce na bok a dwa psy zaczęły się w dziwny sposób składać i przylegać do jej ciała jakby była oblana smołą zmieniając się w antygrawitacyjny mały pocisk. Przypominało mi to przemianę Spirita podczas wyścigów na Alwasie a nawet ten pojazd był podobny. Przerażała mnie tylko myśl, że to wszystko stworzyło się z tych dwóch psów.
Na start nie przybył już nikt więcej. Z tego, co popołudniu zaobserwowałam wynikało, że to powinno być więcej zawodników… ciekawe, czemu inni nie przybyli. Mam dziwne przeczucie, że jest to związane z zniknięciem chłopaków, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać zegar prawie skończył odliczanie.
Metalowe wrota leniwie zaczęły się otwierać wydając przy tym piskliwy i nieprzyjemny dźwięk, a przy każdym ich ruchu rdza, która już zadomowiła się na ich szczycie raz po raz spadała uderzając o kamienną posadzkę. Ostatnie spojrzenie na przeciwników, ostatnie chwile by się wycofać, ale… dlaczego miałabym to robić?

Rozdział XVI – Mechaniczna Księżniczka

Syrena zawyła roznosząc się echem po coraz bardziej pustej grocie. Zwolniłam hamulec jednocześnie puściwszy sprzęgło dodawałam gazu. Chciałam jak najszybciej wyjechać i mieć za sobą całą konkurencję. Cały wyścig już w pierwszych sekundach był pełen niespodzianek. Spojrzałam na mapę, zaraz po wyjeździe musiałam jechać w lewo jednak nigdy nie sądziłam, że ta mapa będzie aż tak dosłowna: mijając już metalowe wrota przed moimi oczami wyrósł mur wysoki na dwadzieścia metrów, od którego dzieliło mnie może dziesięć metrów pokonywanych przeze mnie w coraz szybszym tempie.
Szybka decyzja. Ręczny i gaz. Obróciło mną o 90 stopni i lekko dobiłam do muru. Natychmiast odzyskałam kontrolę. Ruszyłam do przodu. Z tyłu usłyszałam tylko potężny huk i mały wybuch. Czyli komuś się nieudało, jednak to mnie nie zniechęcało. Wręcz mała cząstka mnie, gdzieś głęboko cieszyła się. Z sześciu została nas piątka.
Przemieszczaliśmy się w piątkę wąską, brudną uliczką najbiedniejszej dzielnicy miasta. Przede mną była jeszcze dwójka, pozostała dwójka za mną. Według mapy uliczka ta prowadzi do ruchliwej już ulicy. Z każdą sekundą zaułek był coraz bardziej zadbany a z oddali były widziane światła latarni, które nocą oświetlały te ciemne ulice.
Po wyjechaniu na ruchliwą ulicę będzie trudniej manewrować i mieć podgląd na wszystko, postanowiłam działać zanim dojedziemy do końca zaułka. Jeszcze mocniej nacisnęłam gaz starając się wydobyć z tego Gruchota, co tylko się dało. Ten mocno zawył jakby starał się powiedzieć, że go to boli. Nie uszło to uwadze moich rywali, którzy natychmiast też przyspieszyli.
Dziewczyna, która zamieniła się w pocisk nagle zahamowała. Tak gwałtownie, że przeciwnik przed moją maską dosłownie nadział się na nią! Ona niewzruszona tym ruszyła dalej, a prędkość, której nabierała sprawiła, że zdezelowany ścigacz odpadł od jej tyłu zmierzając na mnie. Mocno szarpnęłam kierownicą do góry z nadzieją, że Gruchot zdąży uniknąć bliskiego spotkania z kulą bezwładnego już metalu.
Przymknęłam oczy. Mój oddech zwolnił, wszystko zwolniło, a jednocześnie wszystko działo się zaskakująco szybko. Ustabilizowałam lot. Rozbity ścigacz z każdą sekundą był bliżej mnie. Przemknął lekko muskając dół Gruchota. Przez chwile wydawało mi się, że jedyne, co słyszę to bicie mojego serca, jednak potem huk zaatakował moje uszy. Została czwórka.
Puściłam na chwilę gaz i nacisnęłam sprzęgło, aby zredukować obroty, kolejny ostry zakręt się zbliżał a z nim pierwsza styczność z społecznością Kansas City. Moja przeciwniczka zniknęła już za rogiem. Teraz moja kolej. Zdecydowane wejście w zakręt. Gaz.
Wyjechałam na ruchliwą ulicę w Kansas. Na wstępie oślepiły mnie reflektory samochodów jeżdżących tuż nade mną. Czyli jedziemy pod prąd… w sumie nie pierwszy raz. Gaz do dechy. Muszę za wszelką cenę dogonić tą laskę.
Kansas nocą było niesamowite. Tysiące świateł palących się w budynkach i piętrzących się do nieba, żałuje, że tak rzadko zwracam na to uwagę. Pocisk przede mną nabierał prędkości. Była to jedna z najdłuższych dróg, na której można było się rozpędzić, potem będą już tylko zakręty. Nie mogłam jej zgubić, dlatego też przyspieszyłam. Turbiny w Gruchocie nie były jednak aż tak wytrzymałe, po chwili mignął mi biały punkt. Kolejny zawodnik mnie wyprzedził.
Zwiększyłam wtrysk paliwa i starałam się go dogonić, co wcale nie było proste. Prócz wielu samochodów cywilnych jadących ku mnie musiałam zmagać się z znakami, barierkami i światłami tworząc kolejne podniebne akrobację. W końcu ruch zrobił się mniejszy i wszędzie zrobiło się ciemniej. Nie musiałam długo czekać na wyjaśnienie tej zagadki.
Odbijający się czerwono niebieski blask od pobliskich budynków stawał się coraz wyraźniejszy, a syrena policyjna dawała do zrozumienia, że tak łatwo nie odpuści. Przeciwnik przede mną skręcił ostro w boczną uliczkę a Pocisk zwolnił niemal, że się ze mną zrównując. Widziałam już przecznicę, z której wyjadą, najgorsze, że ja musiałam w nią wjechać.
Pocisk nagle runął ku Ziemi a przed bliskim upadkiem jego wnętrze w cudowny sposób zamieniło się w skaczące dwa psy i tą dziwną dziewczynę. Osiadła delikatnie na chodniku i jakby nigdy nic wzięła mechaniczne psy na smycz. Przy tym skoku wyglądała trochę jak księżniczka. Tak… nazwę ją Mechaniczna Księżniczka. Pasuje.
Mechaniczna Księżniczka przystanęła na chwilę obserwując jak jadę na spotkanie z policyjnym konwojem. Dwa wdechy do spotkania. Jeden. Kątem oka je zauważyłam: były to trzy potężne maszyny, które zwykle widuje się tylko w filmach. Na dachach miały przymocowane światła, które co chwilę emitowały czerwono-niebieski. Przełknęłam ślinę.
Nie możesz dotrzeć na metę, jeśli ściga lub obserwuje Cię policja.
Przeszły mi przez głowę te słowa. Teraz ważniejsze od wyścigu jest zgubienie policji. Nie chodziło mi nawet o to, że takie są zasady (chodź to też ważne), ale przede wszystkim o to, że jeśli mnie złapią to będę mieć kłopoty, na czym mi kompletnie teraz nie zależało. Mocno skręciłam w przeciwnym kierunku i nacisnęłam gaz tak mocno, że Gruchot zaczął się buntować. Cały czas słyszałam za sobą uderzający dźwięk syreny policyjnej.
Zwrot. Ciemny zaułek był dla mnie szansą. Jednak szybko się skończył. Znowu ulica. Kolejne wozy, które szybko mnie namierzały. Zwrot. Mniejsza ulica. Zwrot. Powrót na główną ulicę. Cały czas za plecami miałam ten niepokojący dźwięk. Może ustawię sobie go, jako budzik… Molly skup się!
Za sobą miałam przynajmniej dwa wozy, które powoli mnie doganiały a mi kończyły się pomysły jak wyjść z tego bez szwanku. Zbliżałam się właśnie do jednego z najbardziej oszklonych budynków w mieście – Biblioteka Historii Współczesnej była chlubą tego miasta. W chwili, kiedy ją mijałam usłyszałam świst, który po chwili znalazł swój finał w potężnym huku rozbijanego szkła. Cała szklana konstrukcja zaczęła się walić wprost na mnie i mój ogon. Przyspieszyłam jeszcze bardziej zostawiając policję z tyłu.
Po chwili zorientowałam się, że już mnie nie ścigają. Najwyraźniej atak na Bibliotekę okazał się ważniejszy od kilku samozwańczo ścigających się małolatów. Jednak to nie był ostatni strzał tej nocy. Chwilę później usłyszałam kolejny świst. Kolejne uderzenie w budynek koło mnie. Kolejny. I jeszcze jeden. Przyspieszyłam jeszcze mocniej, bo dopiero teraz zorientowałam się, że prawdopodobnie to ja byłam celem tej strzelaniny. Skręt w uliczkę między dwoma ceglanymi budynkami okazał się zbawieniem. Już nie słyszałam ani policji, ani strzałów. Dodatkowo wyjechałam na trasę wyścigu. Teraz najbardziej marzyłam o tym, aby dotrzeć do mety. Jak najszybciej i jak tylko się da niezauważalnie. Nie zastanawiałam się kto strzelał, nie teraz. Teraz czas zakończyć ten szalony wyścig.
Jak postanowiłam tak się stało. Dotarłam na metę, jako druga, co wiązało się z przejściem do następnego etapu. Oprócz mnie na mecie była już Mechaniczna Księżniczka. Jej dwa psy krążyły przy jej nogach jak zaprogramowane roboty. Kiedy tylko dostrzegła, że spoglądam na nią spod szklanej kopuły obrzuciła mnie jadowitym spojrzeniem i odeszła w stronę wyjścia z Jamy. Odetchnęłam. Udało się, choć z trudem.

Wyskakując z kokpitu czułam ulgę i dumę. Wygrałam swój pierwszy wyścig w terenie, przeżyłam atak bombowy, uciekłam policji i przekroczyłam prędkość nie płacąc żadnego mandatu tak… udany dzień. Jednak zaraz po napełnieniu się dumą zobaczyłam dramat swoich przyjaciół.
Kilka metrów dalej leżała Holi. Wyglądała okropnie, niemal, że jak lalka lub trup, o tym, że żyje świadczył cykliczny wstrząs, który ogarniał całe jej ciało. Jej ruda sierść była oblepiona potem, a jej głowa spoczywała na poduszce z zgniecionych ubrań. Być może żeby było jej cieplej została przykryta czarną skórzaną kurtką Marka jednak to chyba niewiele dało.
Nad jej ciałem stała Em, która wzrokiem skakała z Holi na Marka, który stał naprzeciw i mocno gestykulował. Z jednej strony wyglądał na zmartwionego stanem Holi a z drugiej wściekłym na Em. Trochę dalej od trójki na skrzyniach siedział Aron dopalając papierosa. Był jak zwykle spokojny i wyglądał dostojnie jak na księcia przystało. Obok stał Tom z założonymi rękami przyglądając się jak kolejny obłok dymu wydobywa się z ust Arona. Obaj zdawali się wcale nie być zainteresowani stanem Holi, jednak fakt, że wszyscy są przyjaciółmi nie pozwolił im odejść. Brzydzili mnie takim zachowaniem, jak można być biernym w sytuacji, kiedy ich przyjaciółka leży nieprzytomna prawdopodobnie przez to świństwo, które wciągnęła nosem. Ja postanowiłam nie być bierna, Holi potrzebuje pomocy, teraz!
Pewna siebie ruszyłam w ich kierunku i nagle zobaczyłam jak Mark energicznie uderza Em z liścia. Wirynianka aż się ugięła, ale zaraz zaczęła na niego krzyczeć, dzięki temu, że nadal szłam w ich kierunku mogłam już usłyszeć, co nieco, a fakt, że Em została uderzona jeszcze bardziej podsycało to we mnie przekonanie, że trzeba interweniować.
- Skąd ona to miała! – Mark krzyczał wymachując jakimś pustym woreczkiem w ręku i potem teatralnie rzucając go na ziemię.
- Nie wiem! – Em miała wręcz łzy w oczach. Widać było, że jest przerażona. Przyspieszyłam kroku. Wtedy wpadłam w objęcia Arona, który stanął mi na drodze. Nic sobie z tego nie robiłam, postanowiłam naprzeć na niego z całej siły jednak wtedy swoje dwa grosze dodał Tom. Obaj mieli bardzo poważną minę a ich wzrok mówił, „dalej nie pójdziesz”.
Spróbowałam jeszcze raz, z większą siłą. Spotkałam się jednak z jeszcze większym oporem. Spojrzałam z wyrzutem na obu Kaspijczyków. Byli jak skały. A za ich plecami rozgrywała się wręcz tragedia. Em krzyczała na Marka, a Mark wrzeszczał na nią gotowy po raz kolejny ją uderzyć.
- To Ciebie nie dotyczy. – Odezwał się Aron nadal trzymając mnie w odpowiedniej odległości od miejsca wydarzeń. Denerwowała mnie ta ich bezczynność. Z złości zamachnęłam się na Arona, chciałam by poczuł ból, jednak w bliżej nieokreślonej chwili zostałam powalona na ziemię a moje nadgarstki były w żelaznym uścisku Toma.
Aron stał nad moją osobą najwyraźniej zadowolony z takiego obrotu spraw. Obrócił się na pięcie i z gracją szlachcica usiadł znów na skrzyni. Ja tkwiłam w tym uścisku czułam narastający ból. Tom coraz mocniej zaciskał swój uścisk.
- To boli. – Zapiszczałam starając się ukryć narastające w moich oczach łzy.
- Nie możesz atakować Księcia. – Zakomunikował ostrym tonem i rozluźnił uścisk, ale nie puścił. Siedziałam trzymana przez Toma i ponownie skupiłam się na Em i Marku. Nadal się kłócili i nikt nie miał zamiaru ich powstrzymywać. Jedyne, co mogłam to się przysłuchiwać.
- Miałaś jej pilnować! – Mark ściskał swoje pięści tak mocno, że zaczęłam się martwić, że zaraz poleci z nich krew. Em nie była w lepszym stanie.
- Nie mogę być jej niańką dwadzieścia cztery na dobę! Dobrze wiesz, że mam też inne sprawy w życiu, ważniejsze niż pilnowanie czy TWOJA dziewczyna nie ćpa! – Em wyrzucała z siebie kolejne słowa coraz bardziej emocjonując się tą sprawą. Lont bomby został już zapalony a wybuch miał nastąpić w chwili, kiedy Mark błyskawicznym ruchem przyłożył do błękitnego czoła lufę pistoletu.
- Obiecałaś mi! – Mark był w wielkiej furii. Starałam się jeszcze raz zerwać i ich rozdzielić zanim Mark dokończy dzieła jednak znów napotkałam na blokadę w postaci Toma. Spojrzałam w jego oczy, sam nie był zadowolony z tego, że musi na to patrzeć. Spojrzał błagalnie na Arona, który najwyraźniej sam był zaskoczony, jednak wielki Książe od siedmiu boleści tylko pokręcił przecząco głową i Tom zrozumiał rozkaz. Nie mieli zamiaru zrobić nic.
- Trzeba jej pomóc. – Szepnęłam tak, aby tylko Tom usłyszał.
-, Jeśli się wtrącimy to ta lufa wyląduje na czole jednego z nas, a noże, które Em ma schowane w butach skrzyżują się na czyimś gardle. – Tom mówił o tym z wielkim spokojem, a widząc zdziwienie na mojej twarzy dodał. – Znamy to z autopsji.
Zrozumiałam. Nie wtrącać się, bo to już się zdarzało i wszyscy znają zakończenie, ale sytuacja była bardzo groźna.
-, Co ona w ogóle wzięła? – Dopytywałam szeptem Toma. Przykucnął przy moim uchu i mówił.
-, Jako Pikula potrafi wpływać na charakter innych dzięki proszkowi z swojego ogona. Swoim proszkiem zaćpać się nie mogła, musiała wymienić swój proszek na czyiś z swojego gatunku. – Wyjaśnił spokojnie rozluźniając uścisk jeszcze bardziej. To wiele wyjaśniało, nie wszystko, ale wiele…
- Ładnie się bawicie! – Usłyszeliśmy w niedalekiej okolicy. Jej białe włosy lekko podskakiwały przy każdym ruchu. W jednej ręce trzymała futerał na gitarę a w drugiej jakąś butelkę. Samara. Stanęła i ogarnęła nas szybko wzrokiem.
Uśmiechnęła się na widok Arona i mocno go przytuliła, on odwzajemnił uścisk starając się dać swoje dłonie stanowczo za nisko. Jej to najwyraźniej nie przeszkadzało. Pocałowała go w policzek i szepnęła coś do ucha uśmiechając się przy tym figlarnie. Kąciki ust Kaspijczyka poszły ku górze. Leniwie się od niego oderwała i poprosiła o przytrzymanie futerału.
Następnie spojrzała na mnie i Toma.
- Najpierw oni – wskazała na Marka przyciskającego spluwę do czoła Em. Odeszła tanecznym krokiem do tej dwójki a Aron wcale jej nie zatrzymywał. Z uśmiechem patrzył na jej dolną część pleców. Stanęła w rozkroku i jedną rękę oparła na biodrze. Jej stanowczy ton skierowany do Marka był przerażający.
- Mark, dobrze wiesz, że do Wirynianek strzela się dopiero po siedmiu piwach. Już to ustalaliśmy. – Wyciągnęła rękę w jego kierunku jakby w oczekiwaniu. Mark jednak nie reagował, ale zauważyłam małe krople potu na jego czole. Jego dłoń zaczęła drżeć jakby walczyć z samym sobą.
- Mark. – Powtórzyła spokojniej czekając na jego decyzję. Po kilku sekundach trwających wieczność Mark zrezygnowany oddał spluwę i odszedł w stronę Holi, wyglądał na całkowicie załamanego i przybitego sytuacją, która go spotkała. Bezradnie upadł na kolana przy jej ciele, objął jej dłoń i przycisnął mocno do policzka. Wyglądał jakby powstrzymywał łzy.
Następnie Samara podała Em butelkę, niewielką może półlitrową, w której dało się zauważyć złoty płyn, wyglądało to dosłownie jak roztopione złoto, które ma być za chwile przelane do formy. Oczy Em wypełniły się łzami.
- Skąd Ty to masz? – Spytała w końcu rzucając się Samarze w ramiona. – To kosztowało majątek! – Swym zachowaniem przyciągnęła uwagę Marka, który uważnie przyglądał się butelce.
Samara delikatnie ją odsunęła od siebie.
- Nie przejmuj się ceną. – Uspokoiła ją. – Jest tu cztery, może pięć dawek. To prezent.
Błękitno-skóra ucałowała Samarę w policzek i rzuciła się na kolana do Holi odkręcając butelkę z gęstą złotą zawartością. Mark z wielką delikatnością uniósł jej głowę a drugą ręką złapał za szyję tak, aby kciuk był ustawiony na gardle. Kiedy Em nachyliła butelkę do jej ust, opiekuńczy ziemianin nacisnął mocniej na gardło swojej ukochanej i jakby popchnął ku górze i opuścił, kiedy płyn z butelki przestał być wlewany do ust Holi. Nie zareagowała w żaden widoczny sposób, ale Em i Mark wydawali się spokojniejsi.
Po paru minutach czułego wpatrywania się Marka w jego ukochaną wstał z kolan i podniósł ją na ręce. Była bezwładna. Aż musiałam odwrócić wzrok widząc jak on cierpi.
- Masz klucze do mojego mieszkania, lepiej żeby Omira nie widziała jej w takim stanie. – Odezwała się Samara podając Markowi pęczek kluczy. – Trzymaj ją w cieple. – Dodała głaszcząc spocone czoło Holi. Jej ogon muskał ziemi, kiedy Mark odchodził w stronę wyjścia.
Białowłosa zgrabnie usiadła na kolanach Arona, co mu się bardzo spodobało. Cały czas wpatrywał się w dolinę znajdującą się między jej piersiami, a jedną z rąk ściskał jej pośladki.
- Słyszałam o jej bracie, to prawda?. – Samara starała się zniszczyć ciszę, która stworzyła się miedzy nami. Em tylko pochyliła głowę i bezgłośnie potwierdziła. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale najwyraźniej było to coś przykrego. Postanowiłam zapytać i przy okazji zwrócić uwagę, że nadal jestem uwięziona.
-, Co jest nie tak z jej bratem? – Ta aa… może to nie było zbyt delikatne z mojej strony, ale nie chciałam bawić się w gierki i podchody by czegoś konkretnego się dowiedzieć. Samara jakby zignorowała moje pytanie i zaczęła szeptać coś Aronowi do ucha, dzięki czemu i on odłączył się od rozmowy. Z kolei Em szukała ratunku w czymkolwiek jednak w końcu niechętnie odpowiedziała.
- Jutro… jest jego egzekucja. – Wyraźnie odchrząknęła przerywając miłosne zabawy tej dwójki. Najwidoczniej nie była zachwycona, że musi mi to wyjaśniać. Z pomocą ruszyła jej uczynna Samara.
- Jest już późno. – Samara przeciągnęła się jak kotka ocierając się subtelnie o Arona. – Odwieziesz mnie? – Spytała księcia. Aron jakby na potwierdzenie wstał i jak gentelman podał ramię, razem ruszyli w stronę wyjścia. Tom w końcu też się ogarnął i poszedł za nimi. Zostałam sama z Em, która wydawała się skrępowana całą sytuacją.
- Uważaj na siebie, jak zauważyłaś nie jest to najbezpieczniejsze miejsce do spania. – Nie dała mi dojść do słowa, zaczęła biec do wyjścia ignorując to, co mam do powiedzenia. W jednym ma racje to było niebezpieczne miejsce i nie miałam zamiaru zostać tu sama, ale gdzie miałam iść… do Ricka, który mnie zdradził? Pod most? Wiele odpowiedzi jednak każda gorsza od poprzedniej a odpowiedź była taka prosta…

- Drzwi otwarte. – Zakomunikował elektroniczny system, kiedy przeciągnęłam swój klucz po zamku. W domu panowała zupełna ciemność i cisza, jakby nikogo nie było, ale to niemożliwe było już grubo po pierwszej w nocy. Owszem tata czasem zostawał dłużej w firmie, ale zawsze wracał przed północą.
- Tato! – Po domu odbijał się tylko mój głos. Zmartwiłam się, mimo że część mnie nadal była zła na ojca, to jednak to mój ojciec. Moja jedyna rodzina. – Komputer, wyświetl spis wejść i wyjść. – Zakomunikowałam i podeszłam do najbliższego ekranu w celu sprawdzenia ostatnich wejść i wyjść z naszej rezydencji.
Dzisiaj, 1:48 Wejście Eva
2 dni temu, 8:02 Wyjście Don Wei, Eva
Nie było go w domu odkąd mnie zwolnił. Zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej, a jeśli mnie szuka? Jeśli coś mu się stało? Jeśli siedzi teraz w jakimś rowie zaplamiony krwią z dala od miasta. A jeśli go porwali, albo ktoś zrobił mu krzywdę? Co jeśli to wszystko przeze mnie. Zaczęłam mocno oddychać starając się uspokoić. Wyjęłam komórkę i wybrałam numer. Z ulgą usłyszałam sygnał a po chwili głos ojca – żyje.
- Eva? Jesteś już w domu?– Tata był nad wyraz spokojny, zachowywał się zbyt spokojnie, jakby w ogóle nie zauważył mojego zniknięcia.
- Gdzie jesteś?
- W pracy. Mam dużo do roboty. Jak u Ricka, uspokoiłaś się? – Tata nadal nie zachowywał się w żaden sposób zaniepokojony. Dopiero po chwili dotarło do mnie drugie pytanie.
- U Ricka? – Upewniłam się
- Tak, dzwonił do mnie jakieś dwa dni temu, że musisz się uspokoić, więc zaproponował Ci nocleg, coś nie tak? – Zamarłam. Chronił mnie. Cały czas mnie krył.
- Eva? – W końcu usłyszałam zmartwienie
- Tak tato, wszystko w porządku, Rick bardzo mi pomógł. Idę spać. – Nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się i osunęłam po ścianie. Chronił mnie, mimo że nie musiał. Co więcej sam do mnie nie dzwonił, więc jakby coś mi się stało to on ponosiłby odpowiedzialność. Ręce zaczęły mi drżeć. Czy po tym, co się stało powinnam mu w jakiś sposób podziękować…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje że chcesz podzielić się swoją opinią, jest ona dla mnie cenna dlatego nie lukruj jej, jeśli będzie to nieszczere ;)