Rozdział IX – Degradacja
Zgodnie z moimi obawami z nocy, kiedy przyszłam do hangaru
panowało tam już spore zamieszanie. Ktoś tylko rzucił, że West czeka na mnie w
gabinecie Dona – nie wróżyło to nic dobrego.
Z wielką niechęcią wkroczyłam do gabinetu, panował tam
dziwny półmrok, na fotelu siedział mocno zdenerwowany Don, a obok West również
z nieciekawą miną.
- Chciał mnie Pan widzieć. – Zaczęłam spokojnie.
- Tak Evo, usiądź. – Odpowiedział mój ojciec spokojnie
wskazując mi miejsce. Kiedy już usiadłam West skrzyżował ręce i przybrał minę
powściągliwej osoby.
- Wiesz, dlaczego Cię wezwaliśmy? – Kontynuował mój tata.
Postanowiłam grać na zwłokę, jeśli nic nie powiem to jakbym się nie przyznała.
- Niestety nie, ale widziałam pewne zamieszanie w hangarze.
Spojrzeli na siebie wymownie.
- West proszę wyjdź porozmawiam z Evą sam. – Ojciec zaczął
pocierać skroń a West z niechęcią opuścił pomieszczenie. Kiedy usłyszałam
trzask, przeraziłam się. Czyżby wiedzieli o włamaniu? Na chwilę obecną musiałam
wiedzieć, co jest tak istotne, że West był tak wściekły i poszedł na skargę.
- Myślałem, że już wybiłem Ci z głowy wyścigi..
- Bo tak jest! – Uniosłam się, chciałam być jak najbardziej
naturalna.
- Nie przerywaj, kiedy mówię! – Rozkazał. – Jeśli wybiłem Ci
wyścigi z głowy to, dlaczego mnie sabotujesz!? – Z jego słów nadal nie
wynikało, o co chodzi.
- Jak to sabotuje?
- Przebiłaś miskę z olejem! Z olejem! Dzień przed wyjazdem
do Dakoty dowiaduję się, że nasz najlepszy pojazd ma przebitą misę z olejem! –
Tata się uniósł, w sumie to był teraz Don Weiem, jakiego pamiętam podczas
Obanu, jednak w oczach było widać rozczarowanie moją osobą. Zastanawiało mnie,
dlaczego od razu stwierdził, że to ja.
- Nic nie zrobiłam! – Postanowiłam walczyć, bo faktycznie ja
nie miałam z tym nic wspólnego, wiem jedynie, kto to zrobił.
- Byłaś ostatnią osobą, która miała styczność z pojazdem. –
Zakomunikował już spokojniejszy. Ja natomiast długo nie myśląc zasugerowałam by
przejrzano monitoring. Ojciec bez trudu załączył odpowiednie nagranie.
Faktycznie po moim wyjściu nikt tam nawet nie przebywał. W
nocy też na nagraniu nikogo nie było, próbowałam przypomnieć sobie gdzie stałam
podczas włamania, ale nikogo tam nie było. Oznaczało to, że byłam ostatnią
osobą, która dotykała misy.
Ratunkiem był jeszcze strażnik, jednak on nic nie widział.
Nie mogłam się przyznać do kradzieży postanowiłam wziąć winę na siebie. Jednak
kara była niespodziewana.
- Powinienem Cię wyrzucić. – Powiedział tata bardzo
rozczarowany tym, że sabotowałam jego własną firmę. – Jednak widząc Twoje
wczorajsze załamanie wiem, że żałujesz, przynajmniej teraz rozumiem Twoje
pytania.
- To, co teraz, mam się pakować.
- Powiedziałem, że powinienem Cię wyrzucić, ale tego nie
zrobię. – Odetchnęłam z ulgą, lubiłam tą pracę mimo sprzeczek z ojcem. Jednak
wiem, że kary ojca są specyficzne, da mi nauczkę i nie myliłam się.
- Degraduję Cię Evo, do funkcji kontrolera parametrów toru.
– Wyjaśnił. Gorszej kary mieć nie mogłam, od teraz koniec z grzebaniem się w
silnikach, teraz będę tylko patrzeć jak inni się ścigają a ja mam kontrolować
tylko temperaturę panującą na torze. Ojciec był surowy i wiedział, jaką mi dać
nauczkę abym poczuła, co to znaczy kara, gdyby tylko wiedział, że biorę udział
w podziemnych wyścigach…
Po długiej rozmowie wyszłam z gabinetu a na pożegnanie
usłyszałam jeszcze tylko
- Zawiodłem się Evo. – I zatrzasnąłem drzwi.
Tego dnia nie wróciłam już do pracy, miałam dość, przyjęłam
winę na siebie jednak czułam się fatalnie, jedyne, o czym marzyłam, aby Gruchot
jak najszybciej stanął na nogi.
- Myszko nie dam rady, mam nadzieje, że sobie poradzisz. –
Tak Rick zakończył naszą rozmowę, gdy poprosiłam o pomoc przy silniku. Pokazał
mi miejsce gdzie mogę się ścigać, dał wadliwy sprzęt i radź sobie sama! Byłam
wściekła!
Pewnym krokiem zeszłam do jaskini i wzrokiem zaczęłam szukać
Em lub kogoś z wczorajszej ekipy Em. Nie zajęło mi to dużo czasu. Holi
siedziała na turbinie jednego ze ścigaczy i bawiła się swoim ogonem. Po chwili
zza turbiny wyskoczyła Em krzycząc i przeklinając a jednocześnie się śmiejąc.
Miała całą koszulkę polaną olejem.
- Molly! – Zawołała po chwili i zaczęła szarżować w moim
kierunku i mocno mnie przytuliła a ja poczułam mokrą plamę na koszulce. Z
szatańskim uśmiechem Em spojrzała mi w oczy i bez ostrzeżenia pociągła do
reszty. Miała tyle entuzjazmu, duże dziecko zamknięte w ciele dorosłej osoby.
Mark był zajęty montowaniem nowych świec, Aron pompował koła
a ręce miał ubrudzone olejem, pewnie to on pomógł Em się ubrudzić, natomiast
Tom stał odwrócony do nas. Był wysoki, ale nie tak umięśniony jak Mark, ale i
tak nie chciałabym mu zajść za skórę.
- Mamy gościa! – Zaszczebiotała Em i skoczyła na barana
Tomowi a ten zaśmiał się i odwrócił w moją stronę. Miał w dłoniach różę. Teraz
w świetle wyglądał inaczej, gęste blond włosy, mocne rysy twarzy, wysunięte
kości policzkowe, a w lewym uchu miał kolczyk. Uśmiechał się szarmancko.
Ukłonił się nisko i wcale nie przeszkadzała mu wisząca na nim Em jednak, kiedy
zauważyła, że się rumienie zeskoczyła i zajęła się silnikiem.
- Miło Cię znów widzieć, Molly, – kiedy wymówił moje imię to
ogarnęła mnie gęsia skórka, czułam, że robię się czerwona jak cegła i
najchętniej odwróciłabym się, ale nie chciałam. Przysunął różę w moim kierunku
i nieśmiało po nią sięgnęłam jednak stało się coś dziwnego. Róża podzieliła się
nagle na pięć części wzdłuż łodygi i kiedy rozłożył dłoń każda część była
przyłączona do jednego z palców. Róża straciła swój kolor i przyjęła barwę
karnacji Toma a potem, to, co było różą stało się jego palcami.
Odskoczyłam ze staruchu, co to było, jednak wszyscy zaczęli
się śmiać. Tom spoglądał na mnie z zaciekawieniem i też widać było, że stara
się powstrzymać od śmiechu. Zezłościłam się i z całą siłą uderzyłam Toma
otwartą ręką. Faceci zaczęli gwizdać z podziwu a Tom złapał się za czerwony
policzek.
- Mocny cios. – Stwierdziła Holi posypując Toma swoim
pyłkiem, który zaraz sprawił, że opuchlizna zeszła.
-, Co to było!? – Spytałam starając się panować by znów go
nie uderzyć nie lubiłam, kiedy się mnie straszy.
- Mogłaś uderzyć mocniej, przynajmniej mój strażnik pamiętałby,
aby nie straszyć tak uroczych dam. – Aron otrzepał kurz z kolan i stanął koło
Toma. Byli równego wzrostu, jednak Aron wyglądał dojrzalej, miał głębokie
czarne oczy i gęste krucze włosy z białym pasemkiem.
- Strażnikiem? – Zdziwiłam się, jeśli Tom to strażnik Arona,
to, kim jest Aron? Widząc zmieszanie na mojej twarzy Em podjęła się wyjaśnienia
mi tego wszystkiego.
- Molly, przedstawiam Ci księcia Kaspi, Arona II Juniora,
oraz jego strażnika Toma. – Powiedziała pełnym zaszczytów tonem oraz teatralnie
się ukłoniła. Zamurowało mnie, jakim cudem Aron jest księciem, wygląda jak
człowiek no i jest w takim miejscu! Olśniło mnie, Kaspijczycy to rasa obronna,
chroni się wtapiając w tło, mogą przyjąć dowolny kształt i dostosować się do
panującego otoczenia w błyskawicznym tempie. Wielu ekspertów twierdzi, że
największe umysły przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku
odpowiedzialne za rozwój technologiczny byli Kaspijczykami, którym nie podobało
się, że w porównaniu z sąsiadami tak wolno się rozwijamy.
- Mimo mi Ciebie poznać Molly, wczoraj nie miałem za dużo
czasu by przedstawić się w odpowiedni sposób. Mam nadzieje, że nie poczułaś się
urażona. – Ujął moją dłoń i pocałował ją, zdecydowanie Aron jest księciem,
Aikka mówił podobnie, z pełną gracją i w wyważony sposób.
- Absolutnie. To dla mnie zaszczyt – Uśmiechnęłam się i
niezgrabnie dygnęłam. W tym czasie Mark podał mi pudło z częściami, jednak Tom
szybko je jednak odebrał i był gotów zabrać je gdzie tylko chcę. Gentelman.
- Turbosprężarkę będziesz mieć jutro. – Zakomunikował Mark
patrząc na mnie uważnie. Jeśli ma być jutro to znaczy, że znów będą się
włamywać, nie wiem, dlaczego ale znów chciałam poczuć tą adrenalinę, co
wczoraj. Tą wolność i poczucie, że jestem ponad prawo.
- Znów do Wei Race? – Zapytałam. Em aż skoczyła z zachwytu,
czy zbrodnia może aż tak cieszyć?
- Do Speed Team. Mają dostawę. – Powiedziała wyraźnie
skacząc zza ramienia Marka. Speed Team, największy konkurent ojca od wielu lat.
Jednak ich siedziba była aż 30 km za Kansas. Co oznacza, że trzeba się tam
jakoś przemieścić i jest to raczej dłuższa wyprawa i większy skok.
- Piszesz się? – Zapytał w końcu Mark. Odpowiedź była prosta
i oczywista.
Po ustaleniu szczegółów udałam się do Gruchota, on musi
wystartować w sobotę. Sądziłam, że to jedyny sposób, aby się odstresować – coś
naprawić. Z częściami pomógł mi Tom, których chyba chciał się zrehabilitować po
wygłupie z różą. Jednak ja nie zaczęłam rozmowy a i on się do tego nie palił.
Pracę zaczęłam od wyrzucenia spalonych części i zastąpienia
ich nowymi. Cała ta zabawa skończyła się dopiero, kiedy dostałam smsa od taty,
gdzie jestem. Dopiero wtedy zorientowałam się, że minęła już dawno 23.
Dodatkowo spostrzegłam, że Tom cały czas był obok.
- Mogłeś już iść. Aron chyba potrzebuje Twojej ochrony
bardziej niż ja. – Powiedziałam wycierając z swoich rąk smar. Tom spojrzał na
mnie zmęczonym wzrokiem.
- Em mówiła mi, że Cię napadli, Aron jest duży poradzi
sobie, w dodatku jest z grupą. – Wyjaśnił przyglądając się każdemu skrawkowi
mojego ciała. Założyłam czarne spodnie i obcisły czarny top by ukryć wszystkie
możliwe plamy z oleju i smaru przed ojcem. Zapachu nie musiałam, w końcu jestem
mechanikiem, który zaraz po pracy, a raczej w jej trakcie, ulotnił się na swoim
skuterze w bliżej nieokreślonym celu i czasie.
- Dzięki. – Zaserwowałam mu przyjacielskiego kuksańca i
narzuciłam kapę na turbiny szykując się do wyjścia. Tom wpatrywał się uważnie
każdemu mojemu ruchowi. Odprowadził do schodów i ulotnił się zapewne do moich
nowych znajomych. Miłe istoty… każdy inny a jednak w jakiś dziwny sposób
wszyscy się dopełniają.
Kiedy podjechałam pod naszą willę ojciec stał już na ganku
tupiąc rytmicznie nogą. Jak tylko silnik skutera został wyłączony usłyszałam
mojego tatę:
- Masz pojęcie, która godzina!? – Zawołał Don energicznie
gestykulując i kilkukrotnie stukając w nadgarstek, ja weszłam spokojnie po
dwóch stopniach i starając się zrobić lustrzane odbicie naśladowałam tatę.
- Masz pojęcie ile mam lat!? – Starałam się być przy tym
śmiertelnie poważna, po czym zignorowałam tatę i weszłam do domu niedbale
ściągając buty. Don zatrzasnął drzwi.
- Jesteś nieodpowiedzialna! – Kontynuował, naprawdę poczułam
się jakbym była mała, to, że ojciec mnie nie wychowywał nie dawało mu prawa
nadrabianie tych lat w ten sposób. Postanowiłam ciągnąć tą szopkę.
- Jesteś nadopiekuńczy!
- Masz natychmiast przestać i wyjaśnić gdzie byłaś!?
- Masz natychmiast przestać i wyjaśnić, czemu się tak
martwisz!?
- Evo Wei… - tata się zawahał, czyżbym przesadziła? – Masz
szlaban! – Olśniło go, a mnie ciut zmieszało jednak zaraz oprzytomniałam.
- Tato, jestem dorosła! – Powtórzyłam i odwróciłam na pięcie
zmierzałam do kuchni
- Nie pokazujesz tego swoim zachowaniem, wracaj, kiedy do
Ciebie mówię! – On mi groził palcem! Mnie! Zaczęłam się śmiać, kiedy nalewałam
sobie wody, w której rozpuściłam sok pomarańczowy. Tata usiadł naprzeciw mnie.
- Mam nadzieje, że zachowasz się odpowiedzialnie podczas
mojej nieobecności. – Powiedział władczo. Był na mnie zły, był rozczarowany
naprawdę wierzył, że zniszczyłam miskę z olejem.
Rozdział X – Pocałunek
Najbardziej w wyścigach lubiłam ten początek, tą niepewność,
co się stanie, kiedy na tablicy pojawi się zielona flaga. To uczucie
przypływającej adrenaliny i chęć zwycięstwa, tak… poniekąd to kochałam, choć
wszystko zaczęło się przez przypadek, trochę z przymusy by pokazać ojcu, że coś
znaczę. Jednak teraz było to coś innego, sama zaczęłam się ścigać i prócz
adrenaliny czułam przyjemność, radość, że znów mogę siąść do ścigacza, oderwać
go od ziemi i lecieć z prędkością, która mogłaby mnie zabić. Czułam przyjemność
z tego, że od mojej decyzji związanej z wyścigiem zależy moje życie. Nie
chciałam tracić tej przyjemności a to oznaczało, że trzeba było dzisiaj wygrać.
Przez ostatnie dwa dni coś się zmieniło. Ojciec odzywał się
do mnie tylko wtedy, gdy to było konieczne, najwidoczniej nikt jeszcze nigdy go
tak nie zawiódł. Teraz mamy kilka dni wolnego od siebie. Wczoraj w nocy wraz z
większością zespołu wyjechał do Dakoty na wyścigi, a ja zostałam tutaj w Kansas.
Gdybym nie spadła ze stanowiska pewnie też był teraz była w Dakocie i walczyła
z humorami pilotów.
Prócz tego Rick został zatrudniony w Wei Race, jako
selekcjoner, to on zdecyduje, który z testerów zostanie nową gwiazdą
międzyplanetarnych wyścigów – zaczyna w poniedziałek.
Jeśli o mnie chodzi to ponownie włamałam się wraz z Em i jej
ekipą po części. Tym razem do konkurencji, długo myślałam o tym zanim znowu się
zdecydowałam jednak ostatecznie przekonał mnie Rick. Miał racje sama nie
dałabym rady naprawić tylu zniszczeń w tak krótkim czasie, a Em i Mark byli
bardzo pomocni. To pewien rodzaj handlu wymiennego, ja pomogę im, oni mnie. Po
za tym chodziło o moje bezpieczeństwo w grocie, Rick nie mógł być ze mną, kiedy
tego potrzebowałam a lepiej być w takim miejscu z grupą, z tego też powodu
przeniosłam swoje miejsce parkingowe bliżej ścigaczy Arona i Marka.
A teraz? Teraz siedzę wygodnie w Gruchocie i oczekuje na
odliczanie. Ostatnie ścigacze dojeżdżają do startu. Jeszcze chwila i rozpocznie
się kolejny etap wyścigów. Zasady się ciut zmieniły, teraz zamiast 15 minut mam
10 na dojechania do mety. Po modyfikacjach w silniku nie powinno mi to sprawić
problemów jednak nadal obawiam się, że coś znowu strzeli. Bym była całkiem
bezpieczna w tym pojeździe musiałabym wymienić w nim dosłownie wszystko!
Na planszach pojawiały się kolejno liczby w malejącej
kolejności.
Trzy: Zaciskam mocniej palce na kierownicy i upewniam, że
nie pomylę gazu z hamulcem.
Dwa: Składam podwozie.
Jeden: Ostatni oddech. Następny zrobię przekraczając metę.
Zero. Mocny zryw. Puszczam hamulec i z mocnym szarpnięciem
ruszam do przodu rozpędzając się coraz bardziej zostawiając spóźnialskich z
tyłu. Coraz mocniej naciskam na gaz z nadzieją, że z tej maszyny da się
wycisnąć jeszcze coś więcej. Kolejne ścigacze wyprzedzają mnie dając do
zrozumienia, że nie da się ich tak łatwo pokonać.
Jednak poczułam lekki opór mimo coraz większej prędkości.
Gruchot nie był jeszcze w idealnym stanie, nadawał się wyłącznie do jazdy by
przejść eliminacje, obawiam się, że do dalszych etapów będzie potrzebne coś
innego.
Wszystko działo się tak szybko. Gaz. Zakręt. Gaz. Zakręt.
Gaz.
Na tablicy wyświetla się zegar, zostało 10 minut na dotarcie
do mety. Czas na turbo. Puściłam kierownicę i z całym impetem nacisnęłam czerwony
przycisk z nadzieją, że turbosprężarka działa poprawnie po jej zamontowaniu.
Nie miałam okazji jeszcze sprawdzić jej możliwości.
Jak szarpnęło Gruchotem to miałam problem z utrzymaniem się
na siedzeniu a co dopiero sterowaniem. Przestałam dodawać gazu z prośbą o
zwolnienie. Sprężarka Speed Race okazała się za mocna dla mojego pojazdu.
Słyszałam jak powoli puszczają śrubki obudowy aż w końcu dopadł mnie
przerażający huk. Odpadł kawałek obudowy osłaniający prawą turbinę, jeśli teraz
nie zwolnię być może dojadę do mety na samym siedzeniu.
Wyłączyłam Turbo i starałam się teraz opanować maszynę.
Udało się Gruchot odzyskał stabilność a ja spokój ducha. Jednak teraz musiałam
trzymać się wewnętrznych krawędzi toru by nikomu nie wpadło do głowy wjechanie
wprost na moją turbinę, skończyłoby się to tragedią, a w szczególności dla
mnie.
Problem wewnętrznych krawędzi był taki, że przy każdym
zakręcie musiałam używać hamulca by nie wypaść z toru. To bardzo utrudniało mi
zadanie, ale dałam radę.
Dojechałam do mety w całkiem dobrym czasem, zostało mi
jeszcze trzydzieści dwie sekundy zapasu.
Zadokowałam koło pojazdów Marka i Arona. Wszyscy już tam
świętowali, ponieważ Aron i Mark swoje wyścigi mieli wcześniej. Kiedy
otworzyłam kopułę było słychać gwizdy i gratulacje. Ostrożnie wyszłam z kabiny
lekko się trzęsąc, nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tej adrenaliny, nie w
takich ilościach, nie pomieszanej z tak wielką przyjemnością. Lekki zawrót
głowy spowodował utratę równowagi i poleciałam w dół. Jednak zamiast twardego
lądowania oplotły mnie męskie ramiona.
Spojrzałam, kto jest moim wybawcą: Tom. Uśmiechał się
zawadiacko i kiedy uznał, że jestem już przytomna postawił mnie na ziemi a ja
spaliłam raka. Niektórzy się śmiali z mojej reakcji a Em patrzyła na nas
podejrzliwie, po czym wzięła butelkę ze stołu i mi podała bez pytań. Zrobiłam
łyka i wymamrotałam dziękuje. Tom tylko uśmiechnął się zwycięsko i poszedł po
własną butelkę siadając na kole od ścigacza Arona.
Oba pojazdy były imponujące. Jeden czarny jak smoła i bardzo
wąski, drugi biały z pomarańczowymi pasami po bokach. Nikt nigdy nie
zorientowałby się, że są zrobione w całości z kradzionych części. Holi
siedziała w objęciach Marka, co jakiś czas podpijając mu z butelki, jednak on
bardziej był zainteresowany przekrzykiwaniem się z Aronem, który palił papieros
za papierosem. Em lekko się bujała udając ze tańczy z butelką w ręku a Tom
siedział zgarbiony popijając trunek i wpatrując się we mnie z uśmiechem.
Naprawdę sądzę, że tutaj pasuje, wszystko jest tak jak powinno być. Wzięłam
jeszcze łyk i przyłączyłam się do Em trącając ją biodrem. Obie zaczęłyśmy
tańczyć zwracając na siebie uwagę całej naszej ekipy.
Mark zagwizdał a Holi uderzyła go mocno w ramię. Widać, że
była zazdrosna. Czułam jakąś negatywną aurę wokół nas dwóch jednak nie
przejmowałam się tym, mogłam być sobą. Kątem oka zauważyłam umięśnionego
mężczyznę w czarnych włosach. Rick. Przeprosiłam Em i poszłam w tłum ludzi
zostawiając swoich przyjaciół za plecami. Przebijałam się prze tłum kosmitów by
znaleźć go.
Stał. Oparty o jakąś ścianę patrząc wprost na mnie.
-, Czemu nie podszedłeś? – Spytałam podchodząc bliżej. Rick
podejrzliwie spojrzał na moją butelkę.
- Nie powinni nas razem widzieć, nie tutaj. – Powiedział
tajemniczo. Zdziwiłam się.
-, Dlaczego? Wstydzisz się mnie, sam mnie tutaj
przyprowadziłeś! – Uniosłam się trochę, nie lubię jak traktuje się mnie w ten
sposób.
- Jak skończą się eliminację wszystko Ci wyjaśnię, teraz
staraj się nie odpaść. – Zakomunikował. – Odwiozę Cię do domu. – Dodał
stanowczo, cały czas parząc na butelkę z piwem.
- Nie! – Zaplotłam ręce i stanęłam sztywno na nogach dając
do zrozumienia, że nie pójdę z nim. Rick jednak się nie przejął, wziął mnie na
ramię i wyprowadził z jamy. Mogłabym spróbować wołać o pomoc, ale na nic by to
się nie zdało, skoro idąc jeszcze Rickowi gratulowali takiej zdobyczy. Posadził
mnie w swoim aucie i zapiął pasem jak małe dziecko. Usiadł za kierownicą i
odpalił swoją maszynę.
- Nie dałeś mi się nawet pożegnać. – Powiedziałam z
wyrzutem. Przysięgam, że uśmiechnął się pod nosem.
- Nie chcę byś za szybko została zdemoralizowana, wystarczy
już, że dwa razy w tym tygodniu włamałaś się po części, nie uważasz? – Zapytał.
-, Czyli mam być zdemoralizowana, ale stopniowo?
- Można to tak ująć – potwierdził spokojnie zajeżdżając pod
bramy mojego domu i czekając aż otworze je kluczem. Wjechaliśmy na teren
posesji i Rick zaparkował przy wejściu.
- Twój przystanek.
- Może wpadniesz, pogadamy o dalszych etapach mojej
demoralizacji. – Zaproponowałam a Rick chętnie się zgodził, być może targały
nim wyrzuty sumienia że zabrał mnie od moich nowych znajomych.
Wieczór upłynął nam na rozmowach o przeszłości. Rick
opowiedział mi o tym jak zwiedził ponad dwanaście planet, na których poznawał
inne kultury, poznawał nowe istoty i zawierał przydatne znajomości. Ja
natomiast opowiadałam mu jak żyje mi się z Donem, jak mój ojciec próbuje mnie
przekonać do studiowania zarządzania, jak chroni mnie przed wyścigami. Wszystko
zakrapiane było winem z barku taty.
Kiedy skończyliśmy już trzecią butelkę temat zszedł na
bardziej osobisty: związki. Rick miał bardzo rozbudowane życie jednak ja mogłam
się zaledwie pochwalić pierwszym pocałunkiem pomiędzy szafkami w szkole Sterany
z Kamem Weslie, przewodniczącym szkolnego klubu matematycznego.
- I nigdy nie miałaś chłopaka? – Spytał zaciekawiony Rick
siedząc na podłodze i opierając się o kanapę, na której leżałam.
- Nie! – Śmiałam się, w sumie to zabawne, że mając
dwadzieścia lat nigdy nie byłam z nikim na stałe ani nawet na jedną noc.
- A Jordan? Widziałem, że macie się ku sobie. – Zasugerował.
Jordan… Jordan, mój przyjaciel, który mnie kochał, który mnie kocha i który
nigdy nie będzie mógł być ze mną, więc, po co mi taka miłość. Jednak Jordan był
jednym z, niewielu którzy się do mnie zbliżyli.
- Jordan to inna historia, Rick. – Skwitowałam krótko.
- Myszko pamiętaj, że jesteś teraz na celowniku wielu
facetów. Jesteś kobietą. – Powiedział Rick odchylając głowę do tyłu.
- Z moim ojcem nie mam szans na związek chyba, że byłaby to
osoba, która zna. – Powiedziałam dopijając wino.
- Z nikim nie będziesz nie umiejąc pracować ustami moja
droga, całusek z matematykiem się nie liczy. – Zadrwił ze mnie również
dopijając swoją lampkę wina i ponownie odchylił głowę.
- To, co sugerujesz mądralo? – Spytałam prowokacyjnie zawisając
nad jego ustami. Rick uśmiechnął się i bez słowa mnie pocałował. Czułam jakby
małe iskierki przeskakiwały z niego na mnie. Jego usta wręcz parzyły i
chciałoby się oderwać, ale z drugiej strony, to ciepło było tak przyjemne.
Mogłabym tak cały dzień. Rick nie odrywając ust od moich podciągnął się na
kanapę i subtelnie przeciągnął do siebie. Podobało mi się jak on mnie całował.
Było to takie naturalne, jak oddychanie. Nie musiałam myśleć, on myślał o
wszystkim. Koniuszkiem języka muskał moje wargi, a ja odpowiadałam mu tym
samym. Wszystko działo się tak jakbyśmy się dopełniali, chciałabym czuć się tak
już zawsze.
Rano obudził mnie stukot do drzwi. Był taki ostry i głośny,
a moja głowa aż krzyczała z bólu. Z przymrużonymi oczami przyjrzałam się
intruzowi jednak nie zobaczyłam twarzy, było ciemno jak na ósmą rano. Wysoka
postać położyła tacę z jakimiś napojami na stoliku nocnym i sama usiadła na
łóżku. Dopiero teraz zauważyłam, że intruzem jest Rick.
Włosy spadały mu kaskadami po ramionach.
- Jak się czujesz Myszko? – Spytał sprawdzając czy nie mam
temperatury, każdy dźwięk był katorgą. Jednak chłodna dłoń na moim czole
rekompensowała wszystko. Niezdarnie podciągnęłam się i oparłam o ramę łóżka.
Wszystko mnie bolało a świat się kręcił. Wyzwaniem okazało się sklecenie
najprostszych zdań.
- Czemu jest tak ciemno? – Złapałam się za głowę, cholera
jak boli!
- Pomyślałem, że możesz oślepnąć rano, więc kiedy Cię
kładłem zasłoniłem zasłony. – Wyjaśnił wręcz krzycząc.
- Nie krzycz! – Zasłoniłam uszy starając się uspokoić, co
się ze mną dzieje!?
- Nie krzyczę Evo, to się nazywa kac. – Wyjaśnił Rick
głaszcząc mnie po czole i odgarniając niesforne kosmyki. Był taki delikatny,
nie rozumiałam, czemu, najgorsze, że nie rozumiałam wielu rzeczy, nie pamiętam
nawet, co się wczoraj działo.
- Nie wiedziałem, co Ci pomorze, więc mam cały zestaw, pij –
wyjaśnił Rick podając mi czerwony jak krew napój. Zapach miał gorszy niż
wymiociny. Wzięłam łyka i od razu wyplułam. Fuj! Smakuje jak sok z pomidorów.
- Zatkaj nos i pij. – Rozkazał Rick troskliwie mi się
przyglądając. Walka z szklanką nie okazała się długa, gdy słuchało się poleceń,
ale mimo wszystko nie chcę tego paskudztwa próbować więcej. Chciało mi się
wymiotować. Rick wyczytał to z mojej twarzy i podał mi szklankę wody by zmyć
ten paskudny smak.
- Lepiej? – Zapytał patrząc na mnie, dopiero teraz
zauważyłam, że nie ma swoich ciemnych okularów, że ma piękne stalowe oczy.
Oblizałam usta i odkryłam, że są całe spuchnięte. Co się działo wieczorem?
Pokiwałam głową, że to paskudztwo trochę pomogło, przynajmniej świat przestał
na chwilę wirować.
- Co się wczoraj stało? – Spytałam przecierając oczy. Rick
był ubrany w jakąś starą bluzę i jeansy, zupełnie inaczej niż wczoraj.
- Upiłaś się. – Wyjaśnił krótko. Jednak to nie wyjaśnia
nawet połowy tego, co się stało. Rick wiedział, że niewiele z tego rozumiem i
starał się jak najdelikatniej wyjaśnić mi, co się stało. Kiedy skończył byłam
załamana. Nie doszło do niczego, czego powinnam żałować, ale sam fakt, że
całowałam się z Rickiem wprawiał mnie w wielkie zakłopotanie. Całe szczęście
Rick miał jeszcze trochę rozumu i przerwał wszystko w odpowiednim momencie.
Skuliłam się i starałam to sobie poukładać, całowałam się z
Rickiem i nie pamiętam tego.
- Evo, jak chcesz możemy uznać, że tego nie było. –
Zaproponował Rick spokojnie mi się przyglądając. Podniosłam wzrok. Byłam
załamana i zawstydzona swoim zachowaniem.
- Tak, to dobry pomysł. – Stwierdziłam próbując zachować
spokoju, popłaczę się jak wyjdzie.
- Pamiętaj, że byłem Twoim nauczycielem, potraktujmy to jak
jakąś lekcję. – Dodał po namyśle.
Tak, dla niego to było proste dla mnie niezupełnie. Nie
pamiętam, co się stało, mogę wiedzieć tylko tyle ile powie mi Rick, nie czuję
się z tym najlepiej. Jednak postanowiłam o tym nie myśleć nie teraz.
Kiedy Rick wyszedł próbowałam się doprowadzić do porządku,
gotowa do normalnego funkcjonowania z bólem głowy poszłam do kuchni gdzie
roznosił się piękny zapach ciepłej jajecznicy. Za kuchenką stał Rick i właśnie
nakładał na talerze. Zjadłam z apetytem bez słowa. Obecność Ricka wprawiała
mnie w chwilowe zakłopotanie. On też czuł pewnego rodzaju napięcie jednak
wiedział jak sobie z tym poradzić.
Swobodnie wyszedł z kuchni i poszedł do salonu włączając
telewizor i ustawiając na relacji na żywo z wyścigów z Daktoty. Bez słowa
usiadłam koło niego i skupiłam się na relacji ostatniego dnia wyścigów.
Na ekranie akurat pokazywali analizę przed rozpoczynającym
się wyścigiem.
- To już ostatni półfinałowy wyścig w klasie
międzygalaktycznej, zobaczymy w nim między innymi Erna Opule z Wei Race, oraz
Tamarę z Speed Team, co sądzisz o takim wyścigu Martie, ta dwójka rywalizuje ze
sobą od początku sezonu a dziś jest ostatnia szansa na zdobycie punktów. –
Komentował szybko i z wielkim zaangażowaniem jeden z dziennikarzy.
- Możemy być pewni, że ten wyścig dostarczy nam emocji,
zwłaszcza dzięki zawodnikowi Wei Race, który od początku zmagań w Dakocie ma
problemy techniczne a mimo to potrafił dojść tak daleko.
- Dobrze znamy upartość Don Weia, nie odpuściłby takich
wyścigów, choć awaria podczas pierwszego treningu była niebezpieczna.
Przypomnijmy, Ern stracił kontrolę nad pojazdem i niemal uderzył w trybuny
pełne ludzi, w ostatniej chwili zatrzymał pojazd.
- Dodajmy, że ścigając się z Ronem z TurboTronu trzykrotnie
próbował aktywować turbo z marnym skutkiem.
- Dokładnie, a mimo to udało im się dojść tak daleko, jednak
bukmacherzy oszaleli, Don Wei odczuje skutki decyzji o wystawieniu wadliwego
pojazdu.
- Sądzę, że już to odczuł, wyścigi Wei Race ogląda się
rzadziej, a inwestorzy wycofują się w zakładach na tą drużynę. To
prawdopodobnie najgorszy czas dla Wei Race od czasu wypadku Shane’a Speeda,
który podzielił los żony Dona.
- Od tego czasu Wei zmienił cały zespół mechaników i
wydawało się, że nigdy już nie dojdzie do sytuacji, w której życie będzie
tracił pilot za sprawą wady maszyny. Czyżby Wei Race ponownie zmagało się z
poważnymi problemami?
- Wei Race chwyta się teraz wszystkiego, aby tylko pozostać
na szczycie, mówi się nawet o zatrudnieniu Ricka Thunderbolta, jako nowego
selekcjonera tego Teamu.
- Jeśli plotka się potwierdzi to będzie sygnał, że Wei ma
poważne problemy, przypomnijmy, że współpraca tej dwójki zakończyła się osiem
lat temu w bardzo kompromitujący i nieprzyjemny sposób.
- Wydaje się, że Don odpuścił i schował dumę do kieszeni. –
Skwitował komentator głośno naśmiewając się z mojego ojca, trochę w tym racji
jest, tacie rzadko zdarza się przepraszać i dodał: - A teraz udajmy się na
arenę gdzie zawodnicy są już gotowi do startu.
Na starcie było siedmiu zawodników z różnych drużyn. Każdy z
nich warkotem silnika eksponował jak dobrze jest przygotowany i gotowy by
wygrać. Sygnał do startu nastąpił bardzo szybko i wydawało się, że będzie to
jeden z najlepszych wyścigów. Wszyscy ruszyli równo natychmiast uaktywniając
turbodoładowania, nikt nie był faworytem wszyscy szli łeb w łeb, jednak już
przy pierwszym zakręcie stało się coś strasznego.
Na trybunach zapanowała cisza a ja z Rickiem wstrzymaliśmy
oddech. Nawet upierdliwi komentatorzy zamilkli. Na torze w Dakocie zdarzył się
wypadek, jednak kłęby dymu nie pozwalały przejrzeć czyj pojazd został
uszkodzony. Dopiero po paru sekundach z kłębów dymy wyłonił się jeden ścigacz,
potem drugi i trzeci, koniec, nic więcej.
- Karl z Rewersu, Amanda z OpelTeem i Wagno z Falios. –
Głuchą ciszę przerwał Rick siedząc z niedowierzaniem wymienił tych, którzy
pojawili się na torze. Nadal nie umiałam wyjść z szoku. Co właściwie się stało.
Jednak, kiedy kłęby dymu opadły było jeszcze gorzej niż ktoś
przypuszczał. Z odruchem wymiotnym odwróciłam wzrok. Cztery ścigacze stały się
kupą bezużytecznej stali, szkła i oleju. Fragmentami było widać jakieś
kończyny, a przynajmniej tak to wyglądało, bo nawet, jeśli to kończyna to
kompletnie zwęglona.
Oczywiście program został od razu przerwany i ekran
zabłysnął na biały kolor. Z niedowierzaniem spojrzałam na Ricka. Oboje w swoich
oczach szukaliśmy odpowiedzi, co tam się stało? Jak to się stało? Żadne z nas
nie znalazło racjonalnego wyjaśnień.
Ja w przypływie emocji przypomniałam sobie wypadek Mayi. Te
kłęby dymu i eksplozję, która sprawia, że czasem budzę się z krzykiem. Któryś z
pojazdów musiał mieć awarię, najprawdopodobniej wlot paliwa lub wyciek oleju,
tylko te dwie rzeczy mogły spowodować taki wybuch, tak dużą eksplozję, że
pochłonęła czerech kierowców. W tym Erna. A co jeśli to moja wina? Może nie
zdążyli do końca naprawić misy z olejem? Może wszystko było prowizoryczne? Czy
to znaczy, że zabiłam czwórkę niewinnych i nieświadomych kierowców?
- Nie myśl w ten sposób. – Przerwał ponownie Rick, otrząsłam
się i zauważyłam, że mi się przygląda. Tak jakby znał moje myśli.
- W jaki? – Spytałam ostrożnie
- Dobrze wiesz, - odpowiedział z wyrzutem. - Misę z olejem
można wymienić w dwanaście godzin, dokonaliśmy tego z Arrow i dotrwałaś z nim
do końca wyścigów na Obanie, nie wybuchłaś. – Uświadomił mi, nie lubiłam jak
wchodzi w moje myśli jednak ma racje, pomyśl jak mechanik. Myśl racjonalnie.
Jednak prócz tego, że jestem mechanikiem jestem też kobietą, muszę się martwić.
Postanowiłam odreagować, a ostatnio uspokaja mnie tylko jedna rzecz…
- Muszę wyjść. – Wstałam szybko z kanapy i kierowałam się do
wyjścia nie zwracając uwagę na Ricka.
- Zaczekaj chwilę! – Zawołał zmuszając bym się odwróciła do
niego. Zakładał kurtkę powieszoną na krześle i swoje okulary. – Podwiozę Cię. –
Zakomunikował. Doszedł do mnie i otworzył drzwi czekając aż wyjdę. Bez słowa
usiadłam w samochodzie. Rick odpalił silnik i spokojnie ruszył. Nie odzywaliśmy
się do siebie, nadal byliśmy w szoku po tym, co zobaczyliśmy.
Kiedy podjechał pod bar, w którym kryło się przejście do
jamy spojrzał na mnie.
- Nie zrób niczego głupiego, dobrze Myszko. – Poprosił
patrząc na mnie spod okularów.
- Dobrze Rick – zgodziłam się trochę przyłamana całą tą
sytuacją. Rick nachylił się bardziej tak by jego usta muskały mojego ucha.
- To nie twoja wina, Evo. – Jego usta lekko muskały mojego
ucha, gdy mówił a kiedy wypowiedział moje imię to aż ciarki mnie przeszły. –
Przyjadę za godzinę. – Dodał i odsunął się zostawiając mnie w lekkim
zakłopotaniu a jednocześnie ekscytacji. Nie rozumiałam tego uczucia, tej
mieszanki uczuć. Ostatni raz na niego zerknęłam i wysiadłam kierując się prosto
do swojego ścigacza.
W oddali widziałam już Holi z jakimiś facetami. Chwilę
rozmawiali a następnie wręczyli jej pieniądze a ona odwzajemniła im się małymi
woreczkami z czymś białym. Mężczyźni oddalili się w pośpiechu nie odwracając
się za siebie. Holi szybko mnie zauważyła i nieszczerze uśmiechnęła.
- Witaj Molly. – Powiedziała oschle. Widać było, że nie
przepada za mną, nie musiała się też ograniczać z tą goryczą nie było tutaj
nikogo innego z naszej wspólnej ekipy.
- Cześć. – Odrzuciłam i starając się ją ignorować przeszłam
do Gruchotka ocenić jak bardzo się wczoraj poobijał. Mimo to nie wybuchł jak
ścigacze w Dakocie.
- Nie ufam Ci. – Usłyszałam melodyjny głos Holi za plecami.
Postanowiłam nie zwracać uwagi na jej zaczepki zastanawiając się skąd wziąć
blachę na zakrycie tej turbiny.
- Wczoraj szybko się zwinęłaś. – Ponowiła próbę, nadal
stojąc za moimi plecami. Pozostałam niewzruszona. Z całej tej ekipy tylko ona
wykazuje otwartą niechęć wobec mnie w obecności innych, nie wiem, do czego jest
zdolna sama.
- Nie ignoruj mnie! – Zdenerwowana szarpnęła mnie i zmusiła
do popatrzenia w jej kocie oczy. Popchnęła mnie na turbinę Gruchota i sprawiła,
że zawory oraz rury mocno wbijały mi się w kręgosłup.
- Ścigasz się jak zawodowiec, potrafisz wybrnąć z każdej
sytuacji, masz wiedzę mechaniczną, której nie uczą w zwykłych szkołach,
pojawiłaś się znikąd i znikasz dość często. – Wymieniła na jednym wdechu. Jest
bardzo spostrzegawcza Zbyt spostrzegawcza by ją ignorować.
- Co zamierzasz? – Spytałam ostrożnie nie chciałam jej
bardziej sprowokować a jednocześnie chciałam wiedzieć co może zrobić z tą
wiedzą.
- Tylko ostrzegam. – Powiedziała groźnie, dodając: - od
kiedy mój brat jest w pace Mark, Aron, Tom i Em są dla mnie rodziną, a ja nie
lubię jak ktoś rani moją rodzinę. – Mówiła na poważnie, bardzo przekonująco i
zabrzmiało to okropnie.
- Spróbuj ją skrzywdzić a nie ręczę za siebie – dorzuciła
szeptem i puściła mnie. Odgarnęła włosy i wskoczyła na turbinę ścigacza Marka i
wygodnie się tam położyła dokładnie mnie obserwując. Dzisiejszy dzień mogę
ogłosić jednym z najgorszych w moim życiu pod względem samopoczucia. Najpierw
Rick, potem wypadek w Dakocie a teraz Holi grożąca mi śmiercią, a do końca
wieczora jeszcze dużo czasu…
Rozdział XII – Zaskoczenie
- Bella Smith wiadomości o szóstej. Zaczynamy od wstępnych
doniesieniach z niedzielnego wypadku na torze wyścigowym w Dakocie.
Przypominamy że w wypadku zginęło czterech pilotów, z czego dwójka była na
czele klasyfikacji generalnej. Eksperci zgodnie mówią, to nie wada mechaniczna
żadnego z czterech ścigaczy oraz że winy nie ponoszą piloci jak wstępnie
myślano. Biegli określają ten wybuch, jako celowy. Przesłuchiwana jest obsługa
toru w celu ustalenia, kto mógł podłożyć zdalną bombę na tor, na razie nikogo
niearesztowana. Analitycy rajdowi nieoficjalnie mówią o próbie wyeliminowania
Wei Race z wyścigów. Wszyscy wiedzą, że Don Wei w tym sezonie wydał ponad pół
miliarda jednostek na budowę najnowocześniejszego ścigacza, który został
dopuszczony do zawodów mimo sprzeciwu większości konkurencyjnych drużyn,
prokuratura sprawdza wybuch pod kątem sabotażu. Wiadomo jednak, że wypadek z
udziałem nabytku Dona Weila mocno nadszarpnęło budżet Wei Race, utrata tego
ścigacza może oznaczać upadłość Wei Race. Więcej na ten temat w wywiadzie z
Ronem Deily zaraz po wiadomościach.
- Zawołaj mnie na te wywiad. – Tata wstał z kanapy i
wyszedł. Od kiedy wrócił z Dakoty był bardzo przybity. Na początku myślałam, że
informacje o groźbie upadku firmy są przesadzone, ale widząc tatę w takim
stanie już nie mogę być taka pewna. Ostatnio widziałam tatę tak przybitego po
wypadku mamy. Nic do niego nie trafia, jedzenie trzeba w niego wpychać i
ukrywać alkohol by przypadkiem się nie opił.
W firmie nie jest lepiej, zarząd spotkał się już wczoraj, a
dzisiaj obradował od rana. Wszystko w hangarach stoi. Panuje okropna cisza,
nikt nawet słowem się nie odezwie. Wszyscy jakby czekali na koniec. Jedyną
osobą, która postanowiła nie przejmować się plotkami rozsiewającymi w mediach
to Rick, który katuje młodych marzycieli bite osiem godzin. Dzisiaj z
bezczynności usiadłam nawet na trybunie i przyglądałam się jak kilkunastu
chłopaków biega po torze wyścigowym przypominając sobie jak Rick mnie zmuszał
do treningów przed wyścigami i jaka byłam po nich dobra.
Złapałam się jednak kilka razy jak uporczywie przyglądałam
się Rickowi i w myślach błagałam by też na mnie spojrzał. Od kiedy powiedział
mi o tym, że się całowaliśmy coś zmieniło się w naszej relacji. Niby staramy
się być blisko siebie a jednocześnie tworzymy jakąś niekomfortową sztuczną
barierę między nami. Chciałabym wiedzieć, o czym myśli, co robi, gdy go nie
widzę, jaka jest jego przeszłość czy ma jakieś plany na przyszłość a
jednocześnie wcale mnie to nie obchodzi. Jednocześnie wiem, że on często
zatrzymuje się w połowie zdania by nie spytać o coś, o co nie powinien.
Piskliwy dźwięk z mojej kieszeni wyrwał mnie z rozmyślenia.
Na holo wyświetlaczu pojawiło się: DZWONI RICK. Bezwładnie się uśmiechnęłam i
jakbym robiła coś zabronionego ukradkiem weszłam do swojego pokoju i zamknęłam
drzwi zanim zaakceptowałam połączenie.
- Cześć Myszko! – Na wyświetlaczu pojawił się Rick. Starałam
się ukryć swój uśmiech.
- Cześć. – Odpowiedziałam jak jakaś zakochana nastolatka,
która pierwszy raz gada z chłopakiem.
- Jak Don? – Spytał z grzeczności, sądzę, że nie, dlatego
dzwoni, jednak niech mu będzie kilka zwrotów grzecznościowych nie zaszkodzi.
- Załamany. – Nie chciałam się w to zagłębiać zresztą sam
dziś z nim rozmawiał i okrutnie mówiąc zna go dłużej ode mnie, gdyby nie fakt,
że to ja mieszkam z Donem to ja powinnam się o to pytać.
- A jak Ty się czujesz? – Spytał zmieniając barwę głosu, był
czuły i delikatny… szczery.
- Dobrze Rick tylko ta cała sytuacja… - wymachnęłam ręką
starając się pokazać gestami jak się czuje.
- Skup się na jutrzejszym wyścigu. – Nakazał szybko. Wyścig,
w natłoku emocji prawie o nim zapomniałam. Od dwóch dni nie pracowałam przy
Gruchocie jednak Rick zapewnia, że znalazł najlepszych mechaników w mieście,
którzy naprawią mój ścigacz na czas. Nie wtrącałam się w końcu to też jego
ścigacz, ma prawo decydować.
- Myślisz, że mi się uda? – Spytałam udając niepewność,
chciałam jeszcze go posłuchać. Tego przyjemnego mruczenia.
- Przepraszam chyba pomyliłem numery. – Wypalił z kpiną w
głosie. – Evo, wierzę w Ciebie. Widzimy się jutro. – Rozłączył się. Wiadomość,
że jutro się zobaczymy mnie ucieszyła, chyba jest ze mną źle. Jednak ta mała
chwila była miła, po takim dniu, miałam nadzieję, że następny okażę się lepszy…
jednak się pomyliłam.
Zamieszanie w firmie od rana było nie małe, wielu stażystów
zostało wezwanych na dywanik, kilku mechaników, obsługa toru. Wszyscy, łącznie
ze mną czekali na wezwanie do gabinetu. Kiedy mnie wywołano weszłam do tego
ponurego gabinetu i usiadłam naprzeciw taty posyłając mu blady uśmiech.
- Proszę żebyś mi nie przerywała. – Rozkazał i zaczął swój
wykład o tym jak jestem ważna dla firmy. Cała rozmowa była dość miła, tata
wymieniał moje zalety a nawet mój ostatni wybryk zamienił na coś pozytywnego.
Miło, że chcę mnie podbudować, może odzyskam swoje stare stanowisko. Trochę
mnie to ucieszyło jednak nagle wszystko poszło w innym kierunku. Jasny gabinet
jakby stał się ciemniejszy a głos ojca bardziej mroczny. Gdyby nie fakt, że
okna były zamknięte można by pomyśleć, że zawiał chłodny wiatr.
- … jednak, mimo moich znaczących protestów zarząd uznał, że
Twoje stanowisko jest zbędne. – Wręczył mi świstek papieru, na którym jedno
słowo bardzo się wyróżniało WYPOWIEDZENIE. Przez chwile myślałam, że to żart
jednak tata kontynuował. – To nie znaczy córeczko, że zostaniesz wyeliminowana
z Wei Race, po moim przejściu na emeryturę Ty przejmiesz obowiązki szefa. Może
warto byś pomyślała w końcu o studiach w tym kierunku. – Zasugerował.
- Po tym wszystkim mnie wyrzucasz? – Upewniłam się.
- To zarząd zdecydował, nie ja. W ciągu godziny powinnaś
opuścić firmę. – Odpowiedział sucho starając się nie patrzeć na mnie. We mnie
wzbierały potężne emocje, które za wszelką cenę chciałam pohamować, ale w
sumie, czemu mam je hamować… ojcem będzie zawsze, szefem już nigdy.
Napełniona agresją wstałam gwałtownie i jednym zamachem
zrzuciłam wszystko z biurka a potem opierając się na rękach zaczęłam krzyczeć
ojcu w twarz. Starałam się krzyczeć jak najgłośniej, żeby poczuł, co mi robi.
Nie zmienił się, zawsze odbiera mi to, co kocham, zabiera to zawsze brutalnie i
pozwala mi cierpieć.
STOP! Eva opanuj się, to Twój ojciec, nawet, jeśli jest
potworem to nie odpłacaj się tym samym. Wyprostowałam się i jakby nic się nie
stało wyszłam z gabinetu. Chciałam się spakować i wyjść, jak najszybciej i jak
najdalej. Nigdy nie czułam się bardziej upokorzona niż teraz. Zostać wyrzucona
z firmy własnego ojca. Nie umiem opisać tego uczucia, choć wydawałam się być
spokojna przemierzając korytarze firmy i wychodząc na zewnątrz to wystarczyła
mała rzecz bym wybuchła, jak bomba. Poszłam do szatni, małego pozbawionego
światła dziennego pomieszczenia gdzie pracownicy mieli swoje osobiste rzeczy i
stroje na przebranie.
Nerwowo wpychałam rzeczy z szafki do torby, którą znalazłam
gdzieś po drodze. Szarpiąc i dociskając, aby wszystko się zmieściło, choć
pojemność torby była dość ograniczona a rzeczy dużo. Sięgając po kolejną rzecz
poczułam na nadgarstku silną męską dłoń. Lont bomby został odpalony i zaraz po
chwili go zdetonowano.
- Puść mnie! – Wykrzyczałam i nagle czas przyspieszył,
rzuciłam się z pięściami na osobnika, który postanowił przerwać mi pakowanie.
Jednak przeciwnik okazał się szybki i silny. Chwycił za oba nadgarstki i
podciągnął je do góry a ciężarem swojego ciała przycisnął mnie do szafek. Nasze
twarze były bardzo blisko siebie. Serce zaczęło mi walić jak szalone, Rick.
Zaatakowałam bogu winnego Ricka.
Rick. Mój mózg nie nadążał nad moimi myślami, które były
chaotyczne, ale opierające się tylko na jednym, wykorzystanie tej złości w inny
sposób, w innym miejscu. Nie chciałam krzywdzić Ricka. Chciałam… go pocałować.
Nie wiem, jak, ale po chwili wessałam się w jego usta
pragnąć je poczuć, zapamiętać jak to jest, w końcu do cholery pamiętać usta
faceta, z którym całowało się tak na serio. Nie obchodziło mnie, że ktoś może
to zauważyć, chciałam się teraz tylko wyżyć na tym pocałunku. Pokazać Rickowi
jak bardzo cierpię, ale nie mówić mu o tym. Oplotłam swoimi nogami jego talię i
poczułam, że Rick też się w to zaangażował. Prowadziliśmy niemą rozmowę, w
której jedno się żaliło a drugie pocieszało i pragnęłoby było lepiej. To było
niesamowite uczucie. Przelać całą tą złość, rozczarowanie, smutek w pocałunek.
W końcu Rick mnie puścił. Staliśmy chwilę naprzeciw siebie
czekając aż któreś coś powie. W sumie to ja zaczęłam, powinnam się wytłumaczyć,
ale co mam powiedzieć, wszystko wydaje się być głupie w takiej sytuacji.
- Tata mnie zwolnił. – W końcu postanowiłam się
usprawiedliwić. Rick był wyrozumiały, nie zadawał pytań, wziął trochę moich
rzeczy i bez słowa zapakował je do swojego wozu. Otworzył drzwi pasażera i
czekał aż wsiądę. Następnie ruszył przed siebie w ciszy. Nie umiałam wyczuć czy
jest zły czy wściekły. Był bezpostaciowy.
- Musiałam… odreagować. – Wyjaśniłam przerywając ciszę.
Jednak Rick nadal się nie odzywał. W końcu zaparkował przed jakimś blokowiskiem
niskiej klasy jednak siedział nadal na swoim miejscu. Ściągnął okulary i
spojrzał na mnie swoimi stalowymi oczami.
- Jeśli Ci to pomorze możesz tak częściej, - puścił oko i
dodał - …odreagowywać.
- Nie jesteś zły? – Posłał mi ten słodki uśmiech
- Raz mnie pocałowałaś, gdy byłaś pijana, teraz w złości, to
nie jest szczyt moich marzeń, ale miło jest całować się z tak uroczą osobą. –
Przybliżył się i odgarnął kosmyk moim włosów i ciągle przybliżał swoje usta do
moich. Było to dość romantyczne, ale i dziwne. Dziwne przyciąganie wokół nas i
jakiś głos w głowie, który mówi mi, że tego właśnie teraz potrzebuje, że tego
pragnę. W końcu nasze usta ponownie się złączyły i tańczyły w tym zdradzieckim
tańcu do muzyki wydobywającej się z naszych serc. Było to naturalne i wydawało
się być szczere. Trwało to dość krótko, ale nie przeszkadzało mi to.
Kiedy wysiedliśmy z auta kierowaliśmy się do jednego z
mieszkać w tym starym podrapanym blokowisku. Rzadko tu bywałam, jednak nie
dziwi mnie to, od kiedy tydzień temu spotkałam Ricka robię różne rzeczy i
jestem w różnych miejscach, do których wcześniej nie zaglądałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje że chcesz podzielić się swoją opinią, jest ona dla mnie cenna dlatego nie lukruj jej, jeśli będzie to nieszczere ;)